Relacja

T-MOBILE NOWE HORYZONTY: Funny Game

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/T-MOBILE+NOWE+HORYZONTY%3A+Funny+Game-87416
Festiwal na półmetku. W środę filmwebowa ekipa zrobiła sobie przerwę od Konkursu Nowe Horyzonty. Opłaciło się. Poniżej nasze wrażenia z mocnej szwedzkiej "Gry" Rubena Ostlunda, kameralnego "W sypialni" Tomasza Wasilewskiego oraz dokumentu "Crazy Horse" legendarnego dokumentalisty Fredericka Wisemana.  

Dziecięce igraszki

Tytułową "Grę" prowadzi grupa ciemnoskórych nastolatków ze szwedzkiego Goteborga. Na swoje ofiary polują w lokalnym centrum handlowym. Oskarżają je o kradzież telefonu komórkowego, należącego rzekomo do braci jednego z nich. Pod pretekstem wyjaśnienia nieporozumienia zabierają pechowców w długą podróż po mieście i zaczynają swoje wyrafinowane, psychiczne tortury. Tym razem wzięli na cel troje dzieciaków, którzy nie zdążyli w porę wyskoczyć z miejskiego autobusu. Jak skończy się kolejna partia ich rozgrywki?

Na początku zanosi się na przebrany w szatki kina artystycznego dreszczowiec o dzieciach jako emanacji zła. Potem całość wędruje w rejony wiwisekcji filmowej przemocy, okupowane dotąd przez Michaela Hanekego. W końcu, w opowieści krystalizuje się mocny, społeczny komentarz. Ale reżyser, Szwed Ruben Ostlund, szykuje dla nas jeszcze więcej.

Skojarzenia z Hanekem są chyba najbardziej na miejscu, przynajmniej jeśli weźmiemy pod uwagę fabularne składniki i sposób budowania dramaturgii. Motyw dziecięcej reakcji na panujący układ społeczny przywodzi na myśl "Białą wstążkę". Napięcia międzyrasowe, których nie sposób rozładować, to dziedzictwo "Kodu nieznanego" i "Ukryte". Z kolei perspektywa sparaliżowanego świadka spektaklu przemocy, którą narzuca nam autor, kojarzy się z "Funny Games". Formalnie film przypomina zapisany na taśmie, socjologiczny eksperyment: kamera pozwala sobie na ruch tylko wtedy, gdy wbrew naszym oczekiwaniom zechce uciec od nagłej erupcji okrucieństwa.

Diabeł tkwi jednak w szczegółach. "Funny Games" był w pewnym sensie dekonstrukcją filmów takich jak "Gra". Haneke sprzyjał katom, by zdemaskować naturę naszej fascynacji przemocą na ekranie. Reżyser przekraczał niewidzialną granicę, m.in. każąc bohaterom zwracać się wprost do widza. W takim układzie psychologia postaci była dla niego zbędna. Ostlund również z niej rezygnuje, ale w zamian daje jedynie "nagi" realizm – zależy mu na tym, by nasz dyskomfort miał źródła w autentycznym lęku przed podobną sytuacją (film jest inspirowany faktami). Efekt jest paradoksalny: ledwie naszkicowani młodzi imigranci obdarzeni są tak wielką świadomością, a ich plan jest tak precyzyjny, że na usta ciśnie się pytanie, gdzie nauczyli się tych wszystkich psychicznych tortur i technik manipulacji.  

Czepiam się, wiem. Zwłaszcza, że reżyserska robota jest fenomenalna, a młodzi odtwórcy głównych ról zawstydziliby 90% dyplomowanych, europejskich aktorów. Wyjaśniając naturę konfliktu prowodyrów "gry" z latoroślami sytego mieszczaństwa, Ostlund nie stara się wyjść naprzeciw naszym oczekiwaniom. Mylenie tropów to dla niego nie byle trik, ale przemyślana, narracyjna strategia. Szwed co chwilę rozdaje nowe karty i odważnie sobie z nami, nomen omen, pogrywa.

Show must go on!

Choć dyrektor artystyczny kiepsko sypia, a pani od kostiumów ma permanentny ból głowy, wszystko przestaje się liczyć, kiedy na sali gasną światła. Na scenie widzimy korowód nagich kobiecych ciał – wygiętych w łuki, wijących się w świetle reflektorów, igrających ze swoimi lustrzanymi odbiciami. Każdy dostrzeże w tym spektaklu co innego. Dla kogoś będzie to po prostu ekshumacja klasycznej tradycji kabaretowej. Dla kogoś innego – łabędzi śpiew erotyki, ustępującej w kulturze miejsca pornografii.  

Dokument o kultowej paryskiej rewii erotycznej z tytułowego klubu nakręcił Frederick Wiseman. To stara gwardia: ósmy krzyżyk na karku, legiony epigonów w odwodzie, status legendy amerykańskiego kina bezpośredniego. Kiedy wchodzi z kamerą do "Crazy Horse", to wie dokładnie, co i jak chce nakręcić. Ta pewność siebie bije z każdej sceny jego filmu – pozbawionego odautorskiego komentarza, zrealizowanego w długich ujęciach, zmontowanego i skonstruowanego po bożemu.

Wiseman zagląda w każdy kąt klubu. Wchodzi z kamerą na spotkania producenckie, do garderoby, na próby. Podpatruje swoich bohaterów w chwilach poprzedzających występ, a następnie przechodzi do meritum, czyli fantastycznych występów, zarejestrowanych bez cięć montażowych. Potem znów snuje starą baśń o konflikcie artysty (w filmie jest nim nowy dyrektor teatru) z wielkim kapitałem i o sztuce poddanej kryteriom wypłacalności. Nihil novi.   

Jest jednak w metodzie Wisemana coś destrukcyjnego, a w jego imponującym filmie – zasmucającego. W jego poprzednich utworach, wywiedziona z ruchu direct cinema strategia dokumentalna pozwalała rzucić światło na wszystkie zakamarki odwiedzanych miejsc. Tutaj dzieje się podobnie, lecz "Crazy Horse" wydaje się przybytkiem, któremu służy właśnie mrok. Ograbianie go z mniejszych i większych tajemnic prędzej czy później odbierze majestat uprawianej w paryskim klubie sztuce uwodzenia.

Bez tajemnic

Debiut Tomasza Wasilewskiego to prztyczek w nos wszystkich, którzy twierdzą, że największą bolączką polskiej kinematografii jest brak kasy. Choć "W sypialni" kosztowało podobno tylko osiem tysięcy złotych, obraz w filmie jest ostry, dźwięk wyraźny, montaż profesjonalny, a w obsadzie brylują znani aktorzy. Czyli jednak się da.



Katarzyna Herman gra tu tajemniczą kobietę, która w kawiarenkach internetowych umawia się na seks z nieznajomymi. Stary czy młody, mężczyzna czy kobieta, czarny czy biały – przedstawiająca się jako Edyta bohaterka nie gardzi żadną propozycją. A gdy dociera na miejsce schadzki, usypia niedoszłych kochanków, by potem w spokoju spędzić resztę wieczoru w ich domach i mieszkaniach. Przeszukuje szafy, opróżnia lodówki, sprawdza zawartość portfeli. Kim jest kusicielka-złodziejka? Wasilewski bardzo ostrożnie dawkuje nam informacje na jej temat. Wiemy, że jest przyjezdna (akcja większości filmu rozgrywa się w Warszawie), że nie ma pieniędzy (wyjada w supermarketach), że ktoś ciągle dobija się do niej na komórkę (zazwyczaj bezskutecznie). Jednocześnie przeczuwamy, że Edyta zostawiła za sobą jakąś traumę, której nie udało się jej przepracować.

Sekret bohaterki do końca filmu pozostanie znakiem zapytania. Gwarantuję Wam, że gdy na ekranie pojawią się napisy końcowe, po sali rozejdzie się pomruk zawodu. Wreszcie zaczęło się robić ciekawie, a tu taki zonk. Wasilewski wie, jak zaskoczyć widza, ale fabularne przewrotki i melodramatyczne uniesienia stanowią dla niego raczej drugorzędne zagadnienie. Najważniejsza jest Edyta. Gdy w pierwszej scenie reżyser każe jej się rozebrać do naga przed lustrem, odczytujemy to niemal jako wyraz autorskiej bezsilności. Dlaczego nie da się wejść z kamerą do głowy i serca drugiego człowieka? Bez posiłkowania się słowem dowiedzieć się, co przeżywa? Jak najwięksi mistrzowie, zajrzeć za zasłonę Tajemnicy?



Wasilewski celował wysoko. Czy mu się udało – ocenicie sami. Z pewnością "W sypialni" jest dziełem bardzo zdolnego faceta, który ma własną wizję kina, potrafi ją przenieść na ekran, a przy okazji doskonale prowadzi aktorów. Herman zagrała tu chyba rolę życia, ale także partnerujący jej Tomasz Tyndyk, występująca w epizodach Agata Buzek czy Mirosław Zbrojewicz są świetni. Warto zobaczyć.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones