Felieton

Wszystko o mojej matce

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Wszystko+o+mojej+matce-133479
Wszystko o mojej matce
Piotr Czerkawski przygląda się "Wszystko o mojej matce" – filmowi Pedro Almodovara, który jego zdaniem "zyskał  rangę w pełni świadomej wypowiedzi artystycznej hiszpańskiego reżysera".

W swym bodaj najsłynniejszym filmie hiszpański reżyser nie rezygnuje z właściwej sobie chęci dezorientowania widza. "Wszystko..." zaczyna się jak klasyczny coming of age, którego bohaterem jest marzący o karierze artysty Esteban. Koncepcja ta upada już po kilku chwilach seansu, gdy Almodovar markuje zwrot w stronę thrillera medycznego i melodramatu, a nawet sięga po arsenał chwytów narracyjnych rodem z czarnego kryminału. Szybko okazuje się jednak, że i te tropy są fałszywe, a na najważniejszą bohaterkę opowieści wyrasta matka Estebana – Manuela (jedna z ulubionych aktorek AlmodovaraCecilia Roth w życiowej formie). 
 
Skomplikowana, wymykająca się schematom fabuła doskonale koresponduje ze złożoną osobowością bohaterki. Manuela jest osobą troskliwą i czułą, do czego obliguje ją zresztą wykonywany zawód pielęgniarki. Jednocześnie kobieta skrywa burzliwą przeszłość, a mroczne sekrety z dawnych lat wciąż wywierają wpływ na jej życie. Niezależnie od wszystkiego bohaterka, zgodnie z tytułem filmu, spełnia się przede wszystkim jako matka. Początkowo rozumie swoją rolę tradycyjnie, próbując jak najlepiej opiekować się nastoletnim Estebanem. Sytuacja diametralnie zmienia się, gdy chłopak ginie w wypadku samochodowym. Po tym wydarzeniu reżyser porzuca dosłowność i otwiera się na metaforę, a moment tej transformacji sygnalizuje jedna z najpiękniejszych scen, jakie kiedykolwiek wyszły spod ręki Almodovara. Widzimy w niej Manuelę, która przyjeżdża z Madrytu do kojarzącej jej się z młodością Barcelony. Początkowo bohaterka wyłącznie przygląda się otaczającej rzeczywistości z okna taksówki wiozącej ją przez dzielnicę ćpunów, rzezimieszków i ulicznic. Widząc, że jedna z prostytutek jest napastowana przez swego klienta, Manuela zrywa z rolą biernej obserwatorki i rusza na pomoc ofierze. Obiektem napaści okazuje się dawna przyjaciółka bohaterki – transwestyta o imieniu Agrado. Manuela nie tylko pomaga znajomej w tej konkretnej sytuacji, lecz roztacza nad nią rodzicielską z ducha opiekę. W swoich wysiłkach ujawnia cechy matki idealnej – jest aktywna i odważna, a pomimo swego zaangażowania nie dąży do odebrania swej podopiecznej podmiotowości.

Jak dowiadujemy się z szeregu rozmów prowadzonych przez bohaterkę z bliskimi jej osobami, Manuela nie zawsze zachowywała się w ten sposób. W młodości kobieta pozwoliła zdominować się mężowi i ojcu Estebana, a proces wybijania się na niepodległość okupiła sporą dawką bólu i rozpaczy. Być może Almodovar potrafi opowiadać o tych emocjach tak wiarygodnie dlatego, że ten aspekt życia Manueli wydaje się pokrewny z losami matki samego reżysera, będącej jedną z adresatek wieńczącej film dedykacji. Zmarła kilka miesięcy po premierze "Wszystkiego..." Francisca Caballero była opisywana przez syna jako kobieta, która przez lata zadowalała się rolą statystki w męskim świecie. Ostatecznie jednak zdecydowała się zawalczyć o swoje, a symbolem tej przemiany stało się odrzucenie przez nią szarych strojów na rzecz jaskrawo kolorowych sukni, tych samych, jakie z taką dumą noszą bohaterki wszystkich filmów Almodovara.

Uprzejmość nieznajomych

Roztaczana we "Wszystko..." przez Manuelę aura pewności siebie sprawia, że zaczynają lgnąć do niej inne osoby potrzebujące troski i pomocy. Wśród nich znajduje się Huma Rojo (Marisa Paredes) – wybitna aktorka, która poza sceną okazuje się jednostką zagubioną, tkwiącą w toksycznym związku z uzależnioną od narkotyków partnerką. Z dobroci Manueli zaczyna korzystać także siostra Rosa (Penelopa Cruz) – zakonnica o złotym sercu, ale i zaskakujących potrzebach seksualnych. Już krótka charakterystyka protagonistek pozwala zrozumieć, że mamy do czynienia z jednostkami nietuzinkowymi, barwnymi, potrafiącymi zaskakiwać nas na każdym kroku. Almodovar doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że zestawienie ze sobą tylu postaci "większych niż życie" stanowi doskonałe źródło komizmu. W bodaj najzabawniejszej scenie filmu siostra Rosa przyznaje się Manueli, że niedawno zaszła w ciążę. Choć deklaracja ta wywołuje konsternację, na zadane po chwili pytanie, czy wie, kto jest ojcem, Rosa odpowiada z oburzeniem: "Oczywiście, za kogo ty mnie masz?".


Nawet jeśli konfrontacja czterech bohaterek o burzliwych temperamentach prowokuje czasem napięcia, między kobietami dużo częściej panuje atmosfera wzajemnego zrozumienia. Gdy w jednej ze scen Manuela, Agrado, Huma i Rosa siadają w salonie, by prowadzić bezpruderyjną rozmowę o swych fantazjach seksualnych, śmiech protagonistek staje się zaraźliwy, a widz czuje, że byłby w stanie oddać wszystko, byleby znaleźć kogoś, z kim mógłby stworzyć podobną komitywę. Protagonistki "Wszystkiego..." są do siebie tak podobne choćby dlatego, że każda z nich poddaje się nieustannym transformacjom i w zależności od sytuacji zmuszona jest do przywdziewania rozmaitych masek. Oryginalność Almodovara polega na tym, że w tak rozumianej sztuczności nie widzi on niczego złego. Zgodnie z filozofią Hiszpana, tożsamość nie powinna być kwestią ustaloną raz na zawsze, lecz kształtowaną dowolnie, niezależnie od obowiązujących wzorców. Orędowniczką tej strategii wydaje się zwłaszcza Agrado – kobieta urodzona w ciele mężczyzny. Odnosząc się do przebytych operacji plastycznych, bohaterka wygłasza znamienne zdanie: "Autentyczność kosztuje, proszę pani. Nie można na niej oszczędzać, bo jest się bardziej autentycznym, gdy przypomina się swoje wymarzone ja". 

W świecie "Wszystkiego..." zachęta do ciągłych poszukiwań i niekończącej się pracy nad własnym wizerunkiem prowadzi do lepszego zrozumienia nie tylko samego siebie, lecz także drugiego człowieka. Za najskuteczniejszą nauczycielkę empatii reżyser uznaje sztukę, będącą czymś w rodzaju pięknego oszustwa. Almodovar zdaje się mówić, że rzeczywistość kina i teatru, nawet jeśli od początku do końca wykreowana, wchodzi w nieustanny dialog z "prawdziwym światem". Najlepszy przykład tej symbiozy stanowi scena, gdy Huma, dziękując Manueli za pomoc, mówi, że przez całe życie bazowała na "uprzejmości nieznajomych". Fraza, choć pożyczona z "Tramwaju zwanego pożądaniem", w którym kobieta występuje na scenie, idealnie podsumowuje jej życie prywatne. Łatwo zorientować się zresztą, że Huma jest tak dobrą aktorką właśnie dlatego, że wciela się w bliskie sobie role jednostek złamanych, skomplikowanych wewnętrznie i naznaczonych jakąś skazą. Agrado, która w pewnym momencie postanawia spróbować sił na scenie, odnosi sukces za sprawą monologu opisującego autentyczne zdarzenia z własnego życia. Manuela natomiast tak dobrze odgaduje potrzeby otoczenia zapewne dlatego, że w przeszłości próbowała sił jako aktorka, a dziś przygląda się światu teatru z perspektywy widza. Na siłę tych zależności zwrócił swego czasu uwagę sam Wes Anderson, który entuzjazmował się w jednym z wywiadów, że Almodovar "odczuwa autentyczną solidarność z artystami. Jego bohaterowie żyją sztuką przez cały czas, kreując ją bądź o niej rozmawiając".
 
Precz z maczyzmem

Sztuka, która staje się dla swych twórców i odbiorców przestrzenią inspiracji i pocieszenia, wypełnia w świecie Almodovara lukę pozostawioną przez wadliwie funkcjonujące instytucje. Realizowane pod koniec lat dziewięćdziesiątych, w okresie prawicowych rządów Jose Marii Aznara, "Wszystko..." poddaje ostrej krytyce tradycyjnie rozumianą rodzinę. Nie bez powodu najbardziej antypatyczną postacią w całym filmie jest akurat matka Rosy. Niechęć do tej postaci wzbudza już sam wykonywany przez nią zawód – w świecie pełnym ludzi kreatywnych i kochających sztukę kobieta zajmuje się  fałszowaniem obrazów Marca Chagalla. Podstawowym grzechem kobiety jest jednak demonstracyjne okazywanie lekceważenia wobec córki. Pod tym względem dzielnie sekunduje swej żonie ojciec Rosy – gderliwy starzec, który nie jest w stanie nawet rozpoznać własnego dziecka. Postać skompromitowanego patriarchy to zresztą niejedyny przykład zaproponowanej przez Almodovara we "Wszystko..." dekonstrukcji stereotypowo rozumianej męskiej siły. Podobną rolę odgrywa  epizod z udziałem aktora grającego Stanleya Kowalskiego w teatralnej inscenizacji "Tramwaju zwanego pożądaniem". Trudno nie odczuwać rozbawienia w momencie, gdy mężczyzna – na scenie wcielający się w brutalnego, lecz magnetycznego macho – po jednej z prób próbuje poderwać  Agrado. Ostatecznie nieudolna próba flirtu kończy się ze strony aktora płaczliwym, skazanym na niepowodzenie błaganiem o fellatio.


W  świecie Almodovara słabi mężczyźni i wyrodni rodzice nie są do niczego potrzebni. "Wszystko..." – podobnie jak choćby nagrodzone przed rokiem Złotą Palmą w Cannes "Złodziejaszki" Hirokazu Koreedy – staje się pochwałą wspólnoty stworzonej z wyboru. Poczucie bliskości z drugim człowiekiem stanowi dla hiszpańskiego reżysera fundamentalną wartość, która pozwalała przetrwać najcięższe kryzysy. Choć Manuela przypomina współczesną świętą, nie wolno zapominać, że jej dobroć nie jest zupełnie bezinteresowna. Właśnie zaangażowanie w życie przyjaciółek pomaga kobiecie wypełnić straszną pustkę po śmierci syna. Almodovar ze wzruszającym uporem pokazuje, że ów cel jest możliwy do osiągnięcia, a naznaczona tragediami, śmiercią i niespełnieniem historia może pozostać filmem przekornie optymistycznym.