Felieton

Znaleźliśmy nowy "Rękopis"?

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Znale%C5%BAli%C5%9Bmy+nowy+%22R%C4%99kopis%22-71959
W nagrodzonej niedawno Paszportem Polityki powieści Ignacego Karpowicza "Balladyny i romanse" bogowie zstępują na ziemię i trafiają oczywiście do Polski, kraju w promocji, leżącym gdzieś nieopodal Bałkanów, znanym z bigosu i Chopina, kraju, w którym można mieszkać niedrogo.

Młody diler, uczeń technikum mechanicznego, zostaje pobity przez swoich szefów. Z rozwaloną głową podczołguje się nocą pod drzwi starej panny, sprzedawczyni sklepowej, miłośniczki romansów spędzającej noce przed telewizorem – pani, która na nic nie czeka, a na pewno nie na nowy początek. Kobieta udziela mu pierwszej pomocy, on następnego dnia zabiera jej z torebki sto złoty, ale zanim opuści mieszkanie Samarytanki, odciska w plastelinie jej klucze do domu. Ma plan, by ją okraść, napaść, zamordować, ale zamiast tego naprawia jej cieknący kran w kuchni i skrzypiące drzwi, potem jeszcze maluje sufit. Wszystko to młody bandyta robi pod nieobecność właścicielki, przez nikogo nieproszony. Coś wyraźnie się w nim zmienia: zaczyna coraz rzadziej używać słowa "kurwa" i coraz częściej zastępować równoważniki zdań zdaniami wielokrotnie złożonymi, konstruowanymi ze słów, o których istnieniu do tej pory nawet nie zdawał sobie sprawy. Janek naprawdę zaczyna się o siebie martwić. Boi się, że ci, którzy go pobili, uszkodzili mu głowę. Nie on jeden ma jednak problemy. Z całym światem zaczyna dziać się coś dziwnego. Z dnia na dzień znikają na przykład z domów i sklepów żelazka i kawa. Co jest przyczyną owych zniknięć? Nikt inny, tylko bogowie, którzy właśnie decydują się na zejście na ziemię.

Bogowie to mocno pokręcona ekipa. Jezus, który nie jest specjalnie przekonany do patentu ze "zmartwychwstaniem", romansuje z Nike, a Nike oprócz tego, że oczywiście się waha, prowadzi firmę z odzieżą sportową, która przynosi jej niezłe kokosy. Eros jest dzieckiem Aresa i Hermesa i na złość swoim rodzicom każe im zstąpić na ziemię i zamieszkać w M1. Atena kocha się w Ozyrysie, który natomiast uwielbia oglądać współczesne seriale, te ambitniejsze ("Sześć stóp pod ziemią") i te niekoniecznie ("Plebanię"). Pośród tych wszystkich bogów i bóstw, którzy spotykają się w barach, latają samolotami i spiskują, żyją także Barman i Robin oraz Balladyna, właścicielka firmy kateringowej.

W nagrodzonej niedawno Paszportem Polityki powieści Ignacego Karpowicza "Balladyny i romanse" bogowie zstępują na ziemię i trafiają oczywiście do Polski, kraju w promocji, leżącym gdzieś nieopodal Bałkanów, znanym z bigosu i Chopina, kraju, w którym można mieszkać niedrogo. Trudno zliczyć wszystkich bohaterów tej książki, wśród których są Polacy, bogowie, ale przecież także: Punkt G, Narracja, Czas, Babel, Dusza i Chińskie Ciasteczko. Księga Karpowicza (prawie sześćset stron tekstu) to ciągła pogoń za czymś nowym, efektownym. Autor zachowuje się tak, jakby jego wyobraźnia dostała chemicznego kopa. Co strona nowy pomysł, nowe element układanki, nowa gra skojarzeń. Usta nie mogą się zamknąć, ręce przestać wymachiwać – jest jeszcze tyle opowieści, którymi trzeba się podzielić. Czytam tę książkę i przypomina mi się "Rękopis znaleziony w Saragossie", książka Potockiego, ale przede wszystkim film Wojciecha Jerzego Hasa, który nie tak dawno pojawił się u nas w odnowionej, odrestaurowanej cyfrowo wersji. Dziwnym, ekscentrycznym arcydziełem Hasa swego czasu zachwycali się Scorsese, Coppola, Buñuel, Rushdie, Sontag, a nawet lider Grateful Dead, Jerry Garcia. Wszyscy mówili, ciągle mówią, w związku z filmem Hasa o precyzyjnej narracji, o surrealistycznych obrazach, o potędze opowiadania – o obcowaniu z utworem, który wręcz afirmuje sam fakt snucia opowieści.

 

"Rękopis znaleziony w Saragossie" ma na zachodzie status dzieła kultowego i jest prawdopodobnie jednym z niewielu polskich filmów, który zawsze będzie budził zainteresowanie na świecie. Powód jest prosty – to kino, które nie wyrasta z polskich bolączek i obsesji. Żeby się nim zachwycić, trzeba mieć po prostu otwartą głowę, nie trzeba natomiast wiedzieć nawet, czym jest bigos. Podobnie jest z książką Karpowicza.

Marzy mi się, że któryś z naszych filmowców rzuci się na tę powieść szybko, znajdzie równie szybko na nią pieniądze i ją nakręci. Z aktorami nie powinno być problemu – wyobrażam sobie zaświaty, w których kolejnych bogów grają gwiazdorzy polskich seriali. Przykładowa obsada: Piotra Adamczyka w roli Jezusa; Magda Cielecka jako przedsiębiorcza Nike; Andrzej Chyra jako Eros; Daniel Olbrychski – Hermes, Olgierd Łukaszewicz – Ares; Danuta Stenka – sklepowa; Mateusz Damięcki – Janek. Z taką ekipą sukces finansowy przecież murowany.

Polskie kino potrzebuje dziwolągów, filmów, które nie próbują spełniać niczyich wymagań (niczyich, oprócz oczywiście moich), takich trochę jak "Synekdocha Nowy Jork" Kaufmana. Napędzanych przez wyobraźnię, a nie projektodawców, otwartych na opowieść, rozkoszujących się bezczelnie swoją niezależnością, zamykających się na świat wyczytany w gazecie albo manifestach. Filmów, których wyjątkowości (buntowniczości, formalnego wyrafinowania) nie muszą obwieszczać potem ich reżyserzy. Filmów, w których w ostatniej scenie stanęłaby przed kamerą Narracja (w tej roli np. Maja Komorowska) i powiedziała:

"Na koniec chciałabym podzielić się refleksją na własny temat: tak naprawdę nie istnieje nic poza mną. Jestem wszystkim.
Narrator umarł. Pozostała tylko narracja.
Kobieta żyje dłużej. Zwykle znacznie gorzej.
Jest lżejsza".

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones