ten film budzi wiele kontrowersji i myślę że to bardzo zdrowe
dla widzów ponieważ mają szanse na rozwijającą i (niekiedy;) kulturalną
wymianę opinii i refleksji.
osobiście uważam że wszystkie walki o ukryte głębie bądź ich brak
w tym (i każdym innym) obrazie są z góry naznaczone głupotą
i egoizmem, bo na przykładzie akurat tego filmu widać jak ważne jest
doświadczenie w różnych przestrzeniach życia i indywidualna wrażliwość
odbiorców żeby móc w pełni odczuć warstwy jakiegoś zjawiska (nie tylko
filmowego..)
a także dotrzeć do pewnych subtelności wplecionych czasami
w ciężkie i niewygodne (w tym przypadku erotyczne) obrazy.
wiem z autopsji jak przytoczona powyżej reguła działa..
pierwszy raz widziałam '9 songs' 5 lat temu.
właściwe nawet go nie skończyłam bo wydał mi w pewien sposób odpychający, niezrozumiały i żadnych 'głębi' w nim nie dostrzegłam.
drugi raz obejrzałam go wczoraj i pojawiły się we mnie
zupełnie nowe refleksje i odczucia.
jestem pewna że miały na to duży wpływ moje doświadczenia
seksualno-miłosno-związkowe, które znaczenie się rozwinęły
przez te pięć lat.
teraz uważam że ten film dotrze do ludzi, którzy
po prostu byli w podobnej relacji z drugim człowiekiem
tak jak bohaterowie tej produkcji. mówię o ludziach, którzy potrafią nawiązać niczym nieskrępowaną bliskość, sami doświadczyli podobnych emocji i seksualnego ciągu, fal pożądania i spontanicznego, radosnego seksu. oczywiście nie tylko o doświadczenie chodzi ale zwyczajnie
o indywidualne upodobania i temperament. bo ten film niektórym
po prostu wyda się obrzydliwy.
nie wszyscy lubią skrajny naturalizm, który jest estetycznym wyznacznikiem tego filmu. nie wszyscy lubią pamiętać że mają penisy
i pochwy (i że to zupełnie naturalny fakt;) i właśnie tak bardzo podobnie wyglądają podczas uprawiania miłości.
niektórzy po prostu lubią standardowe, ładne filmowe obrazy, które nie
łamią żadnych norm estetycznych.
a ten film łamie po całości ale absurdalnie czymś niesamowicie ludzkim,
istotą (powiedziałby Froid;) naszego funkcjonowania - seksem.
oczywiście wielu powie: po co tyle tego? wielokrotnych ujęć penisów,
pochw, dup ich wzajemnej relacji? wydaje mi się że właśnie po to.
ten film ma pokazać relację ludzi ale także ich cielesności, której
nie da się - i ten film wyjątkowo nie chce - oddzielić.
to jest trochę hipokryzja jeśli plujemy na ten film bo to zwykły
pornol. naprawdę trzeba mieć krzywdzące i ograniczające skojarzenia
z widokiem narządów płciowych kiedy kojarzy się to tak jednoznacznie.
bo wszyscy zdrowi psychicznie i fizycznie ludzie po prostu uprawiają
miłość w przeróżny sposób. i jest w tym jakaś podniecająca brzydota,
przed która bronią się 'kulturalne' jednostki. ale chociaż może to być
niewygodne do uświadomienia - tacy właśnie jesteśmy. nasze ciała tak
wyglądają kiedy pożądają się i kopulują, wydają różne odgłosy podczas
seksualnych czynności.
ten film po prostu bezczelnie, bezpośrednio i bez pruderii pokazuje
ten jakże dla (prawie) każdego ważny aspekt życia. to się czuje że
film skupia się właśnie na seksualnym wymiarze relacji międzyludzkiej
ale równocześnie nie zapomina pokazać jak bardzo ta seksualność
powiązana jest z emocjami, oddaniem i po prostu - miłością dwojga
ludzi.
oczywiście dzięki odważnym, erotycznym scenom jest lekko stymulujący
ale uważam że mimo to daleko mu do zwykłego, odartego z emocji pornola
gdzie dziewczyny jęczą w wyuczony sposób i nie odczuwa się żadnej
bliskości kopulujących osobników. w '9 songs' natomiast są emocje,
zmysłowość, oddanie - przecież ten film aż od tego kipi!
to na pewno nie będzie mój ulubiony film.
jest jednak naprawdę ciekawym zjawiskiem, które zmusza do refleksji -
zarówno o relacjach międzyludzkich jak i o normach estetycznych, które
funkcjonują w naszym świecie. dlatego zachęcam by od razu go nie
skreślać poprzez wsadzenie do szufladki z napisem 'porno' tylko
ewentualnie poczekać jakiś czas i raz jeszcze spróbować go ugryźć:)
tyle z mojej refleksji,
może obejrzę '9 songs' znowu za trzy lata i po tym napiszę kolejną;)
pozdrawiam filmwebowiczów:>