A jednak okazało się, że w tym filmie chodzi tylko o sex. Przed jego obejrzeniem myślałem, że będzie to dobre kino psychologiczne, w którym odważne sceny erotyczne mają jakiś cel, tak jak w "Przełamując fale" von Triera czy "Intymności" Chereau (którym też zarzucano pornografię). Ale "9 songs" nawet się do nich nie umywa. To film pusty, a sceny z koncertów służą tylko zapchaniu czymś czasu, bo reżyserowi nie chciało się wysylic na przedstawienie nie tylko fizycznych, ale i psychologicznych relacji między bohaterami.
A niby czemu miało by mu się chcieć?! Też takie bezsensowne gadanie z Twojej strony... On chciał pokazać fizyczność i tyle!! Nie podoba Ci się to trudno,Twoja strata podejrzewam, że jego mało by to wzruszyło.
Trudno się nie zgodzić. Strasznie nijakie, a przy tym niemożliwie pretensjonalne badziewie. :| Ech. Szkoda i tej godziny, którą się na to traci (ale wytrwałem!).