W sumie niska średnia nie dziwi. Założenie było dobre: w naturalistyczny sposób ukazać toksyczny związek oparty w gruncie rzeczy tylko na seksie - ok, chwytam. Gorzej z wykonaniem - seks, miast trafiać do widza, przytłacza całą fabułę, stając się w sumie samą fabułą - gdzieś między orgazmem a orgazmem gubi się historia głównych bohaterów, ludzi w przerażający sposób samotnych w związku i w życiu ogółem... smutne toto bo z pomysłu można było wycisnąć dużo, dużo więcej...
Jeszcze co do samego seksu: sposób w jaki został on pokazany również ma pewnie wpływ na niską średnią. Bo "9 Songs" ukazuje seks w sposób boleśnie prawdziwy... niedoskonałe ciała bohaterów i cała ta otoczka... tak to w sumie wygląda w tzw. "real life", co pewnie wielu widzów, marzących po nocach o Dodzie, Angelinie Jolie czy innych wystylizowanych tudzież wyidealizowanych kociakach Playboya odstrasza...
Generalnie daję słabe 5/10, choć, jeszcze raz powtórzę, liczyłem na dużo więcej...
"Bo "9 Songs" ukazuje seks w sposób boleśnie prawdziwy... niedoskonałe ciała bohaterów i cała ta otoczka... tak to w sumie wygląda w tzw. "real life", co pewnie wielu widzów, marzących po nocach o Dodzie, Angelinie Jolie czy innych wystylizowanych tudzież wyidealizowanych kociakach Playboya odstrasza..."
Nie zgadzam się z Tobą. Nie przeszkadzały mi niedoskonałości ciała głównych bohaterów, tylko za duża ilość seksu i sposób jego ukazania (czytaj soft porno). Po prostu seks w tym filmie przesłonił obraz całości.
Dodatkowo nie było w tym żadnych emocji, po prostu fizyka. Możesz mieć rację, że Witterbottom celowo ukazał to w taki sposób (że pomiędzy głównymi bohaterami była pusta przestrzeń emocjonalna ograniczona tylko do seksu i muzyki), bo miałem podobne wrażenie. Ale i tak nie podobało mi się to wszystko. Bo całość filmu to sztampa i schematyczność, które można zamknąć w 3 punktach: 1.sex 2.muzyka 3.szczątkowa narracja (migawki z Anatarktyki). I tyle.
W jednym tylko momencie, uważam, seksualność przekazywała coś więcej. Pamiętam, że w scenie, podczas której kobieta się masturbuje, a na ten moment jej partner wchodzi do pokoju i przez chwilę obserwuje ją, zaintrygował mnie wyraz twarzy głównego bohatera. Z jedenj strony jakby pobłażliwość, z drugiej wyobcowanie. Dotychczas seks, prócz muzyki, był tym spoiwem pomiędzy nimi; tymczasem w momencie, gdy możliwość osiągnięcia przyjemności stała się już zupełnie kwestią indywidualną, mężczyzna widzi, jak jest zbyteczny.
Tylko ten fragment stał się dla mnie oznaką samotności człowieka.