"Opowieść o miłości angielskiego studenta (Keiran O'Brien) i młodej Amerykanki (Margo Stilley). Poznają się na koncercie Michaela Nymana. Od tej chwili nie mogą bez siebie żyć. Ich szczęśliwe życie wypełnia seks i muzyka".
Film wyglada tak: teledysk, dymanko, teledysk, dymanko, teledysk, dymanko, teledysk, dymanko, teledysk, dymanko, teledysk, dymanko, teledysk, dymanko, teledysk, dymanko, teledysk. Czyli 9 piosenek przerywanych programem discovery, ale jesli chcesz zobaczyc jak wyglada penis i muszelka przeskalowany na duzy ekran to mozesz isc do kina:)
Ani on student, ani na koncercie Nymana.
Nymana ogladają i słuchają dopiero w dniu urodzin Matta.
Dymanko?
Czy o swoich rodzicach tez tak mowisz, ze sie np. dymali tworzac Ciebie? Skąd ta pasja do deprecjonowania aktu seksualnego?
Matt i Lisa stanowią parę jak wiele innych, równocześnie będąc powiedziałabym dość niezwykłą parą.
Matt mówi na początku filmu: Gdy wspominam Lisę, nie wspominam jej ubrań, jej pracy czy też tego, co mówiła. Wspominam jej smak i zapach.
I wg tej właśnie deklaracji z początkowej sekwencji filmu wyrasta konsekwentnie cały film. Dla mnie jeden z ważniejszych filmów tego roku.
HAHA dobry jestes, a gdyby ktos nakrecil pornusa i napisal lub powiedzial, ze to film o wielkiej namietnosci dwoch zakochanych ludzi, to tez bys tak powiedzial? Pewnie tak, bo przeciez ludzie palajacy do siebie wielka namietnoscia uprawiaja w lozku pornola, czasem nie sniacego sie nawet najwiekszym producentom w branzy. Jesli chodzi o rodzicow, to czep sie swoich, dobra? Moi staruszkowie maja juz swoje lata, ale mam nadzieje, ze nie robili tego tylko dla kosciola i dobrze korzystali z wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Nara!
Jestem facetką ;))
Po pierwsze: ten akurat film pornusem nie jest.
Po drugie: nie interesuje mnie, co powiedziano, czy napisano o tym filmie. Wg mojej oceny jest to film o miłości i to bardzo specjalnie przedstawionej, świadomie odartej ze szczegółów codzienności. Kierując się ku cielesności autor filmu przedstawia ją w sposób mistrzowski, wolny od pruderii i hipokryzji, zamykając w oku kamery nie tylko samą cielesność, ale również (co dla mnie najważniejsze) radość będącą efektem mieszania się energii dwojga bliskich sobie intymnie osób (przynajmniej w początkowej fazie filmu, zanim wybuchnie kryzys Lisy).
Filmy pornograficzne różnią się znacznie od tego, co przedstawiono w 9 Songs. Może nie widziałeś jeszcze żadnego pornusa i dlatego tylko Ci się wydaje, że to, co zrobił Winterbottom, można do nich porównać.
W filmach pornograficznych, nawet jeśli występuje jakaś miłostka (czy też jej namiastka), jest ona straszliwie banalizowana, a na plan pierwszy wysuwają się do utraty tchu kopulujące ze sobą stwory, o nadludzkich wręcz niekiedy umiejętnościach powstrzymywania się od wytrysku etc.
W 9 Songs tego rodzaju wygłupów nie ma. Nazwałabym sposób sfilmowania 9 Songs nieprzesadnym wziernikowaniem pomieszczeń, w których przebywają razem Matt i Lisa.
Obserwujemy rozwój związku, którego kruchość wynika z predyspozycji psychicznych Lisy, a nie rozmiaru penisa Matta, czy też większej atrakcyjności innych zalotników.
W zasadzie mamy tu strzępy aktów seksualnych (jak na prawdziwe wspomnienia przystało) a nie przesadne epatowanie seksualnością na wzór miziania się króliczków.
Nie czepiam się Twoich rodziców, tylko Ciebie, bo to nie oni piszą na forum o dymaniu się, tylko Ty. Chciałam Ci tylko uświadomić, że nie każdy akt seksualny jest bezmózgim dymaniem czy rżnięciem.
Nie wiem, co miałeś na myśli z tym kościołem ;))
Celne są Twoje komentarze do tego filmu. Mam bardzo zbliżone odczucia, choć ten nietuzinkowy obraz może też być odbierany jako smutne w gruncie rzeczy studium niemożności. Ale rzecz jest otwarta, znakomicie sfotografowana, o muzyce nie wspominając. Zresztą najbardziej przejmujące są dla mnie fragmenty ilustrowane dźwiękami Nymana, chyba najbardziej pasują do tych arktycznych widoków, widzianych z lotu ptaka. Tak na marginesie – bawi mnie porównywanie tego filmu do kawałków pornograficznych. Skoro jest mu do nich tak blisko, czemu nikt się nim nie zachwyca w ten specyficzny sposób? Niełatwy film, czasem drażniący, ale zmusza do refleksji. Dzięki za kobiecy punkt widzenia.
Może być i tak, jak mówisz: niemożność nawiązania prawdziwie głębokich relacji, niemożność spełnienia...
Tyle że tego rodzaju niemożności dotyczą wszelkich dziedzin życia, a nie jedynie samej miłości.
Mamy to, co mamy. Większość z nas żyje w siatce uwarunkowań tak licznych, że aż trudnych do zidentyfikowania.
Tzw. prawdziwa miłość, czy też idealna, to w pewnym sensie mit, bądź coś, co jest udziałem naprawdę nielicznych (nielicznych mędrców).
A ilu z nas ma zachwycające stosunki powiedzmy w pracy? Też występują tarcia.
Ba, w rodzinie, z tatą i mamą, których taaaak kochamy. Też trudno się zgrać i dogadać.
Nie inaczej w związkach intymnych. Smutne to, owszem, ale nie ma co udawać, że każdy związek epatuje zrozumieniem, czułością i czym tam jeszcze. Więcej: nie każdemu ta przesadna niekiedy czułość jest potrzebna.
Słyszę głosy podnoszące brak namiętności w związku Matta i Lisy. Rzeczywiście, i co z tego? Film nie pokazuje wszystkiego od A do Z. Nie pokazuje też wstępnego miżdżenia się do siebie, właściwego zakochanym. Ten etap jest całkowicie pominięty. Matt wspomina sceny, które go szczególnie poruszają, z naciskiem na smak i zapach Lisy, nie opisuje CAŁEGO związku.
A czy takie np. roznamiętnienie trwa znowu bez końca???
Być może tak, być może w parach, których strony przed sobą udają, demonstrują coś, co niekoniecznie jest. A czemu to w związku między dwojgiem dorosłych ludzi negować zwykłe sobą zaciekawienie, czy nawet eksperymentowanie?
Negujemy, bo boimy się prawdy o sobie?
Nawiązując do Twojej wypowiedzi w innym temacie, ja nie dostrzegam wypalenia tego związku, przynajmniej nie ze strony Matta.
Nawet wydaje mi się, że rozstanie intensyfikuje doznania.
Zresztą i o tym jest mowa w koncertowych piosenkach. A Nyman rzeczywiście pasował wyśmienicie :)