Tak, tak. Ten ptak już nie wzleci.
10 lat do czasu świetnego 'Titanica' a pan Cameron raczy nas kreskówką pozbawioną jakiejkolwiek /wiarygodnej/ historii i postaci.
3D? Ten film nie spełnia podstawowych norm kin z obrazem dwuwymiarowym - panie Cameron, jest coś takiego, jak dobre maniery - że sparafrazuję słowa Jerry Maquire -polecam ten arcyświetny film przy okazji. A Avatar?
O co chodzi? Ano, proste, ten trójwymiarowy produkt ma na celu wypromować i wprowadzić do kin nowe technologie. Sam, natomiast, z kinematografią ma niewiele wspólnego / w dobrym tego słowa znaczeniu/.
I dobrze - otwierają się nowe przestrzenie dla sztuki, Jedno jest pewne - zajmą się nimi, miejmy nadzieję, młodzi i ambitni reżyserzy a Cameron niech sobie wskoczy w tym czasie w ciepłe skarpety i zagotuje sobie cappucino.
Matrix naszpikowany efektami specjalnymi jest filmem wybitnym. Dlaczego? Gdyż prócz efektów ma coś do powiedzenia widzowi, ma po prostu historię, przekaz, TREŚĆ. Avatara można co najwyżej pociąć i zrobić z niego przerywniki do gry komputerowej a kreowanie tej kreskówki, jako kina przyszłości to jakaś kolejna, medialna histeria sponsorowana przez wielkie koncerny.
Nie jest dla mnie dziwnym, że miłośnicy popcornu i coli z multpilexów zachwycają się dobranocką Camerona - ostatecznie popkultura karmi rzesze mało wymagających odbiorców. Prawda jest jednak taka, że
Cameronowi obumarła fantazja i polot i w tej atmosferze artystycznej niemocy i impotencji powstał Avatar - marcepanowy królewicz lewitujący w świecie miłośników waty cukrowej.
2/10 - 2 punkty pod choinkę na święta;)
Kolejny, szczytny przykład na to, na co stać amerykańską, KOMERCYJNĄ kinematografię.
"The Right Stuff" [1983] - film opowiadający o prawdziwych ludziach - bohaterach/ nie niebieskich, mało przekonywujących kotach/ nagrodzony m.in. Oskarami znalazł się na liście 100 najbardziej inspirujących filmów wszechczasów (rok 2006).
Plejada kreacji aktorskich, doskonały scenariusz, muzyka i reżyseria, jednym słowem Philip Kaufman.Jeden z filarów wielkiego kina.
Szkoda, że polskie wydanie Dvd jest tak fatalnie przetłumaczone.
Świętoktadztwo.
Ja też nie. Kaufman i Cameron mają, każdy z osobna, zupełnie inne podejście do sztuki i widza.
Felietony - In Kino Veritas
A-WOW!-TAR. It's Alive!
Bartek Fukiet (były naczelny redaktor miesięcznika CINEMA)
Przyznaję się. Od dawna miałem nadzieję, że dane mi będzie napisać ten tekst na koniec roku, zaraz po premierze najbardziej oczekiwanego przeze mnie filmu Anno Domini 2009. Liczyłem, że James Cameron, chyba jako ostatni z wielkich twórców kina wielkiej rozwałki, które pokochałem w dziecięcia wieku, nie zawiedzie swoich fanów i dotrzyma słowa, serwując im zapowiadany od kilku lat przełom w ekranowej rozrywce.
Dotrzymał słowa! "Avatar", którego 160 ekranowych minut minęło jak z łuku cameronowskiego Na’vi strzelił, to najbardziej spektakularny w dziejach X Muzy dowód na to, że komputery nie zabijają kina, tylko dają jego twórcom zupełnie nowe możliwości w kreowaniu fantastycznych światów i oszukiwaniu naszych zmysłów. Dzięki tej porywającej rozmachem wizualnym i perfekcją realizacyjną wyprawie w krainę wyobraźni, poczułem w sobie tę dziecięcą radość i intensywny smak filmowej przygody, których przed laty doświadczałem oglądając po raz pierwszy "Terminatora", "Poszukiwaczy zaginionej Arki" i "Gwiezdne wojny". I już tylko za to, za ten szczenięcy zachwyt, zabranie na pokład wehikułu czasu, który przeniósł mnie do słodkich lat dzieciństwa, jestem wdzięczny Cameronowi.
Autor "Avatara" to jeden z tych twórców kina, którzy mimo upływu lat wciąż mają w sobie dziecięcy entuzjazm poszukiwaczy i odkrywców nowych dróg. Zatracił ten entuzjazm dawno temu George Lucas, zajęty kreśleniem marketingowych planów, mnożeniem sposobów na powiększanie majątku i wymyślaniem kolejnych edycji kolekcjonerskich "Gwiezdnych wojen". Zgubił ten zapał młodszy od Lucasa o kilkanaście lat Luc Besson, który poszedł podobną drogą reżysera-buchaltera, czego dowodem jego ostatni skok na kasę, pozbawiony polotu sequel "Artura i Minimków". Dzisiaj najbliższym duchowo Cameronowi facetem w branży jest Peter Jackson. Jego "Władca Pierścieni" stanowił przełom w wykorzystaniu CGI i dowodził, że sprzężenie wielkiego talentu z wielkimi pieniędzmi może zaowocować wielkim kinem, i że osobowość artysty jest w stanie okiełznać rządzących Fabryką Snów księgowych z wielkich studiów. Obaj kroczą w awangardzie Hollywood, wyznaczając nowe standardy jakościowe. Nieprzypadkowo zresztą w "Avatarze" swój wkład ma Weta Digital – studio efektów specjalnych założone przez Petera Jacksona. Cameron i Jackson nadają na tych samych falach.
Doskonale pamiętam powalające wrażenie, jakie wywarł na mnie w latach 80. "Terminator", w PRL-u pokazywany pod kuriozalnym tytułem "Elektroniczny morderca". To było nowe oblicze filmowej fantastyki, z fenomenalnie rozegranym motywem podróży w czasie i budzącym autentyczną grozę czarnym charakterem. Reżyser genialnie użył słabości Schwarzeneggera, czyniąc z nich atuty jego postaci. Twarda angielszczyzna, deficyt możliwości mimicznych, sztywność ruchów - to czyniło postać T-800 wiarygodną i przerażającą. Kolejne filmy potwierdziły nietuzinkowy talent Camerona. Błyskotliwy sequel "Obcego", w owych czasach nowatorski technicznie i olśniewający rozmachem, poziomem efektów specjalnych i konstrukcją fabularną broni się do dziś, zaś rozpasana wizualnie kontynuacja "Terminatora" wciąż króluje w czołówce przebojów wszech czasów.
Potem nastał rok 1997 i wodowanie statku, który tonąc na ekranie, zatopił przy okazji na lata box-office’ową konkurencję. "Titanic", zaliczający się do tych tytułów, które większość oficjalnie wyśmiewa, ale wszyscy widzieli, to spełnienie marzeń producentów filmowych. Każdy szef studia oddałby diabłu duszę i ciało za uniwersalną receptę na taki blockbuster. Niepokonany od lat, wyprzedza na liście przebojów wszech czasów następny w kolejności "Powrót Króla" o - uwaga - wynik kasowy "Transformers" (35. miejsce zestawienia), czyli bagatela - jakieś 700 milionów dolarów! Pamiętam, że kiedy oglądałem "Titanica" w warszawskim kinie, obok mnie zasiadł, odziany w markową odzież sportową, napakowany łysy drab. Byłem przekonany, że mam seans z głowy, bo znudzony mister testosteron zakłóci projekcję, a próba zwrócenia mu uwagi może okazać się dla mnie podobnie katastrofalna, jak spotkanie sławnego transatlantyku z niesławną górą lodową. Tymczasem okazało się, że zwalisty jegomość siedział cicho, a przy wiadomej scenie z Leo DiCaprio (czy przy "Titanicu" można jeszcze mówić o spoilerowaniu) wręcz łkał jak niemowlę. Oto prawdziwa magia kina...
Po "Titanicu" Cameron kazał nam czekać na następną fabułę długich dwanaście lat. W tym czasie realizował swoją pasję, kręcąc pod wodą nowatorskie dokumenty i rozwijał technologie, które miały mu zagwarantować przebicie sukcesu poprzedniego filmu - 3D oraz emotion capture. I powiadam Wam, jeśli jeszcze "Avatara" nie widzieliście, warto było czekać. James nie próżnował przez te lata. Emotion capture, czyli następna generacja technologii znanej z zasiedlonych przez pustookie cyberhumanoidy animacji Roberta Zemeckisa, to dzieło Frankensteina naszych czasów. Cytując sławnego doktora z klasycznego monster movie, mogę tylko krzyknąć za nim: "It’s Alive!"
Jaki przełom w kinie zwiastuje "Avatar", zapytacie. Czytam w wielu recenzjach, że żadnego. Nieprawda. Pokazuje, jakie tendencje będą dominować w wysokobudżetowym kinie najbliższych lat i stawia poprzeczkę BARDZO wysoko. Cameron w wielkim stylu wytyczył ścieżkę, którą za chwilę podążą rzemieślnicy Hollywood w rodzaju Rolanda Emmericha i Michaela Baya. I ci najwięksi czarodzieje - Spielberg, Jackson, Scott – też.
Po pierwsze - twórca "Avatara" udowodnił, że można w komputerze stworzyć wirtualne światy, które w niczym nie ustępują w detalach uniwersum realnemu. Flora, fauna i – najważniejsze - inteligentni mieszkańcy planety Pandora to szczytowe osiągnięcie CGI w historii filmu. Jeszcze nigdy rzeczywistość wirtualna nie była tak... rzeczywista. Jeszcze nigdy żywe istoty stworzone przez stacje graficzne nie były tak wiarygodne w swoich ruchach, mimice, wyrażaniu emocji, a nawet - możecie uznać autora niniejszych wywodów za dewianta - tak ponętne (bo niebieskoskóra kosmiczna Pocahontas Neytiri jest naprawdę seksowna!). Cameron uczynił kolejny krok w stronę uniezależnienia się kina od aktorów z krwi i kości (jeśli kogoś interesuje ten temat - ideę awatarów i ich potencjalnego wpływu na losy rozrywki opisałem szerzej kilka tekstów temu w onetowym felietonie "Być jak James Bond").
Po drugie - Cameron pokazał potencjał rozrywkowy i potęgę technologii 3D. To nie jest, jak w horrorach w rodzaju "Oszukać przeznaczenie 4" czy "Krwawe Walentynki", efektowny gadżet, diabełek z pudełka, który od czasu do czasu wyskakuje w postaci przelatującej opony, czy mierzącego w widza szpikulca. Trójwymiar jest w "Avatarze" od początku do końca integralną częścią opowiadanej historii, elementem filmowego języka, który pozwala nam intensywniej zanurzyć się w prezentowanym świecie. I jestem przekonany, że wkrótce wszystkie potencjalne blockbustery będą realizowane w tej technologii, bo zapewnia lepszą, bardziej wyrazistą rozrywkę. A w tej branży, jak w żadnej innej, rządzi hasło klient nasz pan! Nie zdziwię się wcale, jeśli Guillermo Del Toro odwoła wcześniejsze zapowiedzi, że "Hobbit" zrobiony będzie w 2D. Bo dlaczego odbierać widzom przyjemność jeszcze głębszego nurkowania w świecie iluzji?
Na temat produkcji Camerona pojawiło się i wciąż pojawia morze publikacji. Nie zamierzam rozwodzić się nad fabułą "Avatara". To - nawiązująca do "Tańczącego z wilkami" i (czy to naprawdę aż TAKI wstyd?) "Pocahontas", ale też etno-SF Ursuli Le Guin - mikstura wątków z poprzednich dzieł twórcy "Terminatora". Mamy korporację, która w pędzie ku zyskom nie cofnie się przed niczym (Weyland-Yutani w "Obcych", Cyberdyne w "Terminatorach"), motyw spotkania z obcą cywilizacją ("Głębia"), zakazaną miłość ("Titanic"), niezniszczalną Sigourney Weaver (gra kogoś pomiędzy Ripley i Dian Fossey z "Goryli we mgle") i mnóstwo odwołań do innych filmów Camerona. Efekt? Kino rozrywkowe pełną (i rozdziawioną w zachwycie) gębą.
Parający się zawodowo krytyką filmową miłośnicy kina irańskiego i skandynawskich wampirycznych pseudohorrorów o małoletnich hermafrodytach jojczą, że... prymitywna powtórka z "Pocahontas", że nie ma pogłębionej psychologii, wyrafinowanych intelektualnie dialogów, etc, itd, kgb. Ludzie, obudźcie się, albo zmieńcie zawód. Idziecie do kina na zrealizowaną za 300 milionów dolców rozpierduchę 3D twórcy dwóch "Terminatorów" oraz "Aliens", której bohaterem jest kapral piechoty morskiej i narzekacie, że nie ma tam psychologicznej głębi rodem z Bergmana? Słyszeliście coś o specyfice gatunków filmowych? Na tej samej zasadzie ja, idąc na nowy film Michaela Haneke, mógłbym narzekać, że jestem rozczarowany poziomem efektów specjalnych i deficytem spektakularnej rąbaniny. Kiedy idę na Camerona, oczekuję olśniewającego widowiska z szybką akcją. Kiedy odpalam FPS-a na konsoli, chcę dużo pocisków do broni i hordy potworów! A nie przestojów na filozoficzny monolog wewnętrzny kierowanego przez mnie – nomen omen – awatara. Genialne "Światła wielkiego miasta" Chaplina opowiadają o najważniejszych sprawach w sposób zrozumiały dla każdego pod każdą szerokością geograficzną. Nie ma tam wyrafinowanej psychologii, Ale to dalej wielka sztuka. Podobnie z "Avatarem". Cameron maksymalnie wykorzystuje technologię, aby wyczarować zapierający dech w piersi wirtualny świat. Dla mnie to magia kina w najczystszej postaci. Takie "Światła wielkiego miasta" na miarę możliwości kina XXI wieku. Howgh! - jak mawiali pobratymcy Pocahontas.
POST SCRIPTUM
Ponieważ to koniec roku, zwyczajowy czas podsumowań, postanowiłem wykorzystać gościnne łamy Onet.pl na prezentację mojego TOP 10 najważniejszych filmów 2009. Kolejność jest przypadkowa. Nie wszystkie godne wyróżnienia produkcje widziałem, nie wszystkie perełki do "dziesiątki" się załapały. Życzę wszystkim kinomanom jeszcze lepszego filmowego roku 2010!
1. "Avatar" - wszystko napisałem powyżej, magia kina w najczystszej i najbardziej wyrafinowanej technicznie postaci.
2. "Bękarty wojny" - spodziewałem się parodiującej klasykę gatunku wojennej naparzanki, wariacji na temat "Kill Bill" pod tytułem "Kill Adolf", a tu TAKIE zaskoczenie i bodaj najbardziej emocjonujący "gadany" film od czasów "12 gniewnych ludzi" Lumeta.
3. "Star Trek" - czysta rozrywka, J.J. Abrams z wigorem i fantazją ożywił skostniałą klasykę SF.
4. "Biała wstążka" - bezkompromisowe łupnięcie młotem w czaszkę. Długo nie mogłem rozplątać tej wstążki, tak mocno owinęła mi się wokół mózgowia...
5. "Odlot" - kolejny dowód na to, że Pixar nie boi się żadnego wyzwania. W Hollywood nikt przy zdrowych zmysłach nie zrobiłby bohaterem familijnego filmu animowanego stetryczałego dziadzia. I nie pokazał śmierci jego ukochanej. A Pixar pokazał, zrobił... i zarobił 700 milionów dolarów!
6. "Dystrykt 9" - powiew świeżości w kinie SF i dowód na dobrą rękę Petera Jacksona jako producenta i odkrywcy nowych talentów. Bez wątpienia najwyższy w 2009 roku współczynnik efektywności i efektowności każdego wydanego dolara budżetu.
7. "Frost/Nixon" - czy nie napisałem przypadkiem powyżej, że "Bękarty wojny" to najbardziej emocjonujący "gadany film" od czasów "12 gniewnych ludzi". Zapomniałem o "Frost/Nixon"!
8. "Zapaśnik" – Zaskakujaca zmiana stylistyczna twórcy "Requiem dla snów". Przy okazji Aronofsky zrobił dla Rourke’a to, co wcześniej Tarantino dla Travolty. Wyciągnął z dołka dobrego aktora i udowodnił rzecz niemożliwą - że można zrobić przejmujący do szpiku (łamanych) kości film o zawodniku wrestlingu.
9. "Watchmen - Strażnicy" - komiks dla dorosłych, wyrafinowany, brutalny i - w efekcie - niestrawny dla szerokiej widowni. Ale brawa za odwagę, nietuzinkowe aktorstwo i oryginalność wizji.
10. "Rewers" - dawno nie oglądałem polskiego debiutu, z którego biłaby taka czysta, kinomańska radość robienia kina. Cieszę się, że krajowi reżyserzy zaczynają oglądać zagraniczne filmy i, co więcej, potrafią z tego opatrzenia zrobić użytek.
I co teraz też powiesz że się nie zna na filmach, czy może dlatego jest "były" bo się nie zna, lub że Cinemy już nie ma bo się nie znali!!!
Fajna recka , ale nie liczyłbym na to , że tuscocośtamcośtam , odpowie równie błyskotliwie , i przedewszystkim na temat .
Nie. Raczej walnie parę fajnych trudnych wyrazów, które znaczenie bez słownika wyrazów obcych zna jakieś 0.2 % populacji tej planety, i poczuje się jak ktoś kto ma największe cojones ze wszystkich którzy przyszli dzisiaj do piaskownicy.
Haha;) Bardzo bystra uwaga a propos tego, dlaczego wyżej wymienione czasopismo "wyciągnęło kopyta";)
Ale nie w tym rzecz, nie zapominaj że osoby reprezentujące takie poglądy, to ludzie po uszy 'utopieni" w filmowej "branży - biznesie". Taki człowiek nie posiada wolnej woli - musi grzęznąć w populistycznym bagienku dla swojego dobra - z tego żyje. Na reklamę Avatara poszło tyle samo milionów $ co na jego postprodukcję. Myślałeś, że prasa reklamowała /reklamuje Avatara za darmo?;)
Szkoda, że zawodowe przyzwyczajenia wykrzywiają z czasem "kręgosłup estetyczny", prowadząc do nieuleczalnej skoliozy.
Ciekawe w takim razie czemu to nie poskutkowało kiedy Lucas robił nową trylogię Gwiezdnych Wojen? Czemu mimo olbrzymich nakładów na reklamę i promocję tacy "utopieni" ludzie jednak nie poszli na dno i krytykowali Lucasa?
Bo Lucas myślał, że wciąż biega " w koszulce w kratce i dżinsach" tzn. robi kino, którego jeszcze nie było.
A Cameron wie, jak się sprzedać!:)
Naciągana strasznie teoria i nieprawdziwa do bólu! Na Gwiezdne Wojny był taki "hype" wyczekiwania i uwielbienia jakiego jeszcze nigdy w kinie nie było. Tam nie trzeba było reklamować. A już teoria, że Lucas nie potrafi czegoś sprzedać to jest bardzo śmieszna i taka chyba nieprzemyślana.
Właśnie, Lucas nie musiał niczego sprzedawać, miał iść w ślady Marquanda i Kershnera - to oni zbudowali, swym reżyserskim kunsztem, niemalże szekspirowską legendę Trylogii. Co zrobił, wszyscy wiemy.
Lucasa wyprzedzało jego życiowe dzieło, nawet jeśli zawdzięczał to ludziom, którzy zrealizowali jego pomysł: Williamsowi, aktorom czy R.McQuarrie.
Tu sytuacja była/jest odwrotna w przypadku Avatara, który stał w głębokim cieniu dotychczasowych osiągnięć Camerona. I w cieniu tym pozostanie dla niektórych z nas na zawsze.
Konsekwencje braku inwencji w przypadku obu panów pozostają podobne, Lucasa nie uratowała fabuła a Cameronowi nie pomogą efekty.
O Ironio!
Każdy artysta się wypala. Część z nich ma na tyle godności, żeby zaprzestać działalności, gdy powiedzą wszystko, co mieli do powiedzenia. Niektórzy jednak nie- vide Lucas. Kiedyś był naprawdę dobrym reżyserem. Dziś jest (pod względem twórczym) cieniem samego siebie.
Chwila chwila- piszesz: "Lucasa nie uratowała fabuła". Co masz dokładnie na myśli? Którą fabułę? Jaką fabułę?
Przypuszczam, że chodzi o fabułę jak została wypracowana w V i VI epizodzie Gwiezdnych Wojen wyreżyserowanych przez Marquanda (VI) i Kershnera (V).
Lucas nie potrafił dokończyć swego dzieła utrzymując poziom "Imperium" i "Powrotu" - fatalna strata dla kina.
M.in. i wg mnie głównie dlatego, że realizację wizualną oddał w ręce Doug Chianga.
R. McQuarrie - żegnaj Mistrzu!:(
Czyli głównie przez słabą stronę wizualną nie podobają ci się epizody I, II i III?
A i jeszcze jedno:
"Cameronowi nie pomogą efekty. "
Bo są kiepski czy też może są świetne ale historia cienka?
Wiesz myślę że Fukiel nie musi już niczego reklamować bo nie jest już naczelnym a czasopismo nie istnieje, ja też nie muszę niczego reklamować bo nikt mi za to nie płaci. Na filmie byłem raz, zachwycił mnie, co ostatnio bardzo rzadko się zdarza dlatego już mam zarezerwowane bilety na kolejny seans. Polecam ten film wszystkim moim znajomym, bo lubię dzielić się z innymi tym co wywołało u mnie pozytywne emocje. Cieszę sie że ludzie znowu zaczęli masowo iść do kin,że pokonują niejednokrotnie ogromne odległości po to by dojechać na seans!!! Cieszę się że idą kilka razy do KINA w dobie gdy film można kupić lub zciągnąć z internetu - dla mnie to deja vu - pamiętam jak z kumplami z klasy prześcigiwaliśmy się kto był więcej razy w kinie na "Wejściu smoka", ostatnimi filmami na które szedłem do kina kilka razy z rzędu był Braveheart (wycią gałem na niego większość moich znajomych i rodzinę, chciałem być z nimi i chciałem by poczuli to samo co ja), Zapach kobiety i Forrest Gump. Potem był jeszcze Władca Pierścieni ale tu chodziło (poza widowiskowowścią) o to jak ktoś przeniesie na ekran ulubioną, kultową powieść. (nomen omen P. Jackson nakręcił mój i Fukiela ukochany błyskotliwy horror/parodię Braindead.
PS. Nie lubię Titanica - poniżej wklejam mój komentarz do tego filmu - ale doceniam pracę reżysera i nie wystawiam żenującej oceny 2/10.
Powiem szczerze że Titanic nigdy mi się nie podobał a jestem na tyle stary że byłem na premierze kinowej. Film wówczas był bardzo rozreklamowany jako melodramat i waliły na niego tłumy zarówno zakochanych parek, jak i staszych pań, które chciały popłakać w chusteczkę. Filmu w przeciwieństwie do krytyków Avatara nie ocenię na 1 na 10 ale na mocne 6 lub 7 za świetne odwzorowanie epoki, kostiumy, wnętrza, scenografię oraz samą sekwencję tonięcia statku i jedyną wzruszającą sekwencję jaką była ostatnia partia odergana przez orkiestrę. Największy minus to sam wątek romantyczny,(ona rozpieszczona, niewychowana - panienka z dobrego domu która pozuje nago, tańczy przed robolami na stole czy wreszcie daje 4 liter na tylnym siedzeniu samochodu przybłędzie którego zna od kilku dni (w tych czasach nie do pomyślenia) on prostacki, plujący za burtę i udający duszę artystyczną) fatalny dobór aktorów - wczesny Leo "boski" wywołujący piski i "sikanie w majtki" u nastolatek,które wieszały jego zdjęcia na ścianie, jedyna dobra rola jaka wcześniej zagrał to przygłup we wspaniałym "Co gryzie Gilberta Grape" - no ale tu nie musiał grać, po prostu był sobą. (Szczęśliwie w ostatnich produkcjach Leo się nieco wyrobił i faktycznie zaczyna być dobrym aktorem). Kate Winslet grubawa i brzydka, starsza od Leo ale cuż przynajmniej umiała grać. Gwóźdż do trumny - stara sklerotyczka która na końcu filmu wrzuca do morza bezcenny diament,(nie wiadomo po co bo przecież Leosia to nie ożywi - mogła wrzucić kwiaty lub zmówić "wieczne odpoczywanie")zamiast podarować go swojej wnuczce, choćby jako prezent ślubny - sorki ale tego zachowania nie mogę sobie wytłumaczyć romantyzmem a wyłącznie zaawansowaną miażdżycą.
Z onetu - tam są obecnie publikowane felietony Bartka Fukiela więc myślę że rzdnej machiny medialnej nie nakręca - po prostu pisze to co myśli i to co czuje, wiesz ja myślę że założyciel tematu cierpi na jakąś manię wielkości. Staram się zawsze pisać o tym co mnie "bierze", a nie po prostu krytykować. Jeśli coś mi się podoba to o tym piszę/mówię. Nie ma dla mnie czegoś takiego jak gatunek, są rzeczy dobre lub złe. Nie lubię komedii romantycznych a uwielbiam film "To właśnie miłość" - zawsze się przy nim wzruszam, nie lubię musicali a kocham 'Moulign Rouge", nie lubię sf a padam na kolana przed "Alien" czy "Blade runner", kocham Metallicę - jeżdżę na wszystkie koncerty w Polsce, lubię Slayera i kocham Vivaldiego, Bacha, Simona i Garfunkela, U2, Dire Straits, Doorsów, czy Leonarda Coehna. Jak powiedziałem są rzeczy dobre i złe a AVATAR na pewno jest dobry - może nie wybitny, ale już zrobił mnóstwo dobrego dla KINA i wspólnego przeżywania filmów !!!
A propos Slayera, to ich ostatnia płyta to zlepek poprzednich , udanych albumów;) To tak a propos tego, ze starzy mistrzowie już się wypalili;)
Na tego typu argument wypada już tyloko odpowiedzieć buła buła Balalili bo logiczne i merytoyczne argumenty się wyczerpały - dobranoc - dziękuję za uwagę!
"Jak powiedziałem są rzeczy dobre i złe a AVATAR na pewno jest dobry - może nie wybitny, ale już zrobił mnóstwo dobrego dla KINA i wspólnego przeżywania filmów !!!"
Oczywiście szacunek mu sie należy(dobry z niego chłopina)patrząc przez pryzmat co juz ten pan stworzył.Tylko szkoda ze starszych widzów troche potraktował po macoszemu a moze na starość łagodnieje...Ten pan ostatnimi czasy wyspecjalizował się w kinie romantyczno-rodzinnym i tak sie zastanawiam czy to z jego strony nie jest przypadkiem jakaś kalkulacja.
In Kino veritas?
Blandum laudatur a malis mendacium, bonis honesta fert exitium veritas.
Pochlebne kłamstwo zyskuje pochwałę złych ludzi, dobrym uczciwa prawda zgubę przynosi.
thus Come thus Go (chyba mogę zapisać w ten sposób twój nick?)
Zacznie od tego co uważam o tym filmie :
Otóż nie dał bym mu za nic w świecie 10(mało takich filmów jest) ale na 9 z całą pewnością zasługuje (i chcę żebyś wiedział że w mojej ocenie ten jeden ptk to OGROMNA różnica)
Może powinienem wytłumaczyć dlaczego- dla mnie film na 10 nie musi być idealny pod każdym względem... nawet scenariusz może nie trzymać się kupy, efekty specjalne mogą być gorszej jakość itp ale wystarczy że film ma "tą jedną rzecz" która mnie pochłonie w całość i mogę nie zwracać uwagi na wszystkie błędy i wady bo taka rzecz nadrabia za resztę.
Natomiast z awatarem jest na odwrót wszystko ładnie pięknie ale niema tego czegoś:
Scenariusz-(może nie zachwyca)ale mam sens i trzyma się kupy i
ma u mnie '+'
Obraz-to jest niebywałą zaletą tego filmu i już za samo to może dostać 6 właśnie dla niektórych świat Pandory może być "tym czymś" i wtedy są zachwyceni filmem bez reszty i nietrafianą do nich żadne argumenty o brak artysty w filmie itp. (a może właśnie tym artystą są technicy którzy stworzyli taki piękny świat hmmm?????? efekty specjalne w matrixe, terminatorze, itp były na takim samie poziomie ale nie chodzi o nie tylko o to co pokazują. Roboty mogą się podobać za to Pandora zachwyca)
Przesłanie- banalne ale jakieś tam jest(już ktoś nawet ładnie napisał jakie to nie mam zamiaru pisać tego jeszcze raz-szukajcie a znajdziecie)
Bohaterowie- zdecydowanie + Dlaczego? postać Neytiri (i to by mi wystarczyło) ale inni bohaterowie jak pani doktor czy parę osób z plemienia też zasługuje na uwagę- a jak chcesz więcej http://www.filmweb.pl/topic/1278691/Ulubiona+scena%2C+posta%C4%87%2C+cytat+i+mie jsce.html
Muzyka- ani '+' ani '-' nie można się do niej przyczepić bo dobrze pasuje do filmu ale bez filmu mamy soundtrack który nie powala i tak naprawdę nie wiadomo co z nim zrobić.
No może kawałek "James Horner - I See You" ładny (ale nie obłędny)
jakieś minusy?
Cytaty- w filmie na dobrą sprawę niema żadnego zdania które nadaje sie na hmm dobry cytat, sentencje czy co tam chcecie (niektórym podoba się "i see you" ale już pisałem w temacie do którego dałem linka dlaczego mi się nie podoba). Ale to raczej domena kina ambitnego(ale jak się przekonałem nie zawsze)
nawiązując do tego co ci się nie podoba
3d - pisałeś że ten film nie spełnia wymogów 3D ani 2D (ale jak nie gniot na ponad 200mionów zielonych to ja już NAPRAWDĘ nie wiem co) chyba tylko kreskówki Disneya(które od czasu do czasu lubię oglądać bardziej od kina "wybitnego" (mówię o starszych filmach nie o najnowszych produkcjach)
Piszesz że Cameronowi obumarła fantazja- bzdura!? a dlaczego? bo to on wymyślił scenariusz a więc i wszystkie postać ich kreacje i jestem też pewien że uczestniczył w kreowaniu wyglądu bohaterów (co potwierdzają wywiady). Więc jak masz chociaż trochę więcej fantazji i potrafisz wykreować taki świat (lub być jednym z kreatorów) to odszczekam to co napisałem (i nie musi to być film może być książka, komiks, nawet jakaś fraszka albo coś-ale mam dziką pewność że niczym się nie pochwalisz więc zacznij mierzyć ludzi a nie miarą wybitnych artystów.
Nawet gdyby Avatar był książką to za fantazje i pomysłowość Paandory na pewno by mi się podobał
Dodatkowo chwalisz np Sin Cit (polecam ten film) ale jak by się czepiać reżysera to on zwalił wszystko z komiksu (0 fantazji)
I ty się czepiasz Cameron (i Avarata) o artystyczną niemoc?????
Miller dał wszystko Rodriguezowi jak na dłoń. HIPOKRYZJA pełną gębą
Więc porównajmy Avatara z czymś inny np? Titanica wydaje się dobrym pomysłem.
Nie przypominam sobie by sporo osób oglądając Titanica oglądało go otwartymi ustami a szczególnie 12 dziecko (takowe to raczej zasnęło by w połowie)
Porównując muzykę to można by dać + w stronę Tytanica gdyby nie to że w Avatarze muzyka ma być tłem i jest na odpowiednim poziomie (ale nie zachwyca tylko jest)
Od gry aktorskiej to Titanicu jest do bani, nudne flaki z olejem i ogólne dno(to całkowicie subiektywna i jak chcecie to sobie to krytykujcie ale ja tak uważam i JUŻ). Ale to raczej wynika z scenariusza i go się powinienem czepiać? tak więc w scenariuszu też dam + na stronę Avatara
A o fantazji w filmach nie ma co porównywać to bo jest bezcelowe
a"PRZEŻYCIE ESTETYCZNE DOROSŁEGO CZŁOWIEKA" w tytanicu (zapisując to sposób wzorów które tak lubisz)
Lim F(t)=0
t->tk
gdzie t- czas oglądania filmu
tk- koniec filmu
F(t)- PRZEŻYCIE ESTETYCZNE DOROSŁEGO CZŁOWIEKA
Lim F(t)= - nieskończoność
t->tk
gdzie
t- czas oglądania filmu
tk- koniec filmu
F(t)- SYNKRETYCZNE PRZEŻYCIE DZIECKA
i na koniec
Porównywałeś film Camerona do o wiele tańszego kina wybitnego (tak jakby to że jest filmem kasowym było jego wadą)
Gdyby Avatar był takim filmem to by wyglądał raczej nieciekawie i by stracił swoją najmocniejszą stron- stronę wizualną
no ale prosty scenariusz i morał by został.
Ale gdyby zabrać scenariusz (albo inną mocną stronę) kinu wybitnemu to co by z niego zostało? Chyba nic (aż chce się powiedzieć gówno)
Do usług
Ikarus
Nie wiem jak można chodzić do kina tylko po to, żeby analizować klatka po klatce film...
Po co?
Każdy kto ma w sobie trochę dziecka, i jakieś strzępki wyobraźni powinien pójść na ten film... i dać się zaczarować, w końcu po to jest kino, żeby przenosiło w inny świat, a ten z Avatara jest piękny...
dzięki, thuscomethusgo, za życzenia powodzenia przy kręceniu filmów.
kosobi - uważasz że "Aktorzy nie mieli tu nic do grania. Bohaterowie, których grają są pozbawieni wyrazu". dałem linki, widać że grają. czy neytiri jest pozbawiona wyrazu? moim zdaniem nie. a jake jest dorosłym, dzielnym i bardzo odważnym (żeby nie powiedzieć głupim) mężczyzną. zachowuje się trochę jak dzieciak, gdy dotyka wszystko co się świeci. nie chce żeby ktoś uważał go za gorszego, ciągle udowadnia że stać go na wszystko i to że jeździ na wózku nie ma znaczenia.
niektóre z rzeczy które wymieniłem były w filmie mocno zaznaczone ale większość musisz sam zauważyć.
nie mów mi że norm albo trudy byli bez wyrazu bo ich było za mało.
To, że ich było za mało to nie jest żaden argument. Jeżeli ich było za mało, to znaczy, że się nie liczą, a ja mówię o głównych postaciach. Piszesz o Jake'u: dorosły, odważny, dzielny. Trzy wytarte epitety(do tego synonimy), których możemy użyć do opisania wszystkich "dobrych" bohaterów Avatara. Żeby to potwierdzić podam przykład: Gwiezdne Wojny IV- Mówisz: dzielny, dorosły i odważny. Do kogo to się odnosi? Obi-Wan, Luke, Leia, Han-Solo etc.etc. Mówisz: Nonszalancki Łajdak. Do kogo to się odnosi? Tylko Han Solo.
Tak więc wracając do Avatara. Mówisz: Dzielny/a, odważny/a, dorosły/a. Kto się nasuwa na myśl? Wszyscy dobrzy. Rozumiesz? Dlatego są pozbawieni wyrazu. A Jake jest głupi, wyciąga rękę mówiąc "cześć" do wodza plemienia, wrzeszczy na tego pierwszego stwora. Mówiąc przygłupi, z bohaterów nasuwa się tylko on.
No nic, czas wypić piwko za pierwszy 1000 wpisów w rozmowie o kinie przyszłości;)
pozdrawiam
1. 9.1 The Shawshank Redemption (1994) 468,883
2. 9.1 The Godfather (1972) 379,753
3. 9.0 The Godfather: Part II (1974) 223,624
4. 8.9 Il buono, il brutto, il cattivo. (1966) 141,758
5. 8.9 Pulp Fiction (1994) 381,849
6. 8.8 Schindler's List (1993) 252,872
7. 8.8 12 Angry Men (1957) 103,798
8. 8.8 One Flew Over the Cuckoo's Nest (1975) 194,746
9. 8.8 The Dark Knight (2008) 417,349
10. 8.8 Star Wars: Episode V - The Empire Strikes Back (1980) 257,374
11. 8.8 The Lord of the Rings: The Return of the King (2003) 334,448
12. 8.8 Star Wars (1977) 300,757
13. 8.7 Casablanca (1942) 156,302
14. 8.7 Goodfellas (1990) 209,268
15. 8.7 Shichinin no samurai (1954) 89,197
16. 8.7 Cidade de Deus (2002) 150,268
17. 8.7 Fight Club (1999) 347,530
18. 8.7 Raiders of the Lost Ark (1981) 227,164
19. 8.7 Rear Window (1954) 109,371
20. 8.7 The Lord of the Rings: The Fellowship of the Ring (2001) 359,953
21. 8.7 The Usual Suspects (1995) 247,843
22. 8.7 Psycho (1960) 131,749
23. 8.7 C'era una volta il West (1968) 66,515
24. 8.6 The Silence of the Lambs (1991) 225,231
25. 8.6 The Matrix (1999) 351,244
26. 8.6 Memento (2000) 248,044
27. 8.6 Se7en (1995) 253,463
28. 8.6 It's a Wonderful Life (1946) 94,878
29. 8.6 The Lord of the Rings: The Two Towers (2002) 302,384
30. 8.6 Dr. Strangelove or: How I Learned to Stop Worrying and Love the Bomb (1964) 146,221
31. 8.6 Sunset Blvd. (1950) 49,605
32. 8.6 North by Northwest (1959) 86,193
33. 8.6 Citizen Kane (1941) 129,919
34. 8.6 Léon (1994) 180,744
35. 8.6 Apocalypse Now (1979) 160,986
36. 8.5 American Beauty (1999) 271,589
37. 8.5 Avatar (2009) 141,338