Panowie założyli już kilka wątków zachywcając się Neytiri, jaka to ona nie cudowna, piękna, dzielna itp itd...natomiast nie zauważyłam takiegoż zachwytu wśród pań w stosunku do avatara Jaka (dzięki Bogu i partii. Czy z panami wszystko w porządku? Bo nie daj Boże w następnym sezonie trzeba będzie na niebiesko się malować:P
Pozdrawiam:)
PS. wiadome, że kobiety wolą PRAWDZIWYCH mężczyzn (jack) niż avatary:)
Błagam nie maluj się na niebiesko! Ja się zachwycałem najbardziej pilotką śmigłowca Trudy (Michelle Rodriguez) a w dalszej kolejnośći specialwypasefektami, a potem ko(ń)byłami, do których można się było podłączyć warkoczem przez USB. Neytiri? Eeee tam...
może w następnej części będzie postęp tecnologiczny i będą się podłączać przez bluetooth?
Ta pilotka? Przecież, to jest babochłop:-) No, ale co gust, to gust:-) Nie uważam, że gorszy. Ona nawet nie chodzi z kobiecą gracją, a raczej stąpa jak słoń:-)
USB ma 4 piny z tego co pamiętam:P
Co taka cisza z rana ?
Monia, obraziłaś się czy co ?
Może koszmary miałaś w kolorze czerwonym ? :)
Witam Państwa:)
Żadne koszmary:) I nawet nie oślepłam:P
Ganiają mnie dzis od rana więc teraz dopiero zapytam Państwa o to, co sądzicie o grze aktorów kreujących postaci drugoplanowe. Kto prócz Jake i Neytiri zrbił na Was wrażenie?
:)
No jak to kto... zły pułkownik oczywiście.
Zwracałem na niego szczególną uwagę podczas ostatnich "przeglądań" filmu. Jest naprawdę twardy. Nie ma nieśmiertelności jak Rambo, robi rzeczy w które łatwiej uwierzyć niż w przypadku wyczynów twardzieli z innych filmów. Jest bardzo konsekwentny, działa błyskawicznie, podejmuje same właściwe decyzje. Podoba mi się ten sukinkot :)
Zły pułkownik był naprawdę zły. Na jego "obronę" można powiedzieć, że postępował zgodnie z wpojonymi mu zasadami. Można by dyskutować o metodach, ale jego kodeks norm jest bardzo jasny: jestem tu by osiągnąć cel.
"podejmuje same właściwe decyzje"
Zależy z czyjego punktu widzenia:)
W scenie walki pułkownik w mechu kontra Jake jako avatar pada zdanie - coś w tym guście - że Jake jest zdrajcą własnej rasy. I musze powiedzieć, że patrząc na jego minę, na te szare stalowe oczy głupio się poczułam, że kibicuję "niebieskiemu kotkowi". Taki był przekonywujący w swej racji.
Mnie chyba najbardziej mimo wszystko podobał się Tsy'They. Dlaczego?
Na początku jako obserwatorzy jesteśmy nastawieni przeciw niemu - no bo przecież nie chce Jake'a u Navi, wyśmiewa się z niego. Tyle, że wcale mu się nie dziwię. Przybywa jakiś obcy, sieje zamet, ado tego podwryw amu dziewczynę. Co wtedy robisz? Chesz pokazać, ze jesteś lepszy i dyskredytujesz przeciwnika w oczach dziewczyny. Ale jak przychodzi co do czego umie się wycofać i walczyć nie mniej bohatersko niż Jake. To Jake'owi przypada sława, tytuł bohatera no i dziewczyna. Wygrał, ale gdyby nie wsparcie Tsu'They...nie wiadomo jakby się to potoczyło.
No i chyba celowo zrobili z niego brzydszego Navi niż avatar Jake'a:)
"jak się czuje zdrajca własnej rasy?" - czy jakoś tak.
mina jake'a była najfajniejsza na samym początku jak jużsiedzi i patrzy jak rusza palcami stóp... i wtedy kiedy wysiadając z helikoptera grace mówi "jeden kretyn z armatą wystarczy" - zajebista mina - tak się wyszczerzył..
...a po słowach pułkownika, że zdradziła własną radę Jake tylko wyszczerzył zęby i ruszył do ataku - ja tam nie miałem wątpliwości kto jest dobry, a kto zły :)
Tsu'tey dla mnie było dużo mniej wyrazisty. Może dlatego, ze bardzo wiele scen z jego udziałem wypadło z ostatecznej wersji filmu. Podobno rozwój jego konfliktu z Jakem i potem zdobywanie wzajemnego szacunku było obszerniej przedstawione. Nic tylko poczekać na wydłużoną wersję reżyserską :)
Ja dzisiaj też trochę zarobiony jestem, nie to co wczoraj, kiedy szef był w delegacji :)))
To co napisaliście powyżej to dopiero jedna strona medalu, jest jeszcze druga - jako dowódca był zbyt pewny siebie, uważał że tak wielka przewaga technologiczna jaka posiadał pozwoli mu osiągnąć zwycięstwo w krótkim czasie i bez większych strat, nie docenił jednak przeciwnika, a to doprowadziło do jego klęski. Dobry przywódca z wielkim szacunkiem potrafi mówić o swoim wrogu, Quaritch nazwał Na’vi "Aborygenami" i zapewne tak właśnie o nich myślał - dokąd go to zaprowadziło wszyscy wiemy. Wiele mamy podobnych przykładów w naszej historii, gdzie arogancki, zarozumiały i pewny siebie wódz/dowódca/przywódca potrafił w bardzo widowiskowy sposób przegrać - wydawałoby się - z góry wygraną bitwę :)
Bardzo dobrze napisane :) Kocham morały wynikające z filmów bo zawsze mogę sobie trochę porozkminiac xD
możesz się mylić
- nie był zbyt pewny siebie, dobrze oszacował siły, ale nie mógł przewidzieć że zaatakują go zwierzęta - czy jakikolwiek dowódca bierze coś takiego pod uwagę?
- to nie jest tak że dobry dowódca mówi z szacunkiem o wrogu a zły nie - to nie ma nic wspólnego z cechami dowódcy tylko człowieka
- walka była z góry wygrana i taka była, ale do walki włączyły się siły których żaden człowiek by nie przewidział i tylko dlatego przegrał
Grace mogłaby przewidzieć, tylko że panowie wojacy uznali to za efekt nadmiaru zioła, które paliła.
a ty byś uwierzył?
teorie naukowców są różne, we wszystko nie należy od razu wierzyć, oni też się mylą
Po to się wysyła naukowców w nieznane, żeby je badali. Ale ci panowie mieli w dupie naukowców, bo oczywiście sami wiedzieli lepiej. "Jarheads". Łby puste jak słoje. Dla nich naukowcy, to tylko niepotrzebnie zajmowane miejsce na statku, tylko po to, żeby firma miała lepszą prasę.
Co prawda naukowiec klasy Grace to dziś niestety wielka rzadkość. Jak ten gatunek dotrwał do 2153 roku... to jest chyba większa fikcja niż istnienie Na'vi.
A "Jarheads" dostali za swoje, i dobrze zresztą. Za ignorancję i głupotę.
Gdzieś już napisałem, że w zamian za całą wiedzę nagromadzoną na Ziemi, czyli jedyne, co tak naprawdę wartościowego posiadamy, Eywa załatwiłaby ludziom takie ilości unobtanium, że nie mieliby czym tego wozić. Nawet kopać by nie musieli, zwierzaki by w zębach je przyniosły :)
Co do Grace...masz rację. Mnie ta postać też bardz ujęła. Bardzo wzrusyzła mnie scena, kiedy pozwolono jej odwiedzić wioskę i spotkała się ze swoimi byłymi uczennicami:)
może obecność naukowców to konieczność wnikająca z kontraktu na wyłączność na obcej planecie dla tego koncernu, czyli byli zwykłym wrzodem na tyłku - co nie zmienia faktu, że nie zawsze się słucha tez, które nie zostały udowodnione, a szczególnie wtedy gdy jest to komuś nie na rękę :)
jak rodzice mówili, że alkohol szkodzi to uwierzyliście czy jednak go spróbowaliście :P
A jak w takim razie wytłumaczysz ostatni pojedynek ?
Ponownie użyję tego sformułowania" "dobry dowódca" wie, że przegrana bitwa nie oznacza przegranej wojny, a Quaritch najnormalniej w świecie pojedynkuje się z Jake’m i nie obchodzi go los swoich żołnierzy, którzy dostają właśnie po dupie, jest wściekły i zaślepiony, niezdolny do wydawania rozkazów, on po prostu chce się zemścić, i nadal jest zbyt pewny siebie, i znów wydaje mu się, że siedząc w "kombinezonie bojowym" nie ma szans by pokonał go jakiś dzikus w przepasce biodrowej.
Prawdziwy przywódca umie podejmować odpowiednie decyzje w każdej, nawet beznadziejnej sytuacji, dba o swoich ludzi i wie kiedy powinien odpuścić pole bitwy – nie trudno dać się zabić, o wiele trudniej natomiast jest przeżyć.
"Niebieski kot" zagrała na jego chorej ambicji, a on jako dumny "Wojak Rick" nie mógł znieść porażki nie tyle korporacji a osobistej.
ostatni pojedynek był "osobisty"
on nie prowadził wojny tylko bitwę, najpierw jako dowódca z góry - potem znalazł się w samym środku walk, ze swojej maszyny z ziemi pewnie nie mógł dowodzić - co miał robić? uciekać? to był marine oni nie uciekają od bezpośredniej walki, jedyne co mu pozostało to walczyć i to robił
owszem był wściekły, był wściekły na Jake bo ten zdradził, przedewszystkim zdradził jego
nie był zbyt pewny siebie - on nie miał już nic do stracenia wiedział, ze zginie, ale chciał Jake zabrać ze sobą, innych opcji dla niego nie było, do bazy i tak by nie dał rady wrócić
Mógł dowodzić, każdy kombinezon bojowy był wyposażony w aparaturę komunikacyjną, wystarczyło wezwać jeden z pozostałych Skorpionów (tak się chyba nazywały te latające maszyny) i wycofać się by przygotować obronę kolonii. Jake był jego - że tak powiem - prywatną wojną, a jako dowódca nie powinien przedkładać prywaty nad obowiązek, powinien czuć się odpowiedzialny za ludzi którymi dowodzi.
może i mógł dowodzić - nie twierdzę, że NIE, tylko nie mam pewności
spadł na ziemię w momencie, gdy jego ludzie na ziemi byli rozgromieni w proch, w powietrzu może zostały jeszcze jakieś śmigłowca a może już nie, biorąc pod uwagę zakłócenia na tym terenie to wątpię by mógł się on skontaktować bezpośrednio z bazą - raczej tylko przez pośredników, których mogło już nie być - dlatego nie mam pewności
nie mam zdania do tego czy był złym czy dobrym dowódcą - sama przegrana bitwa o tym nie świadczy, na to składa się o wiele więcej elementów i cały pobyt na planecie
załóżmy, że jakiś skorpion jeszcze latał - to nie było miejsce, gdzie mógł wylądować, gdzie chciał i spokojnie zabrać pułkownika, moim zdaniem i tak by nie dałby rady się wycofać... a relacje z bitwy co się dzieje baza i tak wiedziała
oczywiście gdyby mógłby to zrobić i wybrałby walkę z Jake - to też nie można od razu mówić że "złym dowódcą" był, bo zostawienie przy życiu zdrajcy, który może przekazać wszystkie słabości wroga, budowę bazy, gdzie uderzyć też nie jest dobrym wyjściem
i jeszcze jedno - pułkownik nie ruszył w pościg za Jake porzucając swoich ludzi, natkną się na nich więc musiał walczyć
Komunikacja działała, przez cały czas poszczególne pododdziały porozumiewały się ze sobą, szwankowały im tylko czujniki.
Co do Quaritch'a nigdzie nie napisałem że był "złym dowódcą" tylko zbyt pewnym siebie, nie kwestionuje też jego zdolności przywódczych czy umiejętności bojowych, na Pandorze jednak się nie sprawdził, od początku widac było, że dla niego jedynym rozwiązaniem problemów z Na'vi było rozwiązanie siłowe, ot człowiek z giwerą, który najpierw strzela później zadaje pytania. Oczywiście ostateczną decyzję podjął Selfridge jednak pod naciskiem Quaritch'a.
Selfridge nie widział już innych rozwiązań więc się wycofał z szukania innych i nie wydaje mi się by Quaritch naciskał, on po prostu wypowiadał swoją opinię
na Pandorze nikt by się nie sprawdził jeśli jego celem by było jej wykorzystanie
Selfridge wydał zezwolenie, to prawda, później jednak zmienił zdanie (tego nie ma w filmie, chociaż scena została nakręcona i jest do oglądnięcia na Youtube, mam nadzieję że będzie dodana do DVD ponieważ pokazuje prawdziwą twarz Quaritch'a) i chciał odwołać akcję, na co Quaritch zareagował jak na wojaka przystało - łapiąc za łeb Selfridge'a każe go aresztować, nie wykonując rozkazu kontynuuje zadanie, doprowadzając do śmierci wielu swoich żołnierzy i Na'vi.
Tym bardziej, że każdy kto oglądał film na swój punkt widzenia na tą sprawę, i interpretuje to na swój sposób, więc nasza dyskusja tak na prawdę nic nie zmienia, pozdrawiam :)
Właściwie trochę szkoda, że tak mało skupiono na portretach postaci z szeregów Navi (rozumiem,że ze względu na ograniczenia czasowe). Moat, ojciec Neytiri, w ogóle jej rodzina sa jakby w oddali, a przecież o ich życie i miejsce w świecie była ta walka toczona.
Mo'at było sporo w filmie. Sceny z uwalnianiem Jake'a i transferem Grace - no, to była klasa. A jak stała samotnie pod drzewem dusz i patrzyła na nadlatujący statek...
No tak - to były sceny z jej udziałem, ale co mozesz o niej więcej powiedzieć prócz tego, że była Thsaik...czy jakoś tak.
W syumie jej osobowość jest dość dobrze nakreślona w filmie... co prawda film skupia się na Neytiri, której jest tam pełno, ale Mo'at - ma dojrzalszą osobowość. Chyba bardziej mi się podoba, w sensie cech pokazanej w filmie osobowości i charakteru - niż Neytiri.
To Mo'at zdecydowała, że Jake może zostać, Mo'at pozwoliła na powrót Grace do wioski, Mo'at uwolniła Grace i Jake'a w scenie z domowym drzewem. Za każdym razem to była decyzja i działanie "pod prąd" i za każdym razem słuszne. Ta kobieta nie miała takich "fochów" jak Ney, z Mo'at w każdej sekundzie kiedy jest na ekranie, wychodzi spokój, mądrość i dojrzałość.
No i zjedzą Cię teraz wielbiciele Neytiri:)
Ciekawe jak będą wyglądały sceny (ponoć zamieszone będą w wersji reżyserskiej) kiedy Mo'at i yyyy....pan małżonek:) chcą połączyć Neytiri i Tsu'They. Jakiś konflikt ostry ma być:)
Nic tam w scenariuszu specjalnego nie ma, tylko tekst, że warto by przerwać to, co się dzieje między Jake a Ney, bo Ney ma być z Tsu. No, ale nie zdążyli, bo młodzi poszli pod drzewko, no i wiadomo, co dalej.
Potem co prawda wg. tego samego scenariusza miał być pojedynek między tymi panami.
Apropos zjedzenia przez fanów Ney.. młodzi są, to się pasjonują nastolatką.. moje pokolenie to właśnie raczej Mo'at. Zresztą, może dlatego na forum nikt jej nie zauważył, tu jest niska średnia wieku :)
Niby mnie też bliżej do Mo'at niż Neytiri, ale która kobieta nie chciałaby być piękna i młoda:)
No i właściwie to po ile oni mieli lat? Avatar Jake'a dojrzewał 6 lat w ciągu podróży w kosmosie...i był już dojrzały? Czy to jakieś fiku miku z biotechniką?:)
Ale wychodze na ignorantkę, ze tyle pytań zadaję:)
"Miejscowi dojrzewają szybko", taki był w filmie tekst. Ney byłą tak jakby ziemską osiemnastką - miała pewnie 6-7 ziemskich lat.
Zobacz, przy okazji, jak oni mieli fajnie. 6 lat rośniesz. Rodzisz dwójkę dzieci, płodność Eywa reguluje, za kolejne 6 lat masz z tym spokój, bo dzieci są już dorosłe. Potem żyjesz sobie w zgodzie z naturą, przez kolejne 60 lat, na koniec trafiasz do Eywy.
Nie masz wrażenia, że Ziemia jest cokolwiek "niedorobiona"
Znając nawet pobieżnie historię cywilizacji trudno nie pokusić się o wniosek, ze prędzej czy później ktoś by się wyłamał i chciałby być lepszy niż inni - wojna np gotowa. Albo Na'vi cywilizowaliby się coraz bardziej aby w końcu jeźdizć smaochodami;)
No tyle, że Eywa by na to pewnie nie pozwoliła.
Bardzo mi się podoba cała ta idea złączenia się wsyztskich stworzeń z Eywa, a "Drzewo dusz", w którym żyją przodkowie to takie nasze małe niebo chyba:)
Nasza cywilizacja wykształciła się z powodu oderwania od natury, a przede wszystkim wymyślenia sobie patriarchalnego boga, który nakazywał podporządkowanie sobie przyrody. Na'vi nigdy nie wymyślą sobie takiej religii, bo mają zawsze Matkę Eywę obok siebie.
Łeee....no to krótkie dzieciństwo? Szybko osiągają właściwy wzrost i rozum (dojrzewanie) a potem dłuuuuuuuugo się starzeją tak?:)
No tak. Ale my tęsknimy za dzieciństwem, bo nasza dorosłość jest jaka jest. Oni nawet dorośli mogą być jak dzieci.
Do pracy chodzić nie muszą, budziki ich nie budzą, dzieci do szkół nie wyprawiają i nie odkładają na emeryturę.
Za to mogą sobie latać na ikranach.
I to pewnie jest wytłumaczenie fenomenu takiej popularności tego filmu wśród osób, które nastolatkami już nie są:) Słyszałam opinię dwojga młodych ludzi w wieku lat 18 że to straszna kaszana jest i przkeombinowany komiks. No cóż...oni jeszcze się czują jak dzieci, moga pozwolić sobie zeby nimi być:)
Ale ale...to ich życie nie było chyba tak 100% szczęśliwe, bo przecierz sama Neytiri móiła o gromadzeniu klanów przez dziadka jej dziadka w czasie "greate sorrow"...coś na ten temat może mi powiesz?
Od dizs jesteś moją encyklopedią Pandory:)
Encyklopedię, to sobie kupiłem za 34 PLN, stąd większość mojej wiedzy. Do tego avatar wikia i kilka obejrzany film, z czego raz uczciwie w kinie, a reszta, niestety, z nieostrego TSa, który ma jednak tę zaletę, że zawsze mogę zatrzymać, cofnąć, zwrócić uwagę na szczegóły... no, a póki nie wydadzą legalnej płyty, nie ma niestety nic lepszego.
Pnoć książka o Pandorze rozeszłą się jak świeże bułeczki to penwie i z dvd będzie cyrk:) Sama zamierzam nabyć, bo już do kina mi wstyd przed rodziną chodzić:)
A moje pytanie czas wielkiego smutku?
Apropos poprzednich great sorrow, nie wiem nic i żadne żródła nic nie mówią.
Aha, jeszcze trochę żródeł wiedzy: dwie wersje scenariusza, jedna nowa, druga z lat 90'tych.