I nic w tym dziwnego - jeśli ludzie idą na komedię z elementami horroru, to oczekują komedii z elementami horroru. A z tym Dream Scenario nie ma nic wspólnego.
Losy Paula od samego początku ujmują za serce. Niedoceniony w świecie akademickim, mimo że jego pomysły pod cudzym nazwiskiem są uznawane za przełomowe; żona, która niby jest, ale równie dobrze mogłoby jej nie być; wielka potrzeba przynależenia, ale brak warsztatu społecznego; rozpaczliwe przeprosiny (choć przepraszać nie miał przecież za co), które spowodowały tylko więcej szkody.
A mimo tego, że bohaterowi ciągle dzieje się źle, nie czujemy znużenia i znieczulenia na jego los. Film świetnie poprowadził fabułę i intensywność tak, że zamiast mentalnego torture porn, dostajemy wyciskacz łez. I maleńkie światełko w tunelu.
Ja po seansie szlochałam (nie hiperbolizuję) pół godziny. A ostatni raz płakałam na filmie w przedszkolu na E.T.