W czasach, gdy influencerzy mają wpływ na młode umysły - robiąc im papkę z mózgu - ,,Dream Scenario'' wydaje się kontynuować popis internetowych szkodników, którzy uważają się za bogów, co mają wpływ na opinię publiczną. Nie ma nic bardziej zdrożnego niż osoby, które chcą kierować czyimś kompasem intelektualnym. Wmawiając im, jak mają żyć, co myśleć i jak postępować w chaosie XXI wieku, który stał się kanonem bez kanonów. Metafilmowe odnośniki stały się równie anty-narracyjne, co osoby, które chcą kierować się czyimś stylem bez przemyślenia sprawy. Jako zagorzały przeciwnik internetowych mejwenów (oh, jak brzmi to nowocześnie), czyli ekspertów od wszystkiego - staram się unikać jak ognia potocznego autorytetu w służbie jakiejś instytucji.
Problem z filmami, jak ,,Dream Scenario'' tkwi u samego źródła, czyli scenariusza, który przedstawia legendarnego aktora (Nicolasa Cage) jako znużonego człowieka, co podświadomie chce być pożądany na ekranie i przez umysły środowiska akademickiego. Trochę przypomina to koncept Spike'a Jonze - pewnie pamiętacie sceny z ,,Być jak John Malkovich'', gdzie pracownik z biurowca przepoczwarza się w personifikację cudzych pragnień znanego aktora. Też, poniekąd, odkrywa tajemniczy tunel do cudzego umysłu zamkniętego w szkolnych korytarzach. Nagle, jakby w olśnieniu, na co dzień społeczeństwu śnią się koszmary lub dziwne zdarzenia z naszym sympatycznym profesorem, który wykłada na uczelni. Otrzymuje dawkę potężnej dopaminy - stając się ulubieńcem niegdyś wstydliwych nastolatek, byłej dziewczyny, a także zaoferowali, jakżeby inaczej, spece od marketingu lukratywny kontrakt na reklamowy spot z jego wizerunkiem. Brzmi, jak mokry sen Nicolasa Cage, co jeszcze niedawno parodiował własną osobę w ,, Nieznośnym ciężarze wielkiego talentu'' z 2022 r. Brzmi, jak komedia z popularną twarzą? Nie do końca, bo autor zmienia cykl parodii społeczeństwa w beznamiętny, groteskowy dramat.
Już pierwsza scena chce zasugerować orgiastyczną wycieczkę z wizerunkiem sławnego aktora, gdzie córka lewituje nad ziemią jako przykład snu wyrwanego z kontekstu. Potem co krok ktoś opowiada, że śnił się przypadkowym osobom w internecie. Słusznie pytając, kim on jest i dlaczego ma władzę nad ich umysłami. Czyżby drobny komentarz, że pożądamy popularności, nawet jeśli może zaszkodzić? Nieoczekiwany fenomen Nicolasa Cage na ekranie, na wpół świadomie konkuruje z jego wizerunkiem w relacji z widzami. Gdzie za cenę próżnej sławy przypłaci to rozmontowaną osobowością, gdzie kultura unieważnienia w mediach społecznościowych przyniesie tragikomiczne wnioski, że nie warto być celebrytą, choćby na pięć minut.
Czy szary everyman ma skomentować społeczeństwo, że staliśmy się tacy sami, czyli bezbarwni, wyprani z własnego głosu i wyobraźni? Brooklyński nauczyciel nie głosi kontrowersyjnych poglądów, jak australijski utylitarysta Peter Singer, nie prezentuje szokujących nowin, jak Nietzsche czy miłościwy Erich Fromm, którego prace osobiście polecam jako odtrutkę na niewrażliwe czasy. Dlaczego akurat on? Co ma w sobie, czego nie widzą inni? Fantazja wydaje się płaska i rzucana szybkimi wydarzeniami bez rozwinięcia - nie ma w sobie plastycznej wizji Kurosawy i jego ,,Snów'' z historycznymi inklinacjami. Drąży po ludzkich głowach w bardzo mechaniczny, wymuszony sposób - jak w japońskich mangach, gdzie odhaczamy checklistę, czyli listę kontrolną lub bukiet życzeń, co byśmy chcieli zrobić zanim umrzemy. Czy to ma być satyra na niezasłużoną sławę w XXI wieku?
Niedoceniany nauczyciel Paul wiedzie stateczne życie u boku małżonki, słusznie każe młodzieży odłożyć telefony przy wspólnej uczcie przy stole (świetna scena, aż się uśmiechnąłem), choć niczym się nie wyróżnia, i bez powodu pojawia się na wszystkich nagłówkach w mediach społecznościowych. Jak to możliwe? Próbuję racjonalnie uzasadnić, dlaczego przypadkowy człowiek, co prawda, zakładam z renomowanej uczelni w Stanach Zjednoczonych, miał nieoczekiwanie, spory boom na jego personę i niezasłużone poparcie z przypadku? Skąd nagły przypływ metafizycznych skojarzeń z brooklyńskim belfrem? Oczywiście możemy iść w drugą stronę, czyli przyjąć tradycyjny koncept, że sny z reguły nie mają uporządkowanego sensu, więc bywają chaotyczne, czasem nieznośne i bardziej groteskowe niż wizyta w urzędzie miastowym. Jest to jakiś punkt zaczepienia - być może młode umysły podświadomie żądają prostego człowieka, który nie szaleje na dyskotekach z młodszymi paniami. Nie jest kolejnym celebrytą z Tik-Toka i innego plugastwa, ale gdyby zatrudniono do głównej roli kogoś mniej znanego, niż Nicolas Cage, byłby bardziej wiarygodny.
Nicolas Cage, z całym szacunkiem do jego bogatej kariery zawodowej, jest zbyt rozpoznawalny, żeby uwierzyć, że jest szarym człowiekiem z Kalifornii, czy, w tym wypadku, z zachodniej części Long Island. To człowiek instytucja, który zbudował za życia spory dorobek aktorski, stał się producentem filmowym i miał wpływ na popkulturę. Gryzie się to z przeciętnym człowiekiem widzianym na ekranie, który nie żąda niczego innego, jak odrobiny zauważalności w świecie, gdzie prawdziwe problemy są pomijane w lokalnych sieciach telewizyjnych. Lewicowy aktywizm przypomina jakiś skecz z podwórka, seksualne fantazje dziewcząt z uczelni przypominają jakieś niezaspokojone pragnienia dzisiejszych kobiet, które przestały wchodzić w związki partnerskie (nie liczę wirtualnych przygód), i choć można mi zarzucić, że próbuje się mądrować, to jednak staram się wejść w polemikę z filmem, który wyraźnie daje mi powody do niepokoju. Ponieważ ujawnia, że wojna kulturowa tkwi nieustannie, odkąd internet przejął władzę w umysłach młodych ludzi, co są zaślepieni całym tym blaskiem mętnej popkultury i ludzi, których wyobrażamy sobie, nie wiedząc kim są w rzeczywistości.
Tak bardzo staramy się szukać atencji, że wychodzi (ów film) na kuriozalny portret niezdrowych czasów, gdzie plotki, krzykliwe nagłówki z pism czy odrobina gorzkiej fantazji wyławia się jak surrealistyczna piana z prozy Borisa Vian, ale bez jego romantycznej poetyki. To cudaczny eksperyment filmowy - beznamiętny, jak czasy, które stały się plastikowe, bo ludzie nie żądają prawdziwych emocji, lecz odgrywania scen z przypadkowych snów.
Recenzja pojawiła się pierwotnie na literackiespelnienie.blogspot.com
Wg mnie to nie jest film o influencerach. To pobieżna interpretacja. Film traktuje o zwykłych ludziach i o tym, jak w zbiorowej paranoi potrafia zadeptac człowieka.
Ale właśnie Cage wciela się w rolę jednego z takich influencerów, który ma wpływ na umysły ludzi, a że potem robi się z niego ofiarę, to wiemy z samych nagłówek, gdy ktoś wspomina o cancel culture, jak ktoś ładnie zauważył w Stanach Zjednoczonych, to film spóźniony o dekadę.
Zbiorowa paranoja, dlatego w pewnym momencie skojarzył mi się z paranoją jaka miała miejsce dwa, trzy lata temu.
Ciężko się czyta ten pseudointelektualny język pełen pustych słów i odwołań do innych tworów sztuki, pragnę jednak zwrócić uwagę, że nie można krytykować filmu dlatego, że widz nie potrafi rozdzielić aktora - Cage'a od granej przez niego postaci - szarego kowalskiego. Rozumiem, że szarego kowalskiego może grać tylko szary aktor, bo inaczej nie ma to sensu? No trochę śmieszne :D
Przepraszam bardzo, ale jeśli zarzucasz mi pseudointelektualność, to chyba dlatego, że boisz się przyjąć moją interpretację. Właśnie problem polega w scenariuszu, ponieważ profesor jest nijaki, i to tak bardzo, że później, kiedy ma dojść do ważnej sceny z nastolatką - on potwierdza swoją niedbałość. Jego relacja z żoną też jest mocno nadużyta. Wydaje się kolejnym belfrem bez jakiś większych aspiracji, a z jakiegoś powodu uważa się, że ma wpływ na ludzi. No jest to, co najmniej mało wiarygodne.
Tak samo odebrałem ten film, a Sony_West to chyba myśli, że takie coś co spotkało głównego bohatera (Cage'a) może spotkać każdego, otóż nie. Zacznijmy od tego, że już od początku pomysł, że inni ludzie, czy najbliższe środowisko ma sny czy koszmary o nauczycielu to zabiega o absurd, nie zakładam że takie miało nie być. Tzw cancel culture czy odrzucenie człowieka ze społeczeństwa, może spotkać przeważnie ludzi, którzy mają parcie na szkło, udzielają się wszędzie, chcą być w centrum uwagi, potem każdy ruch takich osób jest śledzony przez innych w tym również młodych, którzy tylko czekają aż komuś powinie się noga by mogli te osoby zlinczować. Każdy ten film odbierze inaczej, ja nie przepadam za influencerami, patologiczną stroną social mediów i linczem jaki spada na ludzi, którzy nie są skazani wyrokiem, to jedno z najwiekszych nieporozumień w XXI w.
Kultura masowa przyczyniła się poniekąd do chorych wynaturzeń. Katalog z #metoo również okazał się jedną wielką porażką, bo byle baba mogła posądzić faceta o molestowanie - nie mając jawnych dowodów! Na litość próbowały robić z siebie ofiary bez pokrycia, dlatego, jak zaznaczam we własnej opinii - również jestem za tym, aby unikać osoby, które mają za duży (a najczęściej negatywny) wpływ na środowisko czy opinię publiczną.