Zaryzykuje stwierdzenie, że ten film niewiele ma wspólnego z oryginałem. Fabuła została mocno przekręcona, stosunki między bohaterami, większość z nich ma również zmieniony wiek i w ogóle. Są one słabo nakreślone. Na pierwszy plan wybijają się Nick i Elisabeth, którzy, według fabuły remake'u byli parą od razu. Aktorstwo fatalne, zaś najbardziej nie podobało mi się to, że Stevie została przedstawiona jako wyrośnięta nastolatka. Ma syna Andy'ego, ale i ten Andy jest zupełnie inny. Ty Mitchell u Carpentera był rezolutnym chłopcem, u Wainwrighta Cole Heppell jest zwykłym baranem, który pcha się w szpony śmierci. Jak wiadomo, musi przeżyć. Niektóre sceny w szczególności o pomstę do nieba wołają, fragmentami film jest zupełnie nielogiczny, z bohaterami raczej trudno, a nawet bardzo trudno jest się utożsamić. Zero strachu, ten horror, jeśli można go tak nazwać, to taki, na jakie modę zapoczątkował "Koszmar minionego lata". Po tym, co zobaczyłem, ani aktorom, ani twórcom nie wróżę najlepiej. Na koniec podkreślę jedną rzecz: takim aktorom jak Adrienne Barbeau, Jamie Lee Curtis, Tom Atkins, Charles Cyphers, Ty Mitchell czy Hal Hollbrook ci, wktórzy wystąpili u Wainwrighta nie mogą dorównać i nigdy nie dorównają. Adieu.