z cyklu: z jednej tkaniny wszyscy jesteśmy..
dobra, żartowałam.
rozwlekła, nudnawa i cokolwiek niedodeliwerowana postkieślowszczyzna intymistyczna jak dla mnie a z tematem przepracowywania tak zwanego doświadczenia krańcowego, który to temat, w innych okolicznościach przyrody i warunkach pogodowych, walił mnie w łeb bardziej - już to w zawieszonej gdzieś pomiędzy łóżkiem a kuchenką gazową szapołowską z zawieszonego gdzieś pomiędzy końcem a nieskończonością Bez Końca kieślowskiego, już to w zawieszonej gdzieś pomiędzy śmiercią a zmartwychwstaniem julietką w Trzech Kolorach - nazwisko kompozytora van den budenmajera samo budzi same adekwatne skojarzenia - już to wreszcie w zawieszonym gdzieś pomiędzy niebem a ziemią robinie z zawieszonego gdzieś pomiędzy niebem a ziemią filmu z robinem williamsem.
nadto kontrola rodzicielska sięgająca tak daleko, że aż w bezczas, to nie jest najlepsza metoda przepracowywania tej burzy trosk i nawałnicy zwątpienia chyba.
(jak bezpodstawnie mniemam) (albo coś źle czytam) (bo nie ma takiego zjawiska w przyrodzie i postprzyrodzie, tutaj i na odwrotnym tle, jak perenialna pępowina, prawda?)
są tu wątki poboczne, które niczego nie wnoszą do historii (odsłanianie prawdziwych powodów wyprowadzki ze szkocji forsuje pod wykrzyczaną rewelację, która okazuje się banałem; farsowe jest szukanie ciepłych zwłok i handel żywym jeszcze towarem), inne znowu wdają się w opisowość zbyt szczegółową tam gdzie pożądane są dobitność i skrótowość (rasowy intymista spędziłby w kostnicy najwyżej pół minuty, do tego w innym tonie) (proszę popatrzeć jak to wygląda choćby w Z costy-garvasa)
poza tym za duże spiętrzenie znaczących zbiegów okoliczności na wahadle zegarowym jak dla mnie - fakt znalezienia idealnego kandydata dla córki na przykład tyleż jest fartowny co szeleszczący papierem.
czy gdyby na przykład chłopak pożył tydzień dłużej, albo córka zmarła tydzień wcześniej, ceremoniału by nie było?
und do weiter, und so weiter.
noniezarezonowałżem.