Pełen nieścisłości i uogólnień film Scotta nie dość przekonująco rozprawia się z mitem Napoelona-geniusza, Napoleona-światła Europy. Z jednej strony celnie nazywa niebezpieczny narcystyczny rys autokraty, który wykorzystał wewnętrzną zawieruchę porewolucyjną we Francji do realizacji swoich megalomańskich zamiarów, co kosztowało później życie setek tysięcy ludzi. Scott w ramach długiego metrażu swojego filmu nie dość mocno uderza w megalomańską i wciąż żywą legendę zbudowaną na śmierci i zniszczeniu. Reżysera zbytnio ponosi fantazja w scenach batalistycznych, zbyt go kusi ich wizualny rozmach, przez co ustawia on widzą w pozycji zachwyconych Napoleonem chłopców na statku, w jednej z ostatnich scen filmu. Dzieciaków głodnych przygody, którzy nie wiedzą, że tacy ludzie jak ich bohater bez zawahania zrobią z nich mięso armatnie, kiedy tylko będzie to im potrzebne.
Phoenix nawet trochę gra Putinem - okazuje niewiele emocji, jest wycofany i chmurny, ewidentnie socjopatyczny. To oczywiście interpretacja, nie wiemy, jaki naprawdę był Napoelon, ale jego dokonania to wciąż inspiracja dla brutalnego imperializmu i o tym Scott próbował opowiedzieć, lecz jakby się zawahał.
Natomiast brawa za bitwę pod Waterloo.