Zacząłem oglądać Znachora od ekranizacji najstarszej z Kazimierzem Junoszą - Stępowskim, potem wersję z Jerzym Binczyckim, na koniec obecny film z Leszkiem Lichotą. Pierwsze dwie wersje mniej lub bardziej były zbliżone do książki Dołęgi-Mostowicza. Trzecia odbiegła najbardziej od książki, co nie znaczy, że była najgorsza, wprost przeciwnie. Zresztą główne motywy tam pokazane były w książce jednak Michał Gazda pokazał je w zupełnie innych okolicznościach. Na pewno Leszek Lichota był klasą samą dla siebie, tak samo Anna Szymańczyk jako Zofia. Także postać Dobranieckiego była powrotem w kierunku książki, zupełnie odmiennie przedstawiona niż przez Piotra Fronczewskiego 40 lat temu. Mimo wszystko oglądało się go z przyjemnością. Naprawdę polecam.