Jestem pod wrażeniem nowej odsłony Znachora. Postać Zośki robi naprawdę pozytywne wrażenie. We wcześniejszej wersji jej odpowiednik był egoistyczną babą, która tylko myślała jak usidlić Kusibę. W nowej wersji nie da się jej nie lubić i to ona właściwie przekonuje Znachora do ratowania Marysi. Może nie tyle przekonuje, co wprost kradnie narzędzia. Jest to kobieta o czystym sercu. Nowa odsłona ma wiele plusów. Na pewno jest weselsza od tej z 1982 roku. Podoba mi się zabieg zmiany na końcu, że to córka rozpoznaje w Kusibie swojego ojca i to zwraca mu pamięć. Podoba mi się rozbudowanie ich relacji, pokazania tej więzi, której w wersji z 1982 roku nie było widać. Jednak są pewne nieścisłości. A mianowicie lekarz, który zachowuje się, jakby rozpoznał w Kusibie lekarza Wilczura, przecież nawet jego pomnik jest w szpitalu, a jednak do końca on twierdzi że doktor Wilczur popełnił samobójstwo. Brakuje pojednania rodziców Leszka. Są na ślubie, ale w pierwowzorze było to lepiej pokazane. Podoba mi się zakończenie. Podwójny ślub, czyli danie głównemu bohaterowi szansę na szczęście. W pierwowzorze jest tylko smutek nad grobem żony. Jednak obie wersje są piękne, ponadczasowe. Uważam, że powinni się pokusić o startowanie do Oscara. Bo historia Znachora jest ponadczasowa i nigdy się nie nudzi. Choć nowa wersja mi się spodobała, to jednak z ogromnym sentymentem będę jednak wracać do tej z 1982 roku, mimo że jest pełna melancholii, o wiele smutniejsza, ale w jakiś sposób dorastałam z tym filmem, choć musiałam dorosnąć, aby zrozumieć przekaz i go docenić. Ale najlepszy moment w filmie to jak ojciec Leszka przeciwstawia się żonie.