Wywiad

Rozmawiamy z twórcami "Króla"

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Rozmawiamy+z+tw%C3%B3rcami+%22Kr%C3%B3la%22-135355
Rozmawiamy z twórcami "Króla"
Od piątku na Netfliksie możecie zobaczyć historyczną superprodukcję "Król" będącą luźną adaptacją Szekspirowskiego "Henryka V". O mierzeniu się z wieszczem ze Stratfordu, wymagających scenach bitewnych i zmieniającym się Hollywood rozmawiamy z twórcami filmu: reżyserem Davidem Michôdem oraz Timothéem Chalametem i Joelem Edgertonem


JE: Wspomniana scena to ważny moment w sztuce. Kiedy pracowaliśmy nad scenariuszem, David zwrócił uwagę, że w czasach, gdy rozgrywa się akcja "Henryka V", tenis nie został jeszcze wynaleziony. Szekspir machnął się o kilkaset lat (śmiech). Na szczęście istniała wówczas inna gra z  wykorzystaniem piłki. Tak więc nie zrezygnowaliśmy całkiem z tego motywu. Podobnie było z resztą scenariusza. Systematycznie okrajaliśmy i modyfikowaliśmy tekst Szekspira,  tak aby nie zrobić z tego teatru. To miał być film, doświadczenie wizualne. 

DM: Kolejna scena, z którą miałem straszny problem, to przemowa Henryka przed bitwą pod Azincourt. Z jednej strony wiedziałem, że nie napiszę tego lepiej od Szekspira. Z drugiej strony oryginalny był tekst strasznie nacjonalistyczny. Wtedy z Joelem wymyśliliśmy scenę rozgrywającą się w nocy przed bitwą. Gdy Falstaff mówi do Henryka, że musi odpowiedzieć sobie na pytanie, po co właściwie ruszył na podbój Francji. I jeśli nie potrafi znaleźć odpowiedzi, musi uraczyć swoich żołnierzy jakimiś pięknymi kłamstwami, ponieważ oni tego potrzebują. W ten sposób mogłem napisać później bombastyczną, wypełnioną nacjonalistycznymi frazesami tyradę, która jest po prostu jedną wielką ściemą. Wiedzą to widzowie, wie to również bohater. Swoją drogą jestem pod wielkim wrażenie Timmy'ego, który bez problemu zagrał aż 20 dubli sceny przemowy i nie stracił głosu. 

Joel, na jakim etapie prac nad scenariuszem zadecydowałeś, że chcesz zagrać Falstaffa? Twoja interpretacja tej klasycznej szekspirowskiej postaci znacząco odbiega od oryginału. Chwilami przypominasz niemalże Obi Wana Kenobiego.

JE: Chcieliśmy, żeby nasz Falstaff był nieco inny od postaci znanej ze sztuk Szekspira. Wiem, że to jeden z ukochanych bohaterów czytelników. Łatwo się narazić, podnosząc rękę na świętość. Falstaff to człowiek, który jest przeciwko wojnom. Bohaterstwo to dla niego głupota. Lubi pić alkohol i opowiadać sprośne żarty, ale jednocześnie ma w sobie coś zupełnie niekomediowego. Uczestniczył w wojnie, był świadkiem niewyobrażalnych okrucieństw. W trakcie narad odzywa się tylko wtedy, gdy rzeczywiście ma coś do powiedzenia. Jeśli mu nadepniesz na odcisk, nie pozostanie ci dłużny. Ktoś powiedział mi, że mój bohater to młody Falstaff. Nie powiedziałbym tak. Po prostu w tamtych czasach goście po czterdziestce uznawani byli za staruszków. 

GettyImages-1178473581.jpg Getty Images © JP Yim

Timothee, w "Królu" grasz w zasadzie dwie postacie: niefrasobliwego, zbuntowanego księcia Hala, który po koronacji staje się posępnym, poważnym Henrykiem V. Jaki miałeś sposób na to, aby wiarygodnie odegrać wewnętrzną przemianę swojego bohatera?


Timothée Chalamet: Idealnym rozwiązaniem byłoby, gdybyśmy mogli nakręcić ten film w kolejności chronologicznej tak jak "Tamte dni, tamte noce".  Zdjęcia do "Króla" zaczęliśmy jednak od sekwencji kręconych na Węgrzech. David był na szczęście superprecyzyjny. Dokładnie wiedział, czego ode mnie chce. Jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć długo rozmawialiśmy o tym, kiedy nastąpi przełomowy moment, którym Hal udowodni, że jest dojrzałym liderem. Wydaje mi się, że jedną z takich scen jest finał, gdy bohater wreszcie dokładnie widzi, co się dookoła niego dzieje. Ponadto znalazł osobę, która obiecuje być wobec niego uczciwa. Sprawy, które zaprzątają jego głowę – poszerzanie granic, honor, duma, odwaga – nie są raczej tematami rozmów współczesnych młodych ludzi, w tym także i mnie. Trudno mi więc powiedzieć, że potrafię się z nim utożsamić. Hal jest jednak niezwykle ciekawą i złożoną postacią. Zagranie go, zgłębienie jego osobowości, poszukiwanie w nim dobra było dla mnie prawdziwym darem. 

DM: Od momentu, gdy zobaczyłem Timmy'ego w "Tamtych dniach, tamtych nocach", wiedziałem, że znalazłem swojego Henryka. Chciałem przerobić tego wrażliwego, eterycznego chłopca na twardego despotę.

Timothee, Twój bohater nie wygląda jak typowy bohater kina akcji, ale na polu bitwy radzi sobie całkiem nieźle. 

TC: Przyznaję, że nie wyrobiłem sobie 10-kilogramowej masy mięśniowej na potrzeby tej roli. 

JE: Ja powiększyłem się o 18 kilogramów. Ale był to głównie tłuszcz.

TC: David mógłby zatrudnić do tej roli mnóstwo innych aktorów, którzy bardziej nadawaliby się do grania rycerzy. Mój bohater nie przypomina w scenach batalistycznych bohaterów "Troi" albo "Gladiatora". Scenę pojedynku ćwiczyliśmy przez kilka tygodni z choreografem, ale David nie był zadowolony z rezultatów. Uważał, że cała walka toczy się zbyt gładko i elegancko niczym pojedynek na miecze świetlne. Chciał czegoś bardziej chaotycznego i brudnego. Hal nie jest twardzielem, który spuszcza łomot wszystkim dookoła. Postrzegam go bardziej jako kogoś, kto chce przetrwać za wszelką cenę. Jestem niezwykle dumny z tego, jak wypadła scena batalistyczna. Jest taka klaustrofobiczna i brudna. Niektórzy twierdzą, że inspirowaliśmy się Bitwą Bękartów z "Gry o tron". Prawda jest jednak taka, że nakręciliśmy naszą scenę, zanim tamten odcinek ujrzał światło dzienne. 

JE: Jeśli chodzi o mnie, to nie pierwszy raz, gdy przygotowywałem się do scen walk. Wcześniej wprawiałem się m.in. w MMA przed zdjęciami do "Wojownika". Przy każdym takim treningu nadchodzi w końcu moment nasycenia, gdy masz w głowie rozpisany cały pojedynek ruch po ruchu. Wydaje ci się wtedy, że nie ma już miejsca na improwizację. Kiedy jednak wchodzisz na plan zdjęciowy, wszystko się zmienia. Ubierają cię w zbroję, wewnątrz której temperatura wynosi 40 stopni Celsjusza. Jesteś wycieńczony, ale we krwi buzuje ci adrenalina. Czasami odpowiedni kostium i sceneria, w której kręcone są zdjęcia, wymuszają na tobie właściwe zachowanie. Nie musisz wtedy grać i zastanawiać się, jak wyglądasz. Próbujesz po prostu przetrwać. Bywało oczywiście, że w mojej głowie pojawiała się myśl: Boże, za jakie grzechy? Jestem już za stary. Gdzie moje latte? Wtedy jednak przypominam sobie, jakim jestem szczęściarzem. Robię to, co kocham, i dostaję za to dobre pieniądze. Czasami łatwo o tym zapomnieć, zwłaszcza gdy jest się takim rozpuszczonym cynikiem jak ja.


Nie baliście się, że widownia nie będzie w stanie odróżnić, kto walczy po stronie Anglików, a kto po stronie Francuzów?

DM: Nie (śmiech). Swoją drogą jestem niemal pewien, że bitwa pod Azincourt, którą pokazaliśmy w "Królu", nie przypomina prawdziwej potyczki z 1415 roku. Nie da się walczyć w taki sposób przez pięć, sześć godzin. Średniowieczne bitwy tak nie wyglądały. Bliżej im było raczej do sportowych imprez. Uznałem jednak, że taki sposób prezentacji walki raczej nie zachwyci widowni. Chciałem stworzyć obrazy, które podniosą ciśnienie i zostaną na długo pod powiekami. Mieliśmy na planie ponad 300 statystów, wielu ubranych w ciężkie zbroje, taplających się w śmierdzącym błocie niczym podczas meczu rugby. To robiło wrażenie, chociaż sam proces kręcenia był koszmarem (śmiech).

Timothee, w tym roku możemy Cię podziwiać w dwóch filmach kostiumowych: "Królu" oraz "Małych kobietkachGrety Gerwig. Czy to przypadek, czy raczej strategia artystyczna, że częściej można Cię zobaczyć na ekranie w kostiumie z minionej epoki?

TC: Rzeczywiście, niemal wszystkie filmy, w których zagrałem, były do tej pory kostiumowe. Można pod nie podciągnąć nawet "Tamte dni, tamte noce", które rozgrywały się w latach 80. Jeśli chodzi o Gretę, to mamy razem tak szczególny przelot, że przyjąłbym każdą rolę, jaką by mi zaproponowała. W przypadku Davida byłem pod wielkim wrażeniem jego "Królestwa zwierząt". Wydaje mi się, że tamten film i "Króla" łączy całkiem sporo. Oba są opowieściami o młodych mężczyznach, którzy w brutalnych okolicznościach wchodzą w dorosłe życie, a także są manipulowani przez otoczenie. 

David, "Król" to drugi po "Machinie wojennej" film, który zrealizowałeś dla Netfliksa. Co czyni streamingowego giganta idealnym partnerem do współpracy?

DM: Netflix robi filmy, których dziś nie chcą już realizować hollywoodzkie studia. Pamiętam, że kiedy nakręciłem "Królestwo zwierząt", byłem niezwykle podekscytowany. Czułem, że wreszcie udało mi się zrobić karierę. Potem rozejrzałem się dookoła i zdałem sobie sprawę, że nikt w Hollywood nie robi już filmów, które mi się podobają. Wszystkie duże studia zamykały wtedy swoje oddziały specjalizujące się w produkcji mniejszych, bardziej artystycznych tytułów. Zniknęło Paramount Vantage i Warner Independent. Pomyślałem wtedy: co ja teraz zrobię? Udało mi się nakręcić "Rover", ponieważ była to produkcja z małym budżetem. I wtedy otworzyły się piękne netfliksowe wrota. Robili z rozmachem filmy dla dorosłych. Filmy, które ja chciałem robić.

Pierwotnie "Król" miał powstać dla wytwórni Warner Bros...

DM: Z którą pracowało mi się wspaniale. W pewnym momencie zdałem sobie jednak sprawę, iż szefowie Warnera nie dadzą zielonego światła na realizację "Króla". Byli przekonani, że ten film im się nie zwróci. Nie obwiniam ich, muszą dbać o swój biznes. Cieszę się, że dzięki Netfliksowi moja kariera nie jest uzależniona od wyników box office'u. Nie będę ukrywał: nie wiem, jak trafić do szerokiej publiczności. Mam satysfakcję, że film doczeka się limitowanej dystrybucji kinowej. W ten sposób, każdy, kto naprawdę zechce go zobaczyć na wielkim ekranie, będzie mógł to zrobić.  

Jednym z producentów "Króla" jest Brad Pitt. Musi Wam się chyba dobrze razem pracować, bo to już Wasze drugie spotkanie zawodowe.

DM: Brad ma po prostu niewyobrażalnie dobry gust. Lubię karmić się złudzeniem, że mu pod tym względem dorównuję.