Berlinale, dzień 2: Absurdem w melodramat

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Berlinale%2C+dzie%C5%84+2%3A+Absurdem+w+melodramat-49219
Drugi dzień niemieckiego festiwalu upłynął pod znakiem różnorodności. Najwięcej uwagi skupił wokół siebie pozakonkursowy pokaz "Lektora" Stephena Daldry'ego, ale lepiej od niego zaprezentowały się dwie skromne produkcje europejskie - "Ricky" Francois Ozona i rumuński obraz "Cea mai fericita fata din lume" (Najszczęśliwsza dziewczyna na świecie).

"Lektor" to jeden z tych filmów, które zmierzyć muszą się z mitem literackiego pierwowzoru. W tym przypadku nie trzeba jednak po powieść Bernharda Schlinka sięgać, by przekonać się, że film nie dorasta jej do pięt. Dzieło Stephena Daldry'ego przesiąknięte jest bowiem melodramatycznym zmanierowaniem Hollywood, które emocje zaoferować potrafi tylko w wydaniu dobitnie podniosłym. Od samego początku wciska nam się majestat opowiadanej historii, której broń Boże nie powinniśmy traktować przyziemnie. To historia niezwykła i poruszająca, a przy tym smutna i wysublimowana, o czym co chwilę przypominają nam intymne kadry i podniosła muzyka. Ale nie dajmy się nabrać - "Lektor" to kolejna wydumana melodrama, którą Hollywood każe nam traktować z szacunkiem godnym dzieła ponadczasowego. W rzeczywistości, pod płaszczykiem szlachetnych zamiarów kryje się kolejna zimna kalkulacja pod kino oscarowe.

Mniej więcej cztery lata temu Kate Winslet zagrała samą siebie w epizodzie brytyjskiego serialu komediowego "Statyści". Jedną z jej kwestii było stwierdzenie, że po tylu nominacjach do Oscara, wystąpi w końcu w filmie o Holokauście, by zdobyć upragnioną statuetkę. Życie dopisało do tego zdania dość przewrotną puentę - aktorka właśnie otrzymała oscarową nominację za "Lektora". Jak widać Holokaust zawsze łatwo sprzedać, bo wciąż jeszcze porusza nas jego okrucieństwo i bezsensowność. W przypadku filmu Daldry'ego dochodzi jednak do sytuacji cokolwiek kuriozalnej - przewijająca się w całej historii kwestia eksterminacji Żydów zostaje wypaczona na potrzeby dramaturgii, czego efektem jest wzbudzanie naszego współczucia wobec granej przez Winslet Anny Schmitz - byłej pracownicy obozu w Oświęcimiu. Pomimo jej niezaprzeczalnego udziału w zbrodniach wojennych, wykreowana zostaje na męczennicę - bo ma kuszącą seksualność Winslet, bo wzrusza ją lektura arcydzieł literatury, bo pamiętnego lata 1958 roku pewien 15-latek przeżył z tą tajemniczą i wrażliwą kobietą romans. Ale czy to właśnie o miłosnych uniesieniach, niezrozumieniu przez świat i okrucieństwie losu opowiada ten film? Nie, sednem "Lektora" są kwestie zupełnie odległe. Raz - jest to próba odwołania się do odpowiedzialności narodu niemieckiego za dojście do władzy Hitlera i powstanie III Rzeszy. Dwa - to  konfrontacja miłości z pogardą wobec tej samej osoby. Z filmu nie dowiemy się jednak czy ci którzy na Holokaust przyzwolili, a później namiętnie uczestniczyli w pokazowych procesach wytropionych jednostek usiłowali zagłuszyć tym własne poczucie winy. Nikt nie zapyta też czy można darzyć uczuciem osobę odpowiedzialną za najgorsze zbrodnie. Hollywood znacznie bardziej zainteresowane było prostym i łzawym melodramatem, który z powieści Schlinka wyciśnięto bezlitośnie.

Zupełnie inne emocje towarzyszyły konkursowemu pokazowi "Ricky'ego". Francois Ozon zaprezentował na berlińskiej imprezie nieskomplikowaną historyjkę zabarwioną wątkiem fantasy. Punktem wyjścia uczynił romans dwójki zwykłych ludzi, którego owocem jest już mniej zwykłe dziecko - Ricky. Zdradzić jego specyficzną przypadłość, to odebrać całą przyjemność ze zdumienia, jakie może wywołać, poprzestańmy więc na tym, że Ricky to bobas inny niż wszystkie. I tu pojawia się pewien problem - z jednej strony do opowieści wkrada się urokliwa fantastyka, z drugiej sedno filmu doskonale funkcjonowałoby także bez niej. Najistotniejszą kwestią nie jest tu bowiem inność dziecka, a samo jego pojawienie się, które znacząco wpływa na relacje w związku rodziców. Pytanie więc dlaczego Ozon zdecydował się na tak dosłowną ekstrawagancję, skoro siłą jego historii jest przyziemny realizm? Ale czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Ricky jest na tyle rozkosznym bobasem, że warto przy opowiastce Ozona pozwolić sobie na chwilę zapomnienia.

Inny rodzaj luzu pojawił się w rumuńskim komediodramacie "Cea mai fericita fata din lume" w reżyserii Radu Jude, autora wielokrotnie nagradzanej krótkometrażówki "The Tube with a Hat". Obraz Jude to kolejne dziecko rumuńskiej Nowej Fali, co objawia się w przypadkowych kadrach, nieprzywiązaniu do ram konwencji i uważnej obserwacji pewnego środowiska. Co na zewnątrz sprawia wrażenie komedii o kręceniu pewnej reklamówki, jest satyrą na przemysł rozrywkowy i małomiasteczkową pazerność. Jude tytułową (oczywiście przewrotnie) najszczęśliwszą dziewczyną na świecie czyni Delię - pulchną szarą nastolatkę, której dopisało szczęście - wygrała auto w konkursie producenta soków owocowych. W ramach kampanii ma wystąpić na tle samochodu w reklamie napoju. Dla Jude jest to punkt wyjścia do szeregu absurdalnych sytuacji, ale i do zderzenia ze sobą dwóch światów - obciachowej prowincji i rozpasanego mieszczaństwa. Powoli pękają szwy pozorów, a z worka wysypują się kompleksy i hipokryzja; marzenia roztrzaskują się o beton chciwości. Jednocześnie jednak brak tu chłodnego pesymizmu - Jude ujmuje całą sytuację w nawias ironii, która nie mogła chyba wyobrazić sobie lepszego podłoża.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones