Doc Review: Rozbitkowie polityki i Masterclass

Filmweb / autor: , /
https://www.filmweb.pl/news/Doc+Review%3A+Rozbitkowie+polityki+i+Masterclass-43256
Ostatniego dnia festiwalu dane mi było obejrzeć "Rozbitków", francuski dokument przypominający jedną z najsłynniejszych katastrof lotniczych ubiegłego stulecia. W 1972 roku urugwajska drużyna rugby leciała na mecz do Chile. Niestety na miejsce nigdy nie dotarła, gdyż podczas trudnych warunków atmosferycznych samolot zahaczył o wierzchołek górski i rozbił się w dzikich ostępach And.
Po ponad 30 latach na miejsce katastrofy przybywa grupa tych, którzy przeżyli. Od nich dowiadujemy się, jak udało im się w niezwykle trudnych warunkach przetrwać ponad 2 miesiące bez żywności i leków. To dramatyczna opowieść o tym, do czego zdolny jest człowiek, byle tylko przeżyć. Słów ocalałych słucha się z wielką uwagą i fascynacją, a kiedy widzimy archiwalne zdjęcia z odnalezienia rozbitków, trudno powstrzymać wzruszenie.
Czy jednak ta poruszająca historia przekłada się na rzeczywiście dobry film? Nie do końca. Film jest zbyt długi, pozbawiony tempa. Chcąc poznać 'całą' prawdę twórcy pozwalają bohaterom tamtych zdarzeń mówić dowoli. Nie służy to jednak dobrze narracji, podobnie jak rekonstrukcje z udziałem aktorów. Korzystając z nich twórcy dali dowód swej niekonsekwencji. Z jednej strony pozwalają osobom mówić i mówić, lecz z drugiej wcale ich słowom nie zawierzają do końca i próbują uatrakcyjnić przekaz wykorzystując aktorskie rekonstrukcje. Było to niepotrzebne, bo to co słyszymy jest wystarczająco interesujące.
"Rozbitków" warto jednak obejrzeć, by zapoznać się z samą historią feralnego lotu. Jest ona naprawdę niesamowita. (mp)
Na tegorocznym Doc Review prawdziwy wysyp filmowych portretów, jednym z ciekawszych był pokazany w sobote głośny "Obywatel Havel" Miroslava Janeka i Pavla Kouteckiego. Ten dokument obejrzeli w Czechach chyba wszyscy, co świetnie pokazuje polsko - czeskie różnice w podejściu do polityki. Czy u nas mógłby powstać taki film? Nie wydaje mi się. "Obywatel Havel" to dowód na dystans do polityki, a także dowód na to, że prawdziwy mąż stanu nie podlega błyskawicznej dewaluacji związanej z umoczeniem w polityczną codzienność. Przyjaciel czeskiego prezydenta Pavel Koutecky towarzyszył mu z kamera przez cały okres prezydentury (dwie kadencje), zarówno podczas oficjalnych uroczystości jak w i w zaciszu domowego ogniska. Oglądamy Havla podczas zagranicznych wizyt, dramatycznych wystąpień w parlamencie w okresie politycznego przesilenia, ale i niekonwencjonalnych spotkaniach z Rolling Stonesami, czy Billem Clintonem grającym na saksofonie. To film ciepły w tonie, ale nie lizusowski. Widzimy Havla w momentach triumfu, gdy idąc ulicą spotyka się z reakcjami godnymi gwiazdy filmowej, jak i zwątpienia, gdy czuje się zaszczuty (często słusznymi) politycznymi atakami . Prezydent rozpaczający po śmierci żony Olgi, by niedługo później ożenić się z pewną niespecjalnie lotną aktorką (rację miała więc Marylin Monroe, twierdząc, że intelektualiści mają często przemożną słabość do głupich blondynek), czego wielu Czechów do teraz nie może mu wybaczyć. Jednak największa zaletą tego obrazu jest nostalgiczny wizerunek polityki jako domeny „powołania”, a nie tylko „zawodu”. Havel niewiele ma wspólnego z technokratami, którzy wiodą obecnie prym w światowej polityce. Jest ostentacyjnie niedzisiejszy, staroświecki, obstający przy swojej wizji dialogu społecznego, posiadającego osobowość i poglądy a nie tylko sprawny sztab PR. Jednocześnie jest w nim świadomość własnej anachroniczności. Epoka wrażliwych wizjonerów minęła, czego dowodem następca Havla - jego imiennik Vaclav Klaus. Mimo różnej oceny prezydentury przywódcy Aksamitnej Rewolucji, wzrusza, że Czesi potrafią oddzielić polityka od człowieka, Havla prezydenta od Havla obywatela. Potrafią uszanować i wykorzystać własne symbole, coś co w Polsce wciąż jest niemożliwe. Bracia Czesi jak zwykle nas zawstydzają.
Ostatni weekend upłynął pod znakiem mistrzowskiego dotknięcia. W sensie jak najbardziej dosłownym. Bohaterem piątkowego Masterclass był rosyjski filmowiec Siergiej Dworcewoj. Spotkanie z nim o mały włos w ogóle by się nie odbyło. Dworcewoj kończy właśnie montaż swojego fabularnego debiutu pt. "Tulpan", który ma zostać zaprezentowany podczas trwającego festiwalu w Cannes. W Warszawie pojawił się dosłownie na jedno popołudnie, mimo widocznego zmęczenia spotkanie z nim należało do ciekawszych punktów festiwalu. Dworcewoj to twórca dość niekonwencjonalny. Debiutował w 1995 roku obrazem "Szczęście" (miał wówczas 31 lat) i jak dotąd nakręcił zaledwie cztery filmy. Każdy z nich przygotowuje latami, starając się maksymalnie wtopić w otoczenie zanim uruchomi kamerę. Kino Dworcewoja charakteryzują długi, skupione ujęcia, wolny montaż, kładzenie nacisku na detal. Jak sam przyznał, został filmowcem trochę z przypadku: - "Irytowała mnie wycinkowość kina, to niepotrzebnie szybkie tempo. Nie rozumiałem dlaczego pokazuje mi się tylko 20 sekund jakiegoś wydarzenia, skoro ciekawe rzeczy zaczynają się dziać często znacznie później". Przyznał, że najważniejszym etapem jego pracy jest okres przygotowań. - "Tego nigdy za dużo, nieważne co mówią obiegowe opinie, jak bardzo marudzi wam producent - nie żałujcie czasu na dobre przygotowanie zanim włączycie kamerę. Istotą mojej pracy jest czekanie, nie uznaję zasady - włączmy kamerę, może nakręci się coś ciekawego. Czekam na dobry kadr i dopiero wtedy uruchamiam sprzęt. Wielu ludzi, z którymi pracuję tego nie rozumie. Uważają, że czekanie nie jest pracą, a marnowaniem cennego czasu". Dworcewoj nie zgodził się jednak z sugestią, że jego filmy, poprzez surową formę, są prawdziwym portretem rzeczywistości.
- "Dokumentaliści to najwięksi kłamcy, jeżeli nawet dotykam w moich filmach jakiejś prawdy, to jest ona wyłącznie moją prawdą. Zawsze dokonujesz selekcji według własnej wrażliwości, zdarza się, że ludzie sportretowani w moich filmach mają pretensje o sposób w jaki ich przedstawiłem. Tego nie można uniknąć, nie ma czegoś takiego jak obiektywny obraz rzeczywistości, jedyne co można zrobić, to starać się być uczciwym w stosunku do samego siebie". Przyznał, że praca nad pierwszym filmem fabularnym była dużym wyzwaniem. - "Mam znacznie mniej swobody, ale nie zmieniłem swojego trybu pracy. na planie wciąż stosuję dyktaturę , tylko teraz jej ofiarą pada więcej osób" - śmiał się. Była to jedna z odpowiedzi w ramach ankiety: "Siergieja Dworcewoja 10 wskazówek dla młodych filmowców" przygotowaną przez prowadzącego Masterclass Michała Chacińskiego. Pytany o autonomię poszczególnych członków ekipy odpowiedział: - "Nie występuje, jestem dyktatorem. W sztuce nie ma demokracji. Mam swoją koncepcję i staram się ją wyegzekwować, gdyby próbować pogodzić spojrzenia operatora, aktorów i reszty, nigdy nie skończyłbym filmu. Co nie znaczy, że lekceważę ich zdanie. Prowadzimy długie rozmowy, staram się ich przekonać do swoich pomysłów i zazwyczaj mi się udaje". Dodał też, że nie zamierza rezygnować z dokumentu, a film fabularny traktuje po prostu jako nowe doświadczenie. (mb)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones