Era Nowe Horyzonty. Dzień 7

Filmweb / autor: , /
https://www.filmweb.pl/news/Era+Nowe+Horyzonty.+Dzie%C5%84+7-53377
W czwartek widzowie zobaczyli dwa ostatnie filmy w konkursie Nowe Horyzonty  – francuskie "Jezioro" Philippe'a Grandrieux oraz brytyjską "Helen" Christine Molloy i Joe Lawlora.

ERA NOWE HORYZONTY. DZIEŃ 7: PILNUJ SWOJEGO WOSKU

Gdy w katalogu czytamy, że film powstał w ramach jakiejś społecznej akcji i opowiada historię alienacji współczesnych nastolatków, mamy odruchową ochotę porzucić kinową kolejkę (a te we Wrocławiu przypominają czasy premiery, nomen omen, "Czasu apokalipsy") i udać się na jeden z "pogodnych" filmów Krzysztofa Zanussiego. Tym milszym zakończeniem była pokazana wczoraj w konkursie brytyjsko–irlandzka "Helen" reżyserskiego duetu Christine Molloy i Joe Lawlor. Para jest odpowiedzialna za cykl filmów "Civic Life Series", gdzie każdy kolejny odcinek poświęcony był problemom inne grupy społecznej. "Helen" jest niejako pokłosiem tego przedsięwzięcia i jednocześnie pełnometrażowy debiutem wspomnianej pary.

Tytułowa dziewczyna to sierota, cicha zahukana dziewczyna która naukę w szkole (w której kiepsko jej idzie) łączy z pracą pokojówki w miejscowym hotelu. Pewnego dnia los daje jej szansę, ale jak to w życiu bywa, jest to szansa okupiona nieszczęściem kogoś innego. Helen zostaje zaangażowana do policyjnej rekonstrukcji zaginięcia jej rówieśniczki. Joy (radość) miała wszystko to czego nie brakowało Helen: kochającą rodzinę, piękny dom, przystojnego chłopaka, dobre wyniki w szkole. Przynajmniej tak wyglądało to z zewnątrz, sama Joy występuje tu bowiem tylko jako symbol (choć wszędzie wiszą plakaty ze zdjęciem zaginionej ani przez moment nie widzimy jej twarzy) życia idealnego. Ale jeżeli takie miała, to dlaczego zaginęła? A może raczej uciekła ze swojej złotej klatki?

Duet Molloy & Lawlor momentami w sposób zupełnie jawny zżyna z filmów Gusa Van Santa: te same powolne jazdy kamery za plecami bohaterów, te same fetysze (żółta kurta bohaterki), przyroda wykorzystana jako mentalny pejzaż bezbrzeżnego smutku. "Helen" ciekawie wyróżnia jednak dwutorowość narracji. Z jednej strony smutek bohaterki (rewelacyjna, wyglądająca jak żywe wcielenie depresji Annie Townsend), która nigdy nie usłyszała w życiu słowa "kocham", z drugiej podejrzanie przyjazny świat, w którym królują empatyczne policjantki, ciepłe w obyciu urzędniczki socjalne i ogólna przyjazność państwa (zwłaszcza w Polsce ogląda się to jak bajkę z dalekiego kraju). U Van Santa historię poznajemy zawsze z perspektywy jednostki, filmowy świat nabiera barw nastroju bohatera. W "Helen" rzeczywistość i wewnętrzny świat bohaterów (pozornie) kontrastują ze sobą, a jednocześnie się uzupełniając. Za tym przyjaznym z pozoru światem kryje się coś nienaturalnego, fałszywego, co w pewnym momencie wybuchnie i czego świadomość ma chyba tytułowa bohaterka. W końcu dobrze zapamiętaliśmy przestrogę "Bruna", żeby uważać na zbyt uprzejmych ludzi. (MB)

Ostatnią konkursową propozycją było "Jezioro" w reżyserii Francuza Philippe'a Grandrieux. Historia miłosnego trójkąta (brat, siostra i ten trzeci) okazała się niezłym materiałem edukacyjnym, podsumowaniem najlepszych i najgorszych cech filmowego minimalizmu: z jednej strony, łatwości w prowadzeniu behawiorystycznej obserwacji i stylistycznej spójności, z drugiej – niezmierzonych pokładów nudy oraz irytującej tendencji do ignorowania tak przydatnego środka poetyckiego jak elipsa. W pomyśle Grandieux na nie ma nic oryginalnego, podobać może się wyłącznie plastyczna strona filmu. Gdy  bohaterowie wyładowują swoje emocje na łonie natury - w miłosnym akcie albo przy wyrębie lasu – kamera dostaje ataku epilepsji, zaś momenty spokojniejsze to klasyczne, liryczne "zwiechy": kontemplacja palca u nogi, zabawa światłocieniem. Jak to się często mówi, kino dla koneserów.    

Wosku pszczelego używa się w lecznictwie i kosmetyce, do produkcji świec, środków czystości i kremów. Można nim także pielęgnować dready. W filmie Andrew Bujalskiego (sekcja Panorama)  nikt dreadów nie nosi, jednak z tajemniczych przyczyn "Wosk pszczeli" pojawia się jako tytuł. Co oznacza? Czy chodzi tu o angielski idiom "mind your own beeswax", ukuty jeszcze w czasach kolonialnych, oznaczający tyle co "pilnuj własnego nosa"?

Siostry Jeannie i Lauren pilnują nosów własnych i siostrzanych. Niepełnosprawna, poruszająca się na wózku Jeannie prowadzi sklep odzieżowy, Lauren właśnie odchodzi z pracy i otwiera się przed nią perspektywa wyjazdu do Kenii. Ich życie toczy się w rytmie raczej powolnym, a problemy są do raczej do rozwiązania, tym bardziej, że Bujalski raczej nie kręci tego filmu po to, żeby ugrać coś na upośledzeniu Jeannie. Woli pogrywać z oczekiwaniami widza. Kilkanaście razy łapałem się za głowę, widząc, z jaką swobodą bawi się konwencjami kina a la Sundance. Kapitalnie napisany film jest mistrzostwem w gatunku, który Amerykanie nazwali "mumblecore" (i którego prekursorem jest zresztą Bujalski). W przeciwieństwie do opowieści o slackerach, ekranowy żywot tych dwudziestoparo- i trzydziestolatków nie jest aktem kontestacji. Wspólnym mianownikiem są natomiast długie rozmowy, pełne wymamrotanych (mumbling) półsłówek. I te wyszły Bujalskiemu po prostu świetnie!

Czy "Piknik pod Wiszącą Skałą" byłby jeszcze lepszy, gdyby bohaterki ciągle wymiotowały? Czy sadystyczny Jigsaw ("Piła") pojawiłby się na świecie, gdyby kilkanaście lat wcześniej bandziory nie zadarły z Mad Maxem? Czy żeby się dobrze bawić na planie filmowym, trzeba ryzykować życiem ekipy? O święcącym triumfy podczas cyklu Nocne Szaleństwo kampowym, australijskim nurcie ozploitation opowiada świetny dokument Marka Hartleya "Prawie jak Hollywood". To naprawdę ciężka piguła. Nic tylko przełknąć, zapić, przytulić się do poduszki i śnić chore obrazy: dzieciaki pożerane przez mechaniczne krokodyle, nagie kobiety przywiązywane do masek samochodów, numery kaskaderskie, zaprzeczające prawom fizyki. Koloryzując i nieco wyolbrzymiając faktyczny wpływ ozploitation na kino artystyczne, twórcy wygłaszają pochwałę twórczej improwizacji. Zaproszony w charakterze "fana" Quentin Tarantino, z właściwym sobie językowym polotem rozgryza istotę rzeczonego kina. Oglądasz złe filmy właściwie dla jednego momentu, dla tej jednej sekundy, która poraża cię jak grom z jasnego nieba. I gdy ten moment nadchodzi, myślisz: Boże! Nie wierzę! Ja to naprawdę oglądam! (MW)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones