Za nami kolejny dzień festiwalu filmów dokumentalnych
Planete Doc Review, który już po raz piąty odbywa się w Warszawie. W czwartek znów organizatorzy uraczyli widzów sporą dawką mniej i bardziej interesujących dokumentów. Oto nasza relacja.
Jednym z najbardziej obleganych filmów na festiwalu Doc Review okazał się
"Hair, Let the Sunshine In". W zasadzie trudno uznać go za dokument. Wywiady, zdjęcia archiwalne, anegdoty są tu tylko i wyłącznie pretekstem. Celem i jedynym powodem istnienia filmu jest chęć złożenia hołdu twórcom musicalu przez reżyserkę Polę Rapaport.
Owszem możemy wysłuchać kilku banałów na temat ruchu hipisowskiego, mamy okazję również zapoznać się z kilkoma ciekawostkami jak choćby tajemnicze zastrzyki, jakie otrzymywali aktorzy przed spektaklami oryginalnego musicalu. Tak naprawdę jednak film zrobiony przez fanów
"Hair" skierowany jest wyłącznie do fanów
"Hair", którzy będą wniebowzięci możliwością wysłuchania różnych aranżacji ukochanych piosenek.
Ponieważ sam się do fanów zaliczam, film oceniam pozytywnie. Jeśli jednak ktoś liczy na pogłębioną analizę zjawiska, jakim było
"Hair", tego czeka spore rozczarowanie. (mp)
"Darfur Now" to gładka jak lica Joanny Liszowskiej historia pomocy zachodu dla prześladowanych mieszkańców Darfuru. Złe spółki paliwowe dofinansowują czystki, by potem robić interesy z sudańskim rządem. Na szczęście na tym świecie żyją jeszcze porządni ludzie, którzy myślą o uciskanych.
"Darfur Now" to dobrze zrobiony, ale osłabiający naiwny film. Reżyser za bardzo stara się pokazać wszystko w jasnym świetle. Garstka aktywistów (wśród nich prasujący własnoręcznie koszule George Clooney) przemawia pięknie do władców świata. Zbrodniarze zostają oskarżeni, a do Darfuru trafia żywność. Brakuje tylko gołąbków fruwających po niebie. Jak jest naprawdę? Darfur to dalej piekło, a mordercy nie trafili do więzienia. Dokumentalista nie powinien opowiadać bajek dla grzecznych dzieci, tylko oddawać na ekranie mięso rzeczywistości. (łm)
"Cień uśmiechu" to wypowiedzi kilku izraelskich kobiet, które dzielą się swoimi historiami z obowiązkowej służby wojskowej. Pomysł ciekawy, w końcu Izrael jest jedynym krajem, gdzie wszystkie kobiety trafiają do wojska. Niestety reżyserka Tamar Yarom nie wykorzystała potencjału.
Tendencyjność wybranych bohaterek rzuca się w oczy od pierwszych kadrów. Jednak to forma sprawia, że film – mimo miejscami wstrząsających słów – pozostawia widza znużonym i obojętnym. Obrazowi brakuje tempa i jest zdecydowanie za długi (choć trwa niecałą godzinę). Reżyserka po prostu każe mówić bohaterkom do kamery, pozostając bierną i tylko w kilku miejscach posiłkując się jakimiś zmontowanymi klipami. Szkoda zmarnowanej szansy. (mp)
W latach 60.
Jogen Leth zrobił króciutki film
"Człowiek idealny". To kino zimne i laboratoryjne, które rozgrzewa raczej mózg niż serce. Kilkadziesiąt lat później
Lars Von Trier zaproponował
Lethowi przerobienie jego kultowego dzieła na 5 sposobów (w tym jako animację, choć obaj panowie kreskówek nie znoszą).
Historia psychologicznych zmagań reżyserów stała się tematem
"5 nieczystych zagrań".
Von Trier z uporem maniaka stara się, by
Leth popełnił jakiś błąd i ostatecznie zepsuł film. Twórca
"Przełamując fale" lubuje się bowiem we wszelkich pęknięciach, rysach i skazach.
Leth jako "człowiek idealny" nie poddaje się jednak i dąży do perfekcji. Kto wygra ten pojedynek? Przekonajcie się sami. (łm)
"Chiny to nie jest kraj dla zwykłych ludzi" - mówi jeden z bohaterów filmu
"W górę Jangcy". Młody handlarz, sprzedający amerykańskim turystom podróbki starej porcelany, jak i kiczowate popiersia Mao Ze Donga, niedługo straci źródło zarobku. Podobnie jak żyjąca na skraju ubóstwa rodzina Yu. Niepiśmienni rolnicy żyjący na terenach, które już wkrótce zaleje tytułowa rzeka.
Film Junga Changa to pozornie jeszcze jeden dokument opowiadający o skutkach budowy wielkiej Tamy Trzech Przełomów (niedawno oglądaliśmy
"Martwą naturę" poświęconą temu samemu tematowi). Symbol modernizacji Chin i jednocześnie zagłady dla wielu żyjących tam ludzi.
"W górę Jangcy" to jednak przede wszystkim opowieść o podróży do własnych źródeł. Chang, Kanadyjczyk chińskiego pochodzenia, rusza śladami opowieści własnego dziadka, próbując odnaleźć Chiny jakich już nie ma. Współczesny "azjatycki tygrys" to kraj, który "skręca w prawo z włączonym lewym migaczem". Ekonomiczna ekspansja zachodu z jednej strony, potworne obszary biedy z drugiej. Na biedzie można zresztą zarobić.. Rodzina Yu i im podobni stanowią tylko ciekawą dekorację dla amerykańskich, czy europejskich turystów, którzy z zaciekawieniem obserwują "ten dziwny kraj" z pokładu luksusowego statku Królowa Wiktoria. Na jego pokładzie panuje czysty kapitalizm. Młodzi Chińczycy, w nadziei na duży napiwek rywalizują w służalczości w stosunku do bogatych białych,. "Nadzieje na przyszłość? Chcę zarabiać jeszcze więcej pieniędzy" - mówi 19-letni barman. Jednak zostaje zwolniony z pracy dokładnie za to, co w kapitalizmie jest premiowane - przebojowość, egoizm, chęć bogacenia. "Nie dorastasz do naszych standardów" - powie mu kapitan. Chińczyk musi być skromny, zapewnić zachodnim turystom poczucie wyższości za które ci hojnie zapłacą.
"W górę Jangcy" za pomocą prostych środków, skupiając się na indywidualnych opowieściach, mówi o współczesnych Chinach więcej niż tysiące zaangażowanych reportaży. To zdecydowanie jeden z najmocniejszych punktów tegorocznego festiwalu. (mb)
Przypominamy, iż również wy możecie napisać recenzję obejrzanego na Doc Review filmu. Tekst należy przesłać na adres
recenzja@docreview.pl lub
docreview@filmweb.pl