Planete Doc Review Dzień 1: Wojna, kasa i życiowe pasje

Filmweb / autor: , , /
https://www.filmweb.pl/news/Planete+Doc+Review+Dzie%C5%84+1%3A+Wojna%2C+kasa+i+%C5%BCyciowe+pasje-51325
Za nami pierwszy dzień pokazów w ramach 6. Festiwalu Filmowego Planete Doc Review. Filmweb jest patronem medialnym imprezy, dlatego też nie mogło nas zabraknąć na widowni. Poniżej znajdziecie naszą relację.

Przypominamy jednocześnie, że na stronach Filmwebu trwa konkurs na najlepszy film festiwalu. Głosować możecie TUTAJ. Zwycięski film zostanie wydany w kolekcji Planete Doc Review na DVD. Zapraszamy też na naszą stronę poświęconą festiwalowi Planete Doc Review, gdzie znajdziecie wszystkie informacje, relacje, wywiady i materiały wideo oraz – oczywiście – program całej imprezy.

Wojna za monsunową kurtyną

Podczas gdy w kraju nad Wisłą trwają radosne spory o to kto z kim gdzie może polecieć, na świecie są takie kraje, gdzie każdy dzień to walka o godne życie, wolność i nadzieję na lepsze jutro. Do takich krajów należy Birma. Ta była kolonia brytyjska w ubiegłym roku świętowała 60 lat niepodległości, jednak jej obywatele nie mogą cieszyć się wolnością. Od ponad 40 lat kraj znajduje się pod twardą władzą wojskowych dygnitarzy.



Skandynawski dokument "Birma VJ" daje nam niezwykłą okazję zajrzenia za szczelną kurtynę narzuconą przez władze. Koncentruje się na wydarzeniach z 2007 roku, kiedy to po raz kolejny przez chwilę mieszkańcy Birmy mieli nadzieję na lepsze jutro. Zainicjowane przez buddyjskich mnichów protesty szybko przybrały na sile. Niestety ostra reakcja wojska brutalnie rozprawiła się z dysydentami. Zginęli ludzie, a ich śmierć niewiele zmieniła.

Twórcy dokumentu pozwolili przemówić uczestnikom tamtych wydarzeń. Całość sklejona jest z nagrań wideo nakręconych z narażeniem życia przez grupę opozycyjnych, działających w głębokiej konspiracji dziennikarzy. Przed nami roztacza się obraz kraju przemienionego w więzienie, w którym codziennym pokarmem jest strach. Polscy widzowie mogą z łatwością identyfikować się z Birmańczykami i doskonale zrozumieją determinację mieszkańców, którzy mimo lęku wciąż wypatrują lepszych czasów. Mocny lecz gorzki film, który mam nadzieję sprowadzi na ziemię co bardziej małostkowych sarmackich politykierów.
(mp)

Geje ruszają do boju

Nie każda walka z góry skazana na porażkę jest batalią beznadziejną. Tak przynajmniej twierdzą Amerykanie Rob Epstein i Richard Schmiechen w nakręconym w 1984 roku dokumencie "Czasy Harveya Milka". Obraz jest dość standardową biografią, w której materiały archiwalne połączone są ze wspomnieniami 'gadających głów'. Jej bohaterem jest Harvey Milk jeden z czołowych męczenników panteonu gejowskiego ruchu na rzecz równouprawnienia.



Milk był postacią przełomową, pod wieloma względami wyprzedzającą swoje czasy. Był jednym z pierwszych otwarcie przyznających się do swej homoseksualnej orientacji działaczy społecznych i polityków, który został wybrany do władz miejskich. Już to było sporym osiągnięciem. Jednak jego największym sukcesem było przeforsowanie odrzucenia Propozycji 6 – ustawy, która zakazywała zatrudniania gejów i lesbijek w szkołach publicznych w Kalifornii.

Milk został zamordowany i choć – prawdopodobnie – morderstwo to nie było bezpośrednio związane z jego orientacją, dla gejów w całych Stanach stał się symbolem walki i sukcesu, jaki ta walka mogła przynieść, ale też i ofiar, jakie trzeba ponieść. W 1984 roku, kiedy epidemia AIDS kładła się cieniem na gejowską społeczność, historia Milka dawała nadzieję, pomagała ludziom jednoczyć się we wspólnym celu. Po latach przesłanie twórców wciąż jest aktualne i co istotne uniwersalne i nie ogranicza się tylko i wyłącznie do homoseksualistów.
(mp)

Wojny domowe

Wojna nie zawsze ma tak dramatyczny kształt jak w Birmie czy w San Francisco. Często toczy się za zamkniętymi drzwiami domów, wśród najbliższych, bowiem tak naprawdę samo życie jest ciągłym zmaganiem się, walką ze sobą i ze światem.



Bohaterem filmu "Zostańmy razem" jest Hairon, który wkrótce świętować będzie 15 urodziny. Kiedy spotykamy go po raz pierwszy, wydaje się być zadufanym w sobie pozerem, którego obchodzą tylko jego wygląd i posiadane dobra materialne. Słowem nie jest postacią zbyt sympatyczną. Szybko jednak okazuje się, że to tylko poza. Oglądając go w scenach z ojcem, matką i ojczymem odkrywamy powoli kim jest naprawdę i zamiast niechęci i pogardy zaczynamy czuć sympatię, współczucie i niepokój o jego przyszłość. Hairon wymyślił siebie jako postać twardą, ekstrawagancką rzucającą światu wyzwanie a przy tym zapewniający sobie to, że nie zostanie zignorowany. Czy jednak strategia ta zapewnia mu szczęście? Kiedy jego ojciec zada mu to pytanie po raz pierwszy, chłopak roztrzęsiony zamknie się w łazience nie chcąc kontynuować dyskusji.

Reżyserka Nanna Frank Møller znakomicie uchwyciła wszystkie aspekty jego wciąż jeszcze dojrzewającej osobowości. "Zostańmy razem" okazuje się niezwykle intymnym, poruszającym portretem zagubionego człowieka, który tak naprawdę dopiero rozpoczyna swoje życie.
(mp)

La guerra del tango

Nie każdy konflikt prowadzi do zniszczenia. Czasem może z niego wyniknąć coś pięknego, chwila czystej harmonii. Tego właśnie uczy tango – taniec, a w Argentynie także styl życia. Tango jest też bohaterem filmu "Enrique i Judita" Niemki Andrei Roggon.



Co roku przez sześć miesięcy Enrique i Judita przebywają w Buenos Aires tańcząc tango i szlifując swoje umiejętności. To czas ciągłych zmagań z własnymi słabościami, z choreografią, muzyką, partnerem. Konflikt, napięcie, chaos jest na porządku dziennym, a jednak chwilami udaje im się osiągnąć pełną harmonię. Te krótkie chwile wystarczą, by wynagrodzić im wszelki ból, trud i nieprzyjemności.

"Enrique i Judita" to jeden z najlepszych dokumentów o tańcu ostatnich lat, choć przecież samego tańca nie ma w nim znów aż tak wiele. Najlepsze, niemal idealnie wykonane przez bohaterów tango nie zostanie w ogóle pokazane na ekranie. Nie musi. Tangiem jest bowiem sam film, każda scena, każde ujęcie to kolejny krok, figura w popisowym tańcu. Tangiem jest w rzeczywistości samo życie i właśnie to Roggon próbuje – bardzo skutecznie – przekazać widzom. Znakomite kino.
(mp)

Polskie dokumentalne impresje

Powyższe dokumenty miały w zasadzie dość klasyczną strukturę. Tymczasem polskie krótkie formy dokumentalne pokazane pierwszego dnia Planete Doc Review, z klasyką nie mają wiele wspólnego. W zasadzie nie do końca są nawet dokumentami.

"Rumba" Marii Zbąskiej to raczej dokumentalną impresją składającą się z dwóch części. Pierwsza  - dłuższa – to nieco chaotyczny reportaż, w którym kilku starszych panów rozprawia o różnych odmianach rumby. Druga to zapis niemal ekstatycznego występu muzyków. To właśnie ta część stanowi jądro całego filmu, dlatego zaskakuje fakt, że większość czasu zajmuje wstęp. Film mógłby być o połowę krótszy, a niewiele by na tym całość straciła – jeśli w ogóle.

Z kolei "Ziętek" balansuje na granicy dokumentu i fabuły stając się raczej performancem, w którym zatarła się granica między bohaterem a aktorem. Bartosz Blaschke z humorem opowiada o życiowej fascynacji pewnego człowieczka, szarego tylko z pozoru. Z filmu przebija ciepło, twórcza pasja i moc marzeń. Jednak jest w nim też mroczna nić związana z przemijalnością, śmiertelnością i twórczym egoizmem. Niektóre chwyty zastosowane w filmie są dość dyskusyjne i ryzykowne. Intrygujące jest też to, że główny bohater bliższy kontakt ma z kotem niż z żoną (kot w przeciwieństwie do żony odzywa się w filmie). W sumie jednak należą się reżyserowi brawa za to, że w tak krótkiej formie zmieścił aż tyle treści.
(mp)


Money, money, money

Początek filmu "Zaróbmy jeszcze więcej" nie rokuje najlepiej. Reżyser pokazuje najpierw obracającego 50 miliardami dolarów rocznie szefa funduszu od tzw. rynków wschodzących (kiedyś określanych mianem 'Trzeciego Świata'). Stateczny starszy pan snuje rozważania na temat inwestycji, siedząc na pokładzie samolotu bądź za biurkiem w szklanym wieżowcu. Potem mamy cięcie i naszym oczom ukazują się indyjskie slumsy. Oho - pomyślałem - metody rodem z radzieckiej propagandy. Finalnie okazuje się jednak, że dokument Erwina Wagenhofera to przenikliwa wiwisekcja mechanizmów współczesnej gospodarki. Jeśli chcecie wiedzieć, dlaczego doszło do największego od wielu lat kryzysu finansowego, obejrzyjcie "Zaróbmy jeszcze więcej".



Wagenhofer skacze z kamerą po całej kuli ziemskiej. Zagląda do Burkiny Faso, gdzie miejscowa ludność wykorzystywana jest do zbierania bawełny za absurdalnie niską stawkę. Przedstawiciel wykorzystywanych robotników stwierdza: jeśli nie podniesiecie nam płac, nasi emigranci zaleją Europę. Idealistyczne lewicowe bajania wystarczy jednak zderzyć z twardymi oczekiwaniami konsumenta - gdyby nie biedni Murzyni, Hindusi, Chińczycy etc., nasze ubrania, elektronika i tysiące innych przedmiotów kosztowałyby o niebo drożej. Wagenhofer namówił na wypowiedź osoby, które znajdują się w centrum huraganu finansowego. Polecam szczególnie wyznanie Amerykanina zajmującego się korumpowaniem głów państw. Dlaczego Saddam Husajn stracił władzę w Iraku, a potem własną głowę? Bo nie chciał wejść w biznes z USA. Gdy zawodowi zabójcy nie zdołali pozbyć się krwawego dyktatora, do akcji wkroczyło wojsko. Jeśli wierzyć rozmówcy, Husajn należał do najoporniejszych władców - reszta dawała się korumpować dużo łatwiej.
(łm)

W drodze do lepszego świata

Z filmu "Hotel Sahara" Bettiny Haasen zapamiętam kadry pełne morza i nieba o barwie turkusu, tak intensywnej jak na pocztówce z egzotycznego kraju. Ten film jednak nie ma nic wspólnego z turystycznym folderem, choć przecież marzenia o podróży dotyczy. Podróżnymi są tu Afrykanie, próbujący się nielegalnie przedostać drogą morską do ziemi obiecanej Europy. Na niechcianych turystów czekają jednak nie tylko patrole straży ale i ogromne fale z łatwością zatapiające małe, przeładowane łodzie.



Hotelem Sahara autorka filmu metaforycznie nazywa Nouadhibou – port w Mauretanii położony między Saharą Zachodnią a wybrzeżem Oceanu Atlantyckiego, z którego można dopłynąć do Wysp Kanaryjskich a stamtąd dalej, do lepszego świata. W tej poczekalni wypatrują swojej szansy bohaterowie filmu, opowiadając z determinacją o wymarzonej przyszłości i w wiecznym "teraz" czekają na: "kiedyś będę...".

Nouadhibou jest ponoć największym na świecie cmentarzyskiem statków, w filmie jest także cmentarzem marzeń, nie tylko poszczególnych bohaterów filmu, lecz w ogóle   wyobrażenia o świecie  bez biedy i krzyczących nierówności.
(mb)

Zaufać przeznaczeniu

Po gorzkiej lekturze wcześniejszego filmu, "Prawdziwy Shaolin" przynosi tyleż zdumienia, co pokrzepienia. Zdumiewające są Chiny i chińskie ciała perfekcyjnie poddające się najbardziej wymyślnym ćwiczeniom (w przeciwieństwie do ciał cudzoziemskich), a krzepiące wydaje się przekonanie, że gdy bez zadawania pytań zaufamy przeznaczeniu i pójdziemy za głosem serca, to możemy osiągnąć cel. Żartuję,  bo film rozprawia się z mitem klasztoru Shaolin i Kung-Fu z dużą dozą humoru i ironii. Reżyser proponuje wyprawę do źródeł fascynacji śledząc poczynania czterech adeptów szkół sztuk walki. Dodawać nie trzeba, że czwórka to iście fantastyczna...
(mb)