Muszę przyznać się do tego, iż oglądając
"Czyngis-chana" popadłem w konsternację. Ten film przybywa do nas w chwale nominacji do zagranicznego Oscara, a tymczasem ja kompletnie nie wiedziałem za co, Akademia go nominowała. Chyba że potraktowali film jako odtrutkę na wojenne obrazy Hollywood z kategorią PG-13, gdzie nawet w ferworze walki, ran ciętych, kłutych i szarpanych nie uświadczy się ani jednej kropli krwi. Tu jest inaczej.
Siergiej Bodrow raczy nas naturalistyczną wizją, w której posoka leje się naprawdę, a głowy miażdżone są w sposób jak najbardziej widowiskowy. Nie jest to jednak nic nadzwyczajnego w kinie rosyjskim, czego świadkami byli wszyscy odwiedzający "Sputnik".
Kiedy odrzucimy brutalność scen walki, których zresztą jest ledwie kilka, to co nam pozostaje? Po prawdzie niewiele. Widz zachwycać się może pięknymi zdjęciami
Stoffersa i Trofimowa, choć większą zasługę należy przypisać samej naturze, która w tak piękny sposób uformowała Kazachstan i Mongolię. Jest też wspaniała muzyka
Tuomasa Kantelinena. Wspaniała, zaskakująca ostrymi elementami, mocno fińska w swej naturze, zachęca do pozostania na sali podczas napisów końcowych. Naprawdę warto jej posłuchać.
Sama historia Czyngis-chana niestety wypada najgorzej. Bodrow realizuje film wręcz z podręcznikową precyzją. Oglądamy najważniejsze momenty w życiu Temudżyna odwzorowane z dużą pieczołowitością i gorliwością typową dla jakiejkolwiek hagiografii. To co najciekawsze dzieje się jednak poza ekranem. Postaci nie są pogłębione, są raczej sprowadzone do roli narzędzi w kreowaniu historii – ot choćby taki Dżamuka, którego rola sprowadza się do powtarzania w kółko, jakim to szczwanym lisem jest Temudżyn.
"Czyngis-chan" ma zatem bardziej wartość edukacyjną, niż jako prawdziwa, epicka opowieść filmowa. Niektórym to z całą pewnością wystarcza... jak choćby Amerykańskiej Akademii Filmowej.
Paweł Łungin w filmie
"Wyspa" postanawia przyjrzeć się duchowej spuściźnie chrześcijaństwa i zbadać sprawę zbrodni i kary, winy i odkupienia. Na tytułowej wyspie znajduje się klasztor, w którym Anatolij znajduje schronienie. Tu może rozpocząć nowe życie, lecz ciężar win sprawia, że cały czas wraca pamięcią do zbrodni z przeszłości. Narzuca sobie ostry reżim pokutniczy, dobrowolnie skazuje się na odosobnienie zaślepiony cierpieniem, które sam sobie sprawia. Klasztor jest zatem nie tylko miejscem zbawienia, lecz również miejscem kaźni i pokuty. I jedno, i drugie odbywa się w imię Boga, lecz i jedno, i drugie czynione jest ludzkimi rękami.
Przez 34 lata swego życia w klasztorze Anatolij pozostawał enigmatycznym ekscentrykiem, który niepostrzeżenie zaczyna być uważany przez okolicznych mieszkańców za świętego. I rzeczywiście wydaje się, że Bóg jego rękami czyni cuda: nawraca z drogi grzechu, leczy chorych, wypędza diabły. Anatolij - grzesznik, który złamał boże przykazania, teraz jest narzędziem bożego miłosierdzia.
Łungin pokazuje, jak wiele prawdy jest w sformułowaniu 'niezbadane ścieżki Pana'. Ukazuje wiarę jako potężną siłę, wiecznie żywą i niesforną, której nie da się zamknąć w sztywnych regułach i zasadach religii. Za prostą narracją kryje się hipnotyczna siła oczyszczającego kontaktu z sacrum. Czyni to z
"Wyspy" jeden z najlepszych filmów religijnych w historii kina. Potężna dawka duchowej energii naładuje wszystkich widzów: i tych wierzących, i tych poszukujących.