Woody AllenI

Allan Stewart Konigsberg

7,3
11 994 oceny scenariuszy
powrót do forum osoby Woody Allen

UWAGA! Tekst "spoileruje" niektóre fakty z życia Woody'ego, jeśli ich nie znacie i lubicie się zaskoczyć, polecam najpierw przeczytać książkę.

Wykorzystałem letnie nieróbstwo nad morzem (niestety nie polskim, bo piękną mamy jesień tego lata), żeby przeczytać długo odkładaną opowieść o życiu Allena spisaną przez niego samego. Nie obraziłby się, gdybym mu wyznał, że tak długo zwlekałem. Powiedziałby pewnie, że kogo i tak to obchodzi, skoro my prędzej czy później zmienimy się w popiół, a Słońce za pięć miliardów lat spali Ziemię. Zresztą nie trzeba byłoby mu się tłumaczy. Gość nadal nie przeczytał "Roku 1984"!

Woody jaki jest, każdy widzi. Choć nie. Widzą w nim inteligenta, a ten zwala to na okulary, tłumacząc, że nie ma w sobie nic bystrego, że umie tylko zapamiętać ładne zdania, które wrzuca w fabułę, udając, że rozumie sens całości, z której kawałek zacytował. Oczywiście trochę kokietuje, mówiąc także, że niewiele go w jego filmach, że nie zna się na kręceniu filmów i tak dalej. Robi to jednak tak uroczo i zabawnie, że nie da się go nie lubić. W każdym razie mam poczucie, że Allen trochę sam siebie nie docenia, a trochę chce, by ludzie myśleli, że się nie docenia.

Co do oskarżeń w jego stronę i ciągnących się afer, sprawa jest prosta: było postępowanie w sprawie rzekomego molestowania, jednoznacznie śledztwo, które potwierdził sąd, wykazało, że Woody nie zrobił nic niestosownego. Co do związku z pasierbicą: gdy była dzieciakiem, nie lubiła go i spędzał z nią tylko kilka dni w roku (z Farrow mieszkali osobno i całą gromadą z jej dziećmi widywali się rzadko), a poznali się, emocjonalnie i erotycznie związali się, gdy dziewczyna była w collegu, kiedy była dużo od niego młodsza, ale pełnoletnia. Tyle na ten temat. Choć jeszcze słówko o Chalamecie, który stracił w moich oczach. W sumie potępił Allena i oddał honorarium (to minimalne, jak wykazuje Woody, bo większych gaży by nie oddali prawnie i pewnie też ze skąpstwa) tylko dlatego, że miał szansę na Oscara za inny film. Co za ścierka. Aktor dobry, ale człowiek mniejszy od mrówki. Zero szacunku dla oportunistów, którzy prawdę mają za szmatę, jeśli da im to korzyść. Cienizna psychiczna i charakter frajera. Już wolę tych, co ślepo uwierzyli w oskarżenia Farrow, bo przynajmniej mieli jakieś, nazwijmy to, ideały, fałszywe, bo fałszywe, ale jednak. A ten? Jak wiatr zawieje. Trzeba takich gagatków piętnować i nagłaśniać ich zachowanie, choć pewnie oni sami nie mają wstydu, patrząc w lustro...

A Mia? Przy "Obserwatorze" napisałem, że miło widzieć ją w formie. Żeby była jasność: chodzi mi tylko o nią jako aktorkę. Bo jako człowiek nie życzę jej źle, choć wolabym już o niej więcej nie słyszeć. Chora baba i tyle. Chyba trzeba zmienić słynną narrację #MeToo, że "od sprawy Allena zawsze wierzę kobietom" na "od sprawy Allena zawsze wierzę mężczyznom ". A poprawność polityczną wsadźcie sobie w pompkę. Niestety wiem, co to znaczy fałszywe, przerysowane, wyolbrzymione oskarżenie o świństwa, przed którymi nie masz jak się bronić i tu czuję jeszcze bardziej solidarność z Woodym. Ale bez prywaty.

Przez jego opowieść o własnym życiu ciągle przewija się pięć rzeczy: uwielbienie pracy twórczej (samego aktu, gdy film był odbierany przez publiczność czy kapituły, autora już przeważnie zajmował inny projekt), romantyczne przygody Woody'ego, jazz, miłość do aktorów i pesymizm, poczucie walki z wiatrakami. Ironia jako sposób na przeżycie. Ciekawie mówił o swojej pracy: że lubi wcześnie wstawać i oddawać robotę zdolniejszym od siebie. Mówi, że jako reżyser wszystkie jego zasługi należą do bystrych operatorów, scenografów, charakteryzatorów i wszystkich członków ekipy, a on ma się tylko nie wcinać im w robotę. Ale z pewnością historie to jego robota, bo zawsze starał się być niezależnym i robić według swoich scenariuszy, w których nie pozwolił innym grzebać (chyba że aktorom zmieniać kwestie, jeśli wciąż pasowały). Ogólnie praca z Allenem musi być spoko: nie naciska na aktorów, jeśli w jakimś stroju czują się źle czy jeśli czegoś nie chcą zrobić i pozwala im normalnie wykonywać swoje zadania. No i, jak już napisałem, kocha aktorów miłością bezgraniczną: opowiada o nich w samych ciepłych słowach, nawet o tych, którzy zaszli mu za skórę. Można w jego autobiografii znaleźć sporo ciekawych portretów artystów, z którymi pracował. Np. Scarlet Johansson: "Jest urodzoną aktorką i inteligentą kobietą, do tego ma się wrażenie, że jak złapiesz ją za rękę, powie ci: "możemy to zrobić, załatwię to", bo ocieka seksem, jest nim jak radio, jest seksoaktywna. Albo o Joaquinie Phoenixie: "Świetny aktor, a jako człowiek... powiedzmy, że specyficzny". I wiele innych takich, cytuję z pamięci, ale sens oddany.

"A propos niczego" wydaje się długą książką bez dialogów, pisana ciągiem bez rozdziałów, a czyta się ją lekko, dzięki komediowym wstawkom. Zgadzam się z recenzentami, że czyta się to jak ogląda lekki film komediowy, mimo że poruszane są tu też trudne i mocne tematy, to Woody, jak to zdolny komik, umie rozładować emocje. I umie pisać, bez dwóch zdań. Prowadzi nas z humorem i ironią przez swoje dzieciństwo, początki kariery i rozkwit, aż do swojego obecnego apartamentu, w którym woli mieszkać, zamiast w sercach i umysłach widzów. Jak mówi, niemal połowę życia na już za sobą!

Nie wiem, jak to jest z jego zdrowiem. W książce nie wspomina o swojej złej kondycji, a ktoś mi mówił, że ledwo chodzi, nie słyszy na jedno ucho i tak dalej. Nawet jeśli, wciąż wydaje się pełen życia i chęci do pracy, nie tylko scenariuszowej, ale też reżyserskiej. Czekam na kolejny film Woody'ego, bo przecież obiecuje, że mimo że nie zrobił jeszcze arcydzieła, to wciąż próbuje.