Ćwiczenia z seksu

Bohaterowie powinni być bardziej urozmaiceni i wyraziści. A tak otrzymujemy kilka niespójnych scenek, rozmazany obraz z konserwatywnym – wbrew pozorom – przesłaniem.
Aby z ludzkich ciał splątanych w erotycznym uścisku wydobyć metaforykę, głębsze znaczenia, potrzebny jest nie lada reżyserski talent. Inaczej wyjdzie z tego porno albo lekcja biologii. Reżyserka Zhanna Issabayeva podjęła ambitną próbę: cały film oparła na scenach, które można opisać krótko – on spotyka ją, idą do łóżka (w jednym przypadku, zamiast do łóżka para pójdzie do jakiejś komórki). Potem następuje chwila łagodnej "pościelówy", ewentualnie mignie biust i po wszystkim. Para żegna się, rozstaje, a my przechodzimy do kolejnego preludium przed stosunkiem – na dyskotece, na ulicy podczas poszukiwania pokoju do wynajęcia itp. I ta sama sytuacja powtórzy się kilkanaście razy z rzędu.

Wydaje się, że "Utrata..." miała być czymś w rodzaju wielkiego fresku o tym, jak młodzi ludzie  wkraczają w świat erotyki, jak odległa jest rzeczywistość miłości fizycznej od idealistycznych wyobrażeń na jej temat. A wszystko, tak jak wskazuje tytuł, toczy się w największym mieście Kazachstanu, przy dźwiękach lokalnego hip-hopu... Niestety przez to, że opowieść miała ambicje ogarniać całość zjawiska, nie udało się dopracować szczegółów. Większość epizodów wypada mdło. Nie rodzą się intensywne relacje pomiędzy bohaterami, najczęściej nie dowiadujemy się o nich niczego ciekawego. Bo żeby to się stało, musiałoby zostać skondensowane w krótkim dialogu. Poza tym, mimo że wszystko obraca się w tym filmie wokół erotyki, to same sceny seksu są potraktowane po macoszemu: nawet pomijając epizod, w którym mamy telewizyjne przejście od pocałunku do pary leżącej rano w łóżku pod kołdrą, to również w innych scenach nie ma nic ciekawego w podejściu do tematu.

Niestety do tego należy doliczyć bardzo stereotypowe podejście do ról płciowych. Ok, z jednej strony widzimy, że dziewczyny są wyzwolone, chcą seksu tak samo jak chłopaki – czasem z powodu koleżeńskiej rywalizacji czy zwykłej ciekawości. Ale jak w efekcie to się dla nich kończy? Przebudzenie  i pożegnanie zawsze będzie w "Utracie..." oznaczało dla kobiet rozczarowanie, poczucie odrzucenia i samotności, nigdy – radość spełnienia. Natomiast ich doświadczeni partnerzy są standardowo nieczuli i myślą jedynie o "zaliczeniu". Druga konfiguracja wygląda tu tak, że brzydkie jak noc, przeżarte przez życie kobiety wprowadzają w arkana miłości młodych, niewinnych chłopców: gruba kucharka wkłada swojemu pomocnikowi głowę pomiędzy piersi, zniszczona, odrażająca prostytutka (tylko na taką było go stać) rozdziewicza na skrzypiącym łóżku młodziutkiego chłopca. Są jeszcze pary "symetryczne", gdzie oboje partnerzy tracą niewinność. Jedna z nich, która, wydaje się, że darzy się uczuciem, też zmierza szybko w kierunku sztampy: chłopak z romantycznego kochanka przeistacza się nagle w nieprzyjemnego typa przejętego tylko niebezpieczeństwem ciąży.  

Reżyserka w streszczeniu filmu tłumaczy, że oparła taką konstrukcję na badaniach socjologicznych, według których 80% ludzi ocenia negatywnie swoje pierwsze doświadczenia seksualne. Więc chociaż dąży ona do uniwersalizacji swojej opowieści poprzez przedstawienie ludzi z różnych warstw społecznych i narodowościowych, to 20-procentową mniejszość kompletnie pominęła. Jeśli rzeczywiście coś miało przynieść przechodzenie co pięć minut do nowej pary bohaterów, to ci bohaterowie powinni być bardziej urozmaiceni i wyraziści. A tak otrzymujemy kilka niespójnych scenek, rozmazany obraz z konserwatywnym – wbrew pozorom – przesłaniem.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?