Recenzja filmu

Szczęsny (2025)
James Poole
Wojciech Szczęsny

Równy gość, przeciętne kino

Jako że za realizację "Szczęsnego" odpowiada szacowna firma Papaya Films, o wygląd produkcji nie należy się martwić. To rzecz poprawna pod względem operatorskim, gadające głowy bogato oświetlono
Równy gość, przeciętne kino
źródło: Materiały prasowe
Z jednej strony – zapowiedź "szczerej opowieści o Wojtku Szczęsnym". Z drugiej – odpowiedź samego bohatera na pytanie, czy wyciąłby z gotowego już filmu jakieś sceny: "Jakbym chciał, to bym wyciął". I jak tu, drodzy koneserzy dokumentalnego kina, nie być podejrzliwym? Niczego nie wyciął, by nie rozminąć się z prawdą, czy raczej wycinać nie musiał, bo cenzorem był od samego początku? 

Podobnie jak "Lewandowski – Nieznany", "Szczęsny" stanowi produkt autopromocji (nawet jeśli tym razem niepozbawionej wizerunkowych rys). Bohater musiał wyrazić na ów produkt zgodę, zapewne wyciągnął też z niego finansowe profity. Zważywszy na obecność Prime Video w roli inicjatora całego przedsięwzięcia i udział w promocji samego Szczęsnego, jest to więcej niż prawdopodobne. Premiera dokumentu o polskim bramkarzu ma dać pożywkę serwisom plotkarskim i stanowi wydarzenie prędzej medialne niż artystyczne. Misja, jak donoszą internety, już została spełniona. W to, że 84-krotny reprezentant Polski przyciągnie przed ekrany kibiców, też nikt nie powinien wątpić. Lecz gdzie w tym wszystkim kino?



Jako że za realizację "Szczęsnego" odpowiada szacowna firma Papaya Films, o wygląd produkcji nie należy się martwić. To rzecz poprawna pod względem operatorskim, gadające głowy bogato oświetlono i pięknie wykadrowano. Jeśli jednak szukać tu prawdy rozumianej jako wartość, do której trzeba się najpierw dokopać… Z taką prawdą "Szczęsny" ma wspólnego tyle, ile wycyzelowane konta celebrytów w mediach społecznościowych mają wspólnego z życiem. Owszem, fakty są tu obficie przywoływane, na brak archiwaliów nie możemy narzekać. Reżyser James Poole uprawia jednak dość leniwy rodzaj dokumentalistyki. W opowiadaniu o życiu zawodowym i prywatnym satysfakcjonuje go prowadzona po łebkach kronika – z tytułowym bohaterem jako jej głównym narratorem i przewodnikiem.  

W przywoływaniu anegdot z dzieciństwa na Grochowskim trzepaku pomaga mu starszy brat. O krótkiej przygodzie z gimnastyką i tańcem towarzyskim oraz o piłkarskich początkach w Agrykoli Warszawskiej opowiada matka. Jest także o trudnej relacji z ojcem (czy raczej o jej braku) i o kobietach-opiekunkach w życiu Wojtka. W biografii znajdzie się miejsce na solowy wyjazd do Londynu, karierę w Arsenalu, pierwsze wielkie sukcesy oraz kolejną zawiedzioną synowsko-ojcowską relację (Arsène Wenger we własnej osobie). Dalej pojawia się małżonka (piosenkarka Marina Łuczenko-Szczęsna), której jako jedynej odstąpi życiowe stery. Z Premier League trafi do włoskiej Serie A., pomoże AS Romie, w Juventusie zastąpi samego Buffona (Włoch to tutaj dobrotliwy miś i najcieplejsza postać w filmie). Po paśmie ligowych sukcesów i braku sukcesów w kadrze reprezentacji Szczęsny przejdzie na emeryturę… by pojawić się w bramce FC Barcelony, gdzie – choć nic już nie musi – do dziś z cygarem w dłoni święci kolejne triumfy.



Napisałem "kronika", bo brak tej faktografii dramaturgicznego kopa, a liczne gadające głowy zamiast sprawy komplikować, pełnią funkcję podawaczy informacji. Montażowej werwy i tematycznego jądra, które mocniej przyciągnęłyby do ekranu, twórcy mogą pozazdrościć Asifowi Kapadii (ciekawe, że twórca "Diego" najgorszy dokumentalny portret zrealizował właśnie na zlecenie Prime’a – mowa o "Federerze: Ostatnich dwunastu dniach"). Nominalnie "Szczęsny" podejmuje tematy trudne (banicja z ukochanego klubu, spadki formy, relacja z ojcem), oddaje rysy charakteru (skłonność do ryzykanctwa), znajduje też miejsce na żal za popełnione w życiu błędy. Konstrukcję całości opatrzono zgrabnymi klamrami – jak odnowiony kontakt z nestorem czy momenty z orzełkiem na piersi i obroniony karny Messiego (chyba jednak niepotrzebnie urastający tu do rangi świętego Graala futbolu).

W tematycznej obfitości nie ma jednak dramaturgicznej temperatury, informacyjnych zaskoczeń ani intelektualnego wyzwania. Co nam po łechtaniu się małżonków wspominających pierwsze randki, jeśli owe sentymenty snute są kosztem tego, co miłośników futbolu interesuje najbardziej. Wspominanie różnic między szatnią angielską i włoską tylko rozbudzają apetyt, a od realiów sportowych ważniejsze okazują się rodzinne perypetie. Wiadomo, że jedno wpływa na drugie, wszelako portret syna, ojca i męża też ogranicza się do ogólników. W kilku zdaniach o życiowych priorytetach, ujęciach z gry w golfa z synem czy kadrach z Wojtkiem-emerytem leżącym na domowej kanapie nie widać dokumentalnej głębi ani prywatności innej niż okładkowa. Jeśli domowe pielesze – to takie po uprzednim make-upie.



Mamy do czynienia z kinem familijnym (pokrzepiającym, przyznaję) i historią motywacyjną (dość banalną). To rzecz o podejmowaniu wyzwań i sukcesach osiąganych pomimo błędów i kompleksów. O napędzającej sile miłości i pasji do gry w piłkę bez tracenia kontaktu z rzeczywistością. Szczęsny wydaje się postacią ciekawą – zdradza inteligencję, porządek w głowie i dystans do siebie. Aż chciałoby się pociągnąć go za język w rozmowie o pozapiłkarskich planach i zainteresowaniach. Szczęsny to równy gość. "Szczęsny" to jednak bardzo przeciętne kino.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?