Recenzja filmu

Across the Universe (2007)
Julie Taymor
Jim Sturgess
Evan Rachel Wood

Świat według Beatlesów

Amerykańska reżyserka przerobiła już opowiadania Poego, dramat Sofoklesa, tragedię Szekspira i malarstwo Fridy Kahlo. Teraz przyszła pora na muzykę. I tym razem nieposkromiona wyobraźnia i
Julie Taymor nieustannie czerpie z szeroko pojętej sztuki, reinterpretuje znane dzieła i tworzy nową jakość w świecie, który zdaje się mieć już ustalone kształty i reguły. Ta amerykańska reżyserka przerobiła już opowiadania Poego, dramat Sofoklesa, tragedię Szekspira i malarstwo Fridy Kahlo. Teraz przyszła pora na muzykę. I tym razem nieposkromiona wyobraźnia i twórcza wrażliwość Taymor ma szansę podbić serca widzów. "Across the Universe" to historia Jude'a, młodego mieszkańca Liverpoolu, który wyrusza do Ameryki, by spotkać się ze swoim ojcem. Na miejscu zaprzyjaźnia się z Maxem, studentem pochodzącym z wyższych sfer oraz Lucy, która rozpali mu serce do czerwoności. Jude wraz z Maxem przenosi się do Nowego Jorku, gdzie znajdują schronienie u Sadie, aspirującej do kariery piosenkarki. Są lata 60-te, czasy hipisowskiej radości życia, miłości, lecz również niewyobrażalnego smutku, jakim są ofiary zarówno te w Wietnamie, jak i te na ziemi amerykańskiej. Film Taymor to opowieść o miłości we wszystkich jej fazach, odmianach i kolorach. To historia przyjaźni, radości twórczej. Jest również przypowieścią o cenie, jaką płaci się za podążanie za swoimi pragnieniami oraz za sprzedanie marzeń w zamian za komercyjny sukces. Reżyserce świetnie udaje się oddać atmosferę swobody podgrzanej narkotykowymi substancjami, jak również przerażającą opresję reżimu władzy próbującej kontrolować i ograniczyć wiecznie młodego ducha twórczości. Jednak przede wszystkim "Across the Universe" to musical i to musical niezwykły, bo ułożony z piosenek Beatlesów. Taymor odeszła jednak od tradycyjnej aranżacji i dość swobodnie potraktowała kompozycje Lennona, McCartneya i spółki. Niektórych, co bardziej zatwardziałych fanów zespołu z Liverpoolu, te nowe wersje mogą przyprawić o ból głowy. Mnie jednak większość z pozycji przypadła do gustu i muszę powiedzieć, że Taymor znakomicie czuje ducha muzyki Beatlesów, jednocześnie nie pozostając niewolnicą tradycji. Dzięki temu mogłem usłyszeć znakomite wykonanie "Let It Be" zaczynające się od pojedynczego głosu a cappella, by przejść w poruszający hymn gospel. Zaraz potem Joe Cocker wyśmienicie wyśpiewuje "Come Together" - wprost fenomenalna aranżacja! Kiedy mowa jest o filmie Taymor, to oczywiście trzeba wspomnieć o wizualnej stronie filmu. Jak zwykle reżyserka zaskakuje i zachwyca obrazami. To staje się powoli jej znakiem rozpoznawczym i na to się przede wszystkim czeka. Pod maską klasycznego musicalu kryją się wszystkie możliwe wizualne rozwiązania, jakie tylko może zaoferować współczesna sztuka filmowa. Zatem obok sekwencji stylizowanych na typowy musical w stylu "West Side Story" czy "Hair", mamy całkowicie odjechane, fantastyczne, stosujące przedziwne techniki, wizjonerskie sceny, jak choćby ta z Eddiem Izzardem w roli głównej. Na mnie największe wrażenie zrobiła sekwencja poboru do wojska zrealizowana do piosenki "I Want You". To jest czysta esencja Taymor, jakiej nigdy nie mam dość. Niestety, "Across the Universe" ma jedną słabość - emocjonalną stronę widowiska. Tu Taymor nie jest już tak magiczną twórczynią, za jaką chciałaby uchodzić. Niektóre sceny rzeczywiście nasycone są dużym ładunkiem uczuć. Są to jednak wyjątki, większości scen brakuje pasji i emocji. Reżyserka pozwala rozrastać się swoim wizjom, co niepotrzebnie przedłuża całość i dystansuje emocjonalnie widza. Zdaję sobie sprawę, że twórcy czasem trudno jest porzucić jakąś sekwencję, która sama w sobie jest świetna. Jeśli jednak chce się utrzymać tempo, czasem trzeba coś poświęcić. Taymor chyba tej lekcji jeszcze do końca sobie nie przyswoiła. Zastanawia mnie też dlaczego reżyserka postanowiła osadzić swoją opowieść w latach 60-tych. Prosta odpowiedź, że były to właśnie czasy The Beatles, wcale mnie nie zadowala. Jej obraz można bowiem odczytywać w sposób bardzo nam bliski i współczesny. Kiedy oglądamy sekwencje wietnamskie, to trudno nie mieć skojarzeń z Irakiem. Zastanawiając się nad tą kwestią, doszedłem do wniosku, że powodem mógł być ruch młodzieżowy z tamtych lat, który nie ma (jak na razie) swojego odpowiednika we współczesnej Ameryce. W latach 60-tych młodzież tworzyła wspólnoty, komuny, ruchy, często gwałtownie i mocno zaangażowane w działalność polityczną. Dziś młodzież woli siedzieć w sieci na MySpace, YouTube czy też szukać najnowszego przeboju kinowego na torrentach. Jeśli by tak rzeczywiście było, to obraz Taymor idealnie wpisywałby się w istniejący w kinie amerykańskim nurt krytycznie podchodzący do świata współczesnej młodzieży, któremu przeciwstawiane są ruchy lat 60-tych i 70-tych. Taymor, jako uczestniczka tamtych zdarzeń, z sentymentem powraca do czasów swojej młodości, jednocześnie komentując świat swego potomstwa. Niezależnie od wymowy filmu, "Across the Universe" to kolejne niezwykłe przeżycie wizualne, jakie zapewnia nam twórczyni "Tytusa Andronikusa" i "Fridy". Wspaniały obraz, świetna muzyka i dobre role aktorskie składają się na znakomity, mimo że czasami nieco suchy emocjonalnie, spektakl. Obraz warty obejrzenia.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Najnowszy film Julie Taymor "Across the Universe" (twórczyni "Tytusa Andronikusa" oraz "Fridy") jest... czytaj więcej
Ktoś powie - znowu miłość. Temat oklepany, wałkowany, przerabiany, modyfikowany może aż do przesady, ale... czytaj więcej
Musical powoli wraca do łask. Reżyserzy coraz częściej kręcą filmy, w których ważną rolę odgrywa muzyka.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones