Recenzja filmu

Diablo. Wyścig o wszystko (2019)
Michał Otłowski
Daniel Markowicz
Tomasz Włosok
Karolina Szymczak

Carmageddon

Kraksa "Diablo" boli tym bardziej, że za jego realizację odpowiadają zdolni filmowcy. Reżyser Michał Otłowski ma przecież na koncie spełniony kryminał "Jeziorak", z kolei producent i
Zaczyna się, jak Vin Diesel przykazał. Ryczą silniki, tłucze elektroniczny beat, a kamera na przemian taksuje wzrokiem karoserię wypasionych samochodów oraz powabne ciała skąpo odzianych dziewczyn. Na ekranie wyświetla się napisana charakterystyczną (czytaj: ukradzioną "Szybkim i wściekłym") czcionką informacja, że w Polsce co roku odbywa się ponad tysiąc nielegalnych wyścigów. Chwilę później podekscytowana młoda dama ciska stanikiem w powietrze, dając znak do rozpoczęcia motoryzacyjnej gonitwy. Fury ruszają z piskiem, a montażysta z operatorem wrzucają czwarty bieg. Kręcone przy pomocy dronów ujęcia pędzących przez noc pojazdów mieszają się ze zbliżeniami na twarze kierowców. Kamera przykleja się do błotnika, sprawdza wskaźniki na desce rozdzielczej, by po chwili zanurkować w bebechach rozgrzanego silnika. Wygląda to wszystko bardzo efektownie, a zarazem… nie ma większego sensu. Z chaotycznej zbitki obrazów trudno wywnioskować, kto akurat wygrywa, w związku z czym dramaturgii jest tu tyle co powietrza w przebitej oponie. Z kolei sam wyścig dobiega końca, zanim na dobre się zaczął. Prolog "Diablo" okazuje się, niestety, wizytówką całego filmu. Miało być polskie kino gatunkowe na światowym poziomie, wyszło jak zwykle.



Główny bohater Kuba (Tomasz Włosok) wkracza do świata zakazanych turniejów, aby zdobyć pieniądze na operację młodszej siostry. W to, że dziewczynka jest poważnie chora, trzeba uwierzyć na słowo. W dwóch scenach, w których się pojawia, wygląda bowiem na okaz zdrowia. Wkrótce na drodze chłopaka staje jeżdżący na wózku szemrany mechanik samochodowy Rams (Jacek Beler). W głowie zaczyna kiełkować myśl, że mężczyzna stał się kaleką, biorąc udział w niebezpiecznych rajdach. Jednak w następnej scenie, jak gdyby nigdy nic, Rams zaczyna spacerować bez niczyjej pomocy. Cięcie i znowu porusza się na wózku. O co tu chodzi, scenarzysta jeden raczy wiedzieć. Podobnymi wybojami usiana jest reszta fabuły. Dodajcie do tego znanych aktorów  (Figura, Chabior, Żak) pojawiających na chwilę i po nic oraz "chwytliwe" kwestie dialogowe, od których więdną uszy (Kto nie umie żyć, ten nie będzie umiał umrzeć). I kiedy myślisz, że gorzej być nie może, od spodu puka wątek romantyczny - napisany i zagrany tak niezdarnie, że zaloty Anakina i Amidali w "Ataku klonów" wyglądają przy nim jak dzieło Williama Szekspira.




Kraksa "Diablo" boli tym bardziej, że za jego realizację odpowiadają zdolni filmowcy. Reżyser Michał Otłowski ma przecież na koncie spełniony kryminał "Jeziorak", z kolei producent i współscenarzysta Daniel Markowicz maczał palce przy realizacji m.in. "Róży" i "Ostatniej rodziny". Ich wspólne dzieło potwierdza niestety, jak trudną sztuką jest przepisanie  na polskie realia schematów zaczerpniętych z popcornowych hollywoodzkich widowisk. Twórcy dbają niby o szybkie tempo akcji oraz zróżnicowane lokacje, po których ścigają się bohaterowie. W galopadzie zdarzeń - zwłaszcza w drugiej połowie filmu - intryga kryminalna zaczyna jednak potykać się o własne nogi, z kolei sceny akcji wyglądają, jakby zmontowano je po pijaku. Komicznie wypada także wizja polskiego półświatka wyjęta żywcem z B-klasowych sensacyjniaków z lat 90. Zaludniają go gangsterzy w lnianych garniturach i smokingach, którzy w mahoniowych gabinetach w kłębach dymu z cygar sączą whisky. Brakuje tylko białego puchatego kota przysypiającego na kolanach czarnego charakteru.



O ironio, choć twórcy "Diablo" dwoją się i troją, by było przebojowo, na czasie i tak jak zagranicą, nie udaje im się uniknąć jednego z grzechów głównych rodzimego kina. Dźwięk w filmie woła o pomstę do nieba. Cierpi z tego powodu zwłaszcza Mikołaj Roznerski, którego bohater, uroczo przegięty zbir Kieł, przez większość czasu mówi szeptem. W efekcie blisko jedna trzecia jego kwestii zamienia się w złowieszczy szmer. Szkoda, bo to właśnie ten aktor do spółki z Cezarym Pazurą i Rafałem Mohrem (wcielającym się tutaj w Dominica Toretto na miarę naszych możliwości) wyciska najwięcej z dziurawego jak polskie drogi scenariusza. Producenci są diablo pewni siebie, skoro w finale otwierają furtkę do kolejnej części. Myślę jednak, że zamiast planować od razu całą serię, mogli się skupić na nakręceniu jednego przyzwoitego filmu.
1 10
Moja ocena:
3
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gdy pierwszy raz usłyszałem plotki na temat powstania tego filmu, zaśmiałem się. Później, gdy okazały się... czytaj więcej