Recenzja filmu

Babycall (2011)
Pål Sletaune
Noomi Rapace
Kristoffer Joner

Elektroniania grozy

Chyba najlepiej "Babycall" sprawdza się jako opowieść o umyśle naznaczonym traumą – nieufnym, zwichrowanym, wątpiącym, niestabilnym.
Noomi Rapace nie jest wprawdzie klasyczną pięknością, ale nie zamieniłbym jej na tuzin opalonych królowych Teksasu. Wyraźnie zaznaczone kości policzkowe odwracają uwagę od niewielkich ust i pociągłej szczęki. Duże oczy rozświetlają bladą i gdzieniegdzie przebarwioną skórę. Kiedy gwiazda "Prometeusza" się uśmiecha, łatwo to przegapić. Kiedy jest przestraszona, odruchowo odwracamy się za siebie.  Nic dziwnego, że w jej intrygującej mimice zakochał się również reżyser "Babycall", Norweg Pal Sletaune.
   
Bohaterka grana przez Rapace, Anna, nie ma zbyt wielu powodów do radości. Uciekła właśnie przed apodyktycznym, brutalnym mężem i w ramach programu ochrony ofiar przemocy domowej trafiła wraz z synem do nowego lokum. Już w pierwszych scenach filmu  przezornie zasłania żaluzje, zamyka drzwi na klucz i zagląda w każdy kąt, jakby traumatyczna przeszłość miała wyskoczyć z szafy i ją pożreć. Próby stabilizacji skazane są oczywiście na niepowodzenie, zaś koszmar powraca pod postacią paraliżującego strachu przed socjalizacją, widma ponownego procesu o opiekę nad dzieckiem oraz… złowróżbnych odgłosów dobiegających z elektronicznej niani.

Zbrodnią byłoby zdradzić cokolwiek więcej, jednak zapewne nie narażę się na lincz, jeśli powiem, że "Babycall" to mieszanka kilkunastu konwencji, od dreszczowca, przez horror, po kino społeczne. Twórca traktuje ikonografię poszczególnych gatunków z szacunkiem, ale jednocześnie dba o to, by na ich bazie uzyskać nową jakość. Umiejętność zacierania granic między porządkami dramatu i thrillera, między tym, co prawdziwe i złudne, rzeczywiste i metafizyczne, zasmucające i niepokojące, to jego znak firmowy. Kolejnym jest talent do rozwijania opowieści w klaustrofobicznej przestrzeni, którym popisywał się już nie raz, między innymi w nagrodzonym w Cannes "Doręczycielu" z 1997 roku. Wychłodzone, puste wnętrza, w zgodzie z najlepszymi tradycjami kina artystycznego są odzwierciedleniem percepcji bohaterki i pejzażem jej poharatanej psychiki. Zaś Sletaune buduje nie tylko ciekawe relacje Anny z innymi bohaterami (w tym z wybijającym się na pierwszy plan pracownikiem sklepu z elektroniką), ale również z rzeczoną obcą, zimną przestrzenią – jednym z katalizatorów jej dramatu.

Chyba najlepiej jednak "Babycall" sprawdza się jako opowieść o umyśle naznaczonym traumą – nieufnym, zwichrowanym, wątpiącym, niestabilnym. Desperacko szukającym sygnałów niebezpieczeństwa i nadaktywnie interpretującym błahe gesty, nic nie znaczące słowa, zwyczajne sytuacje. Przez półtorej godziny strach będzie miał twarz Noomi Rapace. Warto ją zapamiętać.     
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones