Recenzja filmu

Ukryte piękno (2016)
David Frankel
Will Smith
Edward Norton

Marketing egzystencjalny

"Ukryte piękno" Davida Frankela to nic innego jak "Opowieść wigilijna", na którą nas stać w dobie pop-filozofii, kursów samorealizacji i manii coachingu. Zamiast duchów przyszłych, przeszłych i
"Ukryte piękno" Davida Frankela to nic innego jak "Opowieść wigilijna", na którą nas stać w dobie pop-filozofii, kursów samorealizacji i manii coachingu. Zamiast duchów przyszłych, przeszłych i obecnych świąt, mamy personifikacje trzech abstrakcji - Śmierci, Miłości oraz Czasu. Zaś po ekranie - w zastępstwie zgorzkniałego Ebenezera Scrooge’a - snuje się Howard Inlet (Will Smith), guru reklamy oraz mężczyzna, który pochował własną córkę. Tym, czego zabrakło, jest oczywiście przewrotna istota moralitetu Dickensa - przemiana bohatera wynika nie tyle z jego moralnej odbudowy, co z egoizmu i strachu przed samotnością.   



Pozbawiony chęci do życia Inlet zaczyna pisać listy do Śmierci, Miłości i Czasu (to rzecz, nad którą musicie przejść do porządku dziennego, jak nad "Pewnego razu, w odległej galaktyce…"). Kiedyś wykorzystywał owe pojęcia w marketingowych gadkach, teraz szuka odpowiedzi na najważniejsze pytania. Jako że jego depresja oraz nowa, ekstrawagancka rutyna szybko zaczynają odbijać się niekorzystnie na obrotach firmy, zatroskani wspólnicy i przyjaciele, powodowani naprzemiennie czułością, troską o innych pracowników oraz strachem o swoje portfele, postanawiają działać. Wynajmują trójkę aktorów, którzy, celem przeprowadzenia eksperymentalnej psychoterapii, wcielają się w abstrakcyjnych adresatów korespondencji Howarda. Zaczyna się seans melodramatycznych gestów, deklamowanych ze stuprocentową powagą banałów oraz fotogenicznego cierpienia.

W tym ostatnim celuje oczywiście Smith - to kolejna z jego ról, w których powagę utożsamia z nadekspresją, a metoda Stanisławskiego przynosi mu więcej szkody niż pożytku. "Ukryte piękno" jest zresztą przykrym dowodem na to, że nazwiska - podobnie jak w futbolu - "nie grają". Edward Norton wygląda, jakby potrzebował snu i nowego agenta, Kate Winslet - nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe - wykorzystana jest jedynie w charakterze ozdobnika, zaś Keira Knightley podkręca manieryzmy do granic przyzwoitości. Jedynie Helen Mirren w roli kobiety, dla której partia Śmierci ma być aktorskim opus magnum, igra z wizerunkiem egocentrycznej diwy.



Cała ta mizeria jest w dużej mierze winą scenarzysty Allana Loeba, który od pełnokrwistych postaci woli chodzące postulaty, a od fabularnego mięcha - zamaszyste metafory, sceny, w których wyroki losu ilustrują składające się kostki domina albo zbitki montażowe rodem z kiepskich reklam. O reżyserze Davidzie Frankelu również można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że ma lekką rękę i ucho do dialogów. Ekranowe konflikty są grubo nakreślone i choć filmowy świat zaludniają ciekawe postaci, ich wątki sprawiają wrażenie dopisanych na kolanie, służą jedynie odwracaniu uwagi od wątłej opowieści o Howardzie.

Rezultat jest o tyle przykry, że "Ukryte piękno" skrojono ewidentnie na przystawkę pod bożonarodzeniową ucztę. A święta to przecież nie tylko czas wielkich abstrakcji, emocjonalnej emfazy oraz postanowień, w których wytrwamy do końca świata. To również niepozorne chwile, czułe i łatwe do przeoczenia gesty oraz emocje, które można - zwłaszcza w kinie - zapisać małymi literami.
1 10
Moja ocena:
3
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Któregoś dnia zapragnęłam obejrzeć film, który mnie dogłębnie poruszy. Chciałam poczuć silne emocje, bez... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones