Recenzja filmu

Jack i Diane (2012)
Bradley Rust Gray
Jena Malone
Juno Temple

Miłość gryzie

Dla reżysera miłość to – dosłownie – krwiożerczy potwór, który wyjada wnętrzności zakochanej osoby. Póki trwa konsumpcja, póty cierpienie miesza się z rozkoszą. Najgorszy jest jednak moment,
Gatunkowa hybryda lesbijskiego melodramatu i horroru o wilkołakach?  Brzmi jak opis jakiegoś hitu ze złotej epoki VHS-ów albo alternatywnej wersji "Zmierzchu", nieprawdaż? Reżyser Bradley Rust Gray ma na szczęście tyle wspólnego ze Stephanie Meyer co stary dobry Drakula z wysmarowanym podkładem rozświetlającym wampirem Edwardem. Jego opowieść o pierwszej młodzieńczej miłości utkana jest z dyskretnych spojrzeń, nerwowych westchnień i nieśmiałych gestów. Z kolei sztafaż kina grozy służy mu raczej do stworzenia eleganckiej metafory niż straszenia widzów.

Jack ma krótkie, kruczoczarne włosy, niewyparzony język i niezabliźnioną po śmierci brata ranę na sercu. Diane ubiera się jak Dorotka z "Czarnoksiężnika z Oz",  pomieszkuje u zołzowatej ciotki i tęskni za siostrą-bliźniaczką. Przypadkowe spotkanie dziewczyn prowadzi do wakacyjnego romansu, który Gray ilustruje trochę przykurzonym już przebojem "Only You" brytyjskiej grupy Flying Pickets. Bohaterki początkowo nie wiedzą, co zrobić z tym uczuciem. Pierwsze skradzione po kryjomu pocałunki budzą zarówno motylki w brzuchu, jak i wątpliwości. Czy kolejny dzień przyniesie nowe uniesienia czy rozczarowanie? Czy fascynacja drugą osobą uskrzydla czy raczej uzależnia, sprawiając, że czujemy się jak przykuty do łańcucha pies?

Dla reżysera miłość to – dosłownie – krwiożerczy potwór, który wyjada wnętrzności zakochanej osoby. Póki trwa konsumpcja, póty cierpienie miesza się z rozkoszą. Najgorszy jest jednak moment, gdy kolacja kończy się, a na stole zostają wybebeszone zwłoki ofiary. Tę bolesną pustkę można już tylko wypełnić wspomnieniami. Owłosione monstrum pojawia się w filmie kilka razy. Jeśli macie słabe żołądki, proponowałbym zrezygnować ze śniadania przed pokazem.  Do wiwatu może dać zwłaszcza scena wyjęta jakby żywcem z "Cannibal Holokaust". Jej przedsmak stanowią pełniące rolę przerywników w filmie niepokojące, inspirowane chyba zabiegiem laparoskopii animacje braci Quay.

"Jack i Diane" czarują nas nie tylko autentycznością emocji i nastrojem, ale także kreacjami aktorskimi.  Juno Temple i Riley Keough (prywatnie wnuczka Elvisa Presleya) mają na koncie występy w dużych produkcjach, ale nie są znane szerokiej publiczności. Szkoda, bo obie świetnie grają, mają niebanalną urodę i nie boją się wyzwań. Fantastycznie wypada zwłaszcza ta druga jako nieokrzesana chłopczyca Jack, która całe dnie spędza przy browarku albo na deskorolce. Keough jest tak przekonująca, że pewnie mało który widz uwierzy w jej sukcesy poza planem na wybiegach mody.

Alexandre Dumas pisał: Niestety, w życiu przeżywa się tylko dwie miłości prawdziwe: pierwszą, która umiera, i ostatnią, od której się umiera. Diane i Jack żyją. Jak będzie z ich miłością? Przekonajcie się sami.
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones