Recenzja filmu

Po prostu razem (2007)
Claude Berri
Audrey Tautou
Guillaume Canet

Najtrudniej razem

Troje na życiowym zakręcie, ale jak już wpadać w wiraże melancholii, to tylko w Paryżu. Ciepłe i wyrozumiałe spojrzenie starego mistrza na problemy trzydziestolatków.
Troje na życiowym zakręcie, a jak już wpadać w wiraże melancholii, to tylko w Paryżu. Ciepłe i wyrozumiałe spojrzenie starego mistrza na problemy trzydziestolatków. Bez bolesnych wiwisekcji, za to elegancko, aż do granicy konfekcji. Dajmy już spokój biednej Audrey Tautou i przestańmy przy okazji każdej premiery filmu z jej udziałem, mówić, że to opowieść o "świecie Amelii". Takim hasłem reklamowano książkę Anny Gavaldy, tak też pisze się z okazji premiery jej ekranizacji. Jednak bohaterka "Po prostu razem" niewiele ma wspólnego ze słynną Amelią. Poza miejscem akcji i aktorką wszystko jest nie tak. Camille jest młodą dziewczyną, życie jej nie rozpieszcza, mieszka na zimnym strychu, pracuje jako sprzątaczka (choć woli określenie: konserwatorka powierzchni) i sporo pije. Pewnego dnia poznaje sąsiada, lekko ekscentrycznego potomka arystokratycznej rodziny. Philibert (Laurent Stocker), wynajmuje w tej samej kamienicy mieszkanie, wspólnie z pewnym gburowatym Franckiem (Guillaume Canet). Widząc problemy Camille, proponuje jej wspólne zamieszkanie. Znajomość z dziewczyną pomaga Philibertowi przełamać nieśmiałość, niestety Camille nie przypada do gustu Franckowi. Walka idzie na noże. Punkt wyjścia wydaje się mało oryginalny. Troje ludzi z różnych światów zmuszonych do życia pod jednym dachem. Jednak bohaterowie Claude'a Berri to nie marionetki, realizujące bezwolnie scenariuszowe schematy. Twórca "Manon u źródeł" próbuje z czułym dystansem powiedzieć coś o współczesnych trzydziestolatkach, o ich pozornej wolności, która niesie osamotnienie. "Pieprzymy się, pijemy, ale nie zakochujemy" - mówi w pewnym momencie Camille, określając tym samym niepisany pokoleniowy kodeks. Bohaterowie próbują być razem, ale im nie wychodzi. Każdy ucieka przed intymniejszą relacją we własne pozy, fobie, maski. Philibert jest ekscentrykiem żyjącym w swoim przeestetyzowanym (jak jego mieszkanie) świecie, Camille porozumiewa się za pomocą rysunków, tak jest łatwiej. Franck ucieka w hedonizm, mający być lekiem na zmartwienia związane z chorobą babci. Przełamanie wzajemnych barier nie jest łatwe, gdyż nikt ich (nas?) nie nauczył jak "być razem". Tradycyjne instytucje zawiodły. Rodzina jest tylko źródłem traum (Camille spotyka się ze swoją matką tylko po to, by się kłócić). Co więc zostaje? Szukanie na oślep. Metodą prób i błędów, a nuż się uda. "Po prostu razem" to wielka pochwała, jakkolwiek kiczowato to zabrzmi, przyjaźni. Uczucia może nie tak fotogenicznego jak miłość, ale za to bardziej stabilnego, trwałego. Związki nieformalne w jakie wikłają się bohaterowie, osobliwy sojusz międzypokoleniowy (ważną rolę odgrywa tu wspomniana babcia Francka), to "lek na całe zło i nadzieja na przyszły rok". A może nawet parę lat. Bo w "nie opuszczę Cię aż do śmierci" nikomu się już nie chce wierzyć. Szkoda tylko, że Claude Berri nie poprzestaje na tej ciekawej konstatacji i w pewnym momencie postanawia zwieńczyć tę dobrze zapowiadającą się historię zupełnie niepotrzebnym, doklejonym na siłę happy endem. Gdzie miłość triumfuje, a Paryż piękny jest i nastrojowy. To pęknięcie szkodzi filmowi, sprowadzając ciekawą obserwację na mieliznę banału. Chociaż co tu kryć, chciałoby się takie banały zobaczyć i nad Wisłą.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie jest łatwo nakręcić dobry film obyczajowy. Trzeba wykazać się pomysłowością, by przedstawić szarą... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones