Recenzja filmu

The Swell Season (2011)
Nick August-Perna
Chris Dapkins

Once again

Film mogą docenić chyba tylko prawdziwi fani zespołu, o których z góry wiadomo, że nie przepuszczą żadnej okazji spotkania ze swymi ulubieńcami.
Fanów muzyki Glena Hansarda i Markety Irglovej, bohaterów filmu "Once", który oczarował widownię festiwalu w Sundance kilka lat temu, zelektryzuje zapewne fakt, że właśnie powstał dokument zdradzający prywatne zaplecze ich wspólnych projektów. Kameralny i bezpretensjonalny musical z 2007 roku opowiadał historię dwojga samotnych mieszkańców Dublina. Choć sporą część filmu zdominowały piosenki o nieszczęśliwej miłości, do romansu między ulicznym gitarzystą i sprzedawczynią gazet nigdy nie doszło – spędzone wspólnie chwile, podczas których za muzyczną scenę mogło posłużyć niemal wszystko – mieszkanie, ulica,  sklep czy miejski autobus, dały siłę do  pójścia własną drogą. Dzięki temu szczery i ciepły musical uniknął sztampy happy endu i łatwego pocieszenia.

Tytułowy "The Swell Season" to jednocześnie nazwa zespołu Hansarda i Irglovej oraz tytuł ich debiutanckiego albumu. Po sukcesie "Once" Johna Carneya, a przede wszystkim otrzymaniu Oscara za piosenkę "Falling slowly", duet zyskał rzesze fanów na całym świecie. Ze skrawków wspomnień, rozmów (na mój gust raczej zaaranżowanych niż spontanicznych) w irlandzkich pubach i wędrówek po malowniczych wyżynach Zielonej Wyspy wyłania się obraz ludzi, którym długo wyczekiwany sukces przyniósł tyle samo radości co troski. Ich folkowo-rockowy zespół nie jest raczej stworzony do zabawiania popowej publiki festiwalowych spędów, ich żywiołem są kameralne występy dla niewielkiego audytorium.  Być może dlatego ich narzekania na przytłaczającą moc sukcesu brzmią całkiem wiarygodnie.

Dokument Nicka Augusta-Perny i Chrisa Dapkinsa nomen omen czarno-biały, niestety zupełnie niepotrzebnie wypełnia banalnymi kolorami całkiem zgrabny szkic, jakim była quasi-biografia "Once". Poskładany z filmowych pomysłów, które widzieliśmy już tysiące razy, dokument nieco nuży. Pocztówek z tras koncertowych, ulicznych spotkań z wielbicielami, pragnącymi wyrazić swój zachwyt, wziąć autograf i pstryknąć zdjęcie, błahych wyznań wprost do kamery, obwieszczanych tonem zapowiadającym koniec świata oraz migawek z niby spontanicznych momentów szaleństwa, jak chociażby kąpiel na golasa w asyście kamery, jest tu całe mnóstwo. Paradoksalnie "The Swell Season" mówi dużo mniej o osobowościach muzycznego duetu niż lapidarny, pełny niedopowiedzeń "Once", dodatkowo trudno oprzeć się wrażeniu, że obraz jest przedsięwzięciem trochę nieuczciwym. Wszystko jest starannie dawkowane przez twórców i bohaterów, nie zostawia się widzowi pola na własne wnioski, jak chociażby w dokumencie o legendzie heavy metalu – "Some Kind of Monster". Z zupełnie banalnych codziennych rozmów docierały do nas fragmenty fascynującej układanki, jaką była Metallica. "The Swell Season" pozbawia widza voyerystycznej przyjemności – zamiast zaglądania przez dziurkę od klucza, wchodzimy przez otwarte drzwi.

Szkoda, że twórcy refleksyjnych piosenek o miłości nie potrafią wyjść w opowiadaniu o samych sobie poza stereotypowe deklaracje o wielkiej miłości i poszukiwaniu własnej drogi, gdy ta pierwsza już nie wystarcza. Film mogą docenić chyba tylko prawdziwi fani zespołu, o których z góry wiadomo, że nie przepuszczą żadnej okazji spotkania ze swymi ulubieńcami, mimo że na ich temat od dawna wiedzą już wszystko, ale to raczej słaba rekomendacja.
1 10
Moja ocena:
4
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones