Recenzja filmu

Na końcu świata (2010)
Aleksiej Uczitiel
Vladimir Mashkov

Pociąg do Oscara

Film robi miłe wrażenie, ale brakuje mu wyrazistości, indywidualnego charakteru. To dzieło wyrobnika – sprawnego, to fakt – a nie rzemieślnika, któremu zależy na tworzeniu niepowtarzalnych
Kiedy ogłoszono, że "Na końcu świata" będzie rosyjskim kandydatem do Oscara, wielu nie kryło zdumienia. W końcu to nie film Uchitela odnosił w tym roku największe sukcesy na arenie międzynarodowej. Jednak ktokolwiek obejrzy film, nie będzie miał złudzeń, dlaczego Rosjanie właśnie na ten film stawiają. Tóż to typowa historia kręcona jakby specjalnie z myślą o nagrodach.

"Na końcu świata" rozgrywa się tuż po zakończeniu II Wojny Światowej na dalekiej Syberii. Tam pośród głuszy tajgi zorganizowano obóz dla Rosjan, którzy byli jeńcami i przymusowymi robotnikami w Niemczech. Stalin uznał ich za zepsutych ideologicznie i "dla ich własnego dobra" odizolował od reszty społeczeństwa. Obóz ten jest dość nietypowy, bowiem nie ma w zasadzie strażników. Są zbędni, bowiem wokół nic nie ma, obozowicze nie mają zatem dokąd zbiec. Jedyny kontakt ze światem zapewniają parowozy. I to właśnie maszyniści są najważniejszymi tam ludźmi.

Jeden z nich jest właśnie głównym bohaterem filmu. To były członek partii komunistycznej. Przed laty był największym maszynistą ZSRR. Niestety teraz jest tylko wrakiem człowieka. W wyniku uszkodzenia mózgu cierpi na napady drgawkowe i nagłą utratę przytomności. Nie powinien stawać za sterami lokomotywy. On jednak nie poddaje się. Kiedy odmówią mu prawa do prowadzenia obozowej lokomotywy, odnajdzie zardzewiałą maszynę porzuconą na wyspie, uruchomi ją, a przy okazji sprowadzi do obozu Niemkę. To wprowadzi zamęt do uporządkowanego świata obozu.

Filmowi z całą pewnością nie można odmówić rozmachu. Amerykanie na tego rodzaju obrazy mówią "epic movies". Mamy więc wyścigi lokomotyw, rywalizację o kobiety, miłość, dramat osobisty i poszkodowanych ludzi w ogólnoświatowej zawierusze. Uchitel nie szczędzi energii, by pokazać nam wszystko w jak najbardziej filmowy sposób. "Na końcu świata" to rzecz bardzo uniwersalna i mimo iż rozgrywa się na Syberii, zrozumie ją widz na każdej szerokości geograficznej.

Ta uniwersalność jest niestety także i wadą obrazu. Film jest gładki jak lico białogłowej. To uroda powierzchowna, która szybko przeminie. Wtedy zaś okazuje się, że za wielkimi emocjami, dramatami i uniwersalnymi historiami, nie kryje się nic godnego zapamiętani. Obraz Uchitela dobrze się ogląda. Robi miłe wrażenie, ale brakuje mu wyrazistości, indywidualnego charakteru. To dzieło wyrobnika – sprawnego, to fakt – a nie rzemieślnika, któremu zależy na tworzeniu niepowtarzalnych rzeczy. Panowie i panie z Akademii lubią takie filmy.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones