Recenzja filmu

Sezon na kaczki (2004)
Fernando Eimbcke
Carolina Politi
Daniel Miranda

Spragnieni bliskości

Dla miłośników leniwego, minimalistycznego kina "Sezon na kaczki" jest lekturą obowiązkową.
Fernando Eimbcke lubi krótkie historie. W nagrodzonym w Berlinie "Nad jeziorem Tahoe opowiadał o 24 godzinach z życia młodego Juana, zaś w debiutanckim "Sezonie na kaczki", który trafia właśnie do naszych kin, pokazuje dwunastogodzinny fragment codzienności czwórki przypadkowych bohaterów. Jego liryczny, pełen subtelnego humoru obraz ma co najmniej parę wad filmowego debiutu, ale ma też jego jeden, szalenie istotny walor – twórczy entuzjazm, który emanuje z tej prostej fabuły.

Oto przeciętne meksykańskie blokowisko. Rozgrzane przez letni upał, zatęchłe, smutne w swej betonowej jednorodności. Jest niedziela. Leniwa, wręcz rozlazła. Flama (Daniel Miranda) i Moko (Diego Cataño), dwaj czternastoletni chłopcy, zamierzają korzystać z faktu, że matka pierwszego z nich wyszła w odwiedziny. Chcą spędzić cały dzień przy konsoli do gier, pić colę i strzelać do wirtualnych wrogów. Ich prosty plan spala na panewce, gdy do drzwi mieszkania puka niewiele od nich starsza sąsiadka, Rita (Danny Perea). Chce upiec ciasto, a jej piekarnik odmówił posłuszeństwa. Wkrótce do tej uroczej trójki dołączy nierozgarnięty dostawca pizzy (Enrique Arreola), którego chłopcy spróbują oszukać. Ów nietypowy kwartet spędzi ze sobą kilka dziwnych godzin, nudnych, pozbawionych dramaturgicznych przełomów, a jednak ważnych. Bo Eimbcke nie potrzebuje scenariuszowych wolt i wielkich historii, by stworzyć wciągającą opowieść o ludziach niedoskonałych i spragnionych bliskości, zagubionych, nie potrafiących rozpoznać własnych życiowych potrzeb.

"Sezon na kaczki" nie składa wielkich obietnic. Od początku zapowiada się na ciut przestylizowaną, minimalistyczną historię o zwyczajnych bohaterach. Pierwsze minuty seansu nie zwiastują żadnych psychologicznych trzęsień ziemi, ani emocjonalnego tornada. U Eimbcke'a panuje ciepły klimat bezpretensjonalności. Film meksykańskiego twórcy zbudowany jest z nieznaczących scen, małych śmiesznostek, z niepozornych dramatów. Te ostatnie ujawniają się powoli, niejako mimochodem. Ale nawet wtedy, gdy reżyser dotyka głębokich ludzkich emocji,  rozcieńcza je porządną dawką humoru. To właśnie dowcip jest największą siłą "Sezonu na kaczki". Absurdalne wice i ironiczne pointy mają być antidotum na jakikolwiek patos, który mógłby się wkraść w strukturę filmowej opowieści. Zmiękczający filtr humoru sprawia, że reżyserowi udaje się omijać emocjonalne mielizny, unikać melodramatycznego kiczu. Zamiast niego proponuje inicjacyjną, niejednoznaczną opowieść, w której znajdziemy i szczyptę erotyzmu, i dawkę melancholii, a także niezwykle ciepłe portrety niedoskonałych, lecz bardzo sympatycznych bohaterów.

Dla miłośników leniwego, minimalistycznego kina "Sezon na kaczki" jest lekturą obowiązkową. Realistyczny i zarazem oniryczny obrazek meksykańskiego twórcy uwodzi nieefektownością, słodko-kwaśną tonacją i niezwykłymi zdjęciami Alexisa Zabe'a. Operator, który współpracował z Eimbckiem także przy późniejszym "Nad jeziorem Tahoe", uwodzi estetyczną zwiewnością, jego zdjęcia są ascetyczne i piękne, subtelne, ale pozbawione artystowskiego sznytu. Także dla ich podziwiania warto obejrzeć film meksykańskich twórców. Bo choć pełnometrażowy debiut Eimbcke'a trafia do nas późno, zamiast zżymać się na opieszałość dystrybutorów, powinniśmy się cieszyć, że na dużym ekranie możemy obejrzeć ten uroczy film skrojony według gustownych minimalistycznych wzorów.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones