Recenzja filmu

Zmowa (2015)
Dito Montiel

Wieczna wojna

Film opiera się niemal w całości na kreacji LaBeoufa, który świetnie wypada zarówno jako troskliwy mąż i ojciec, jak i maszyna do zabijania, a także poturbowany psychicznie niedobitek. To
Z filmu na film ewoluuje talent Shii LaBeoufa. Aktor zaczynał jako nowe wcielenie Marty'ego McFlya w trylogii "Transformers", skandalizował występami w eksperymentalnych krótkometrażówkach i "Nimfomance",  a ostatnio z powodzeniem wcielił się w rozmodlonego twardziela w wojennej "Furii". Choć artystyczne ryzyko nie zawsze się opłacało, 29-latek dowiódł, że od wysokich zarobków bardziej interesują go wysokie loty przed kamerą. W nowym filmie Dito Montiela LaBeouf fruwa już jak F-16 – Gabriel Drummer to najdojrzalsza, najbardziej złożona postać, jaką kiedykolwiek zagrał.

Aktorów można z grubsza podzielić na dwie kategorie. Tych, którzy każdą rolę traktują jak naczynie dla swojej barwnej osobowości, oraz takich, którzy sami stają naczyniem dla granych przez siebie postaci. Pierwszej szkole mógłby patronować Al Pacino, drugiej – Robert De Niro. LaBeoufowi bliżej jest do "Wściekłego byka" niż "Człowieka z blizną". Na potrzeby "Man Down" gwiazdor znacząco przybrał na wadze, wyhodował muskuły wielkości dojrzałych melonów, a także zapuścił gęstą, długą brodę. Jego bohater jest eksżołnierzem, który wraz z towarzyszem broni (Jai Courtney) próbuje desperacko odnaleźć żonę i syna w świecie po apokalipsie. Jednocześnie w retrospekcjach śledzimy życie Gabriela sprzed katastrofy: jego relacje z rodziną i najlepszym przyjacielem, wyczerpujący trening w bazie marine oraz obfitującą w dramatyczne zdarzenia służbę w Afganistanie.

Pierwsza godzina seansu wprawia w zakłopotanie. Na każdej z trzech płaszczyzn czasowych rozgrywa się bowiem inny film z oddzielnymi dekoracjami, tonacją i kodem gatunkowym. Z jednej strony mamy więc kino obyczajowo-familijne, z drugiej – dramat wojenny w stylu "Snajpera" Clinta Eastwooda, z trzeciej – apokaliptyczny dreszczowiec na modłę "Jestem legendą" albo "The Rover". W tym momencie wkraczamy, niestety, na pole minowe spoilerów. Mogę tylko napisać, że ów stylistyczny miszmasz jest celowym artystycznym zabiegiem. W pewnym momencie reżyser każe bowiem widzom zrewidować swój stosunek do bohaterów oraz tego, co zobaczyli na ekranie.

Film opiera się niemal w całości na kreacji LaBeoufa, który świetnie wypada zarówno jako troskliwy mąż i ojciec, jak i maszyna do zabijania, a także poturbowany psychicznie niedobitek. To również dzięki niemu czysto i mocno wybrzmiewa antywojenne przesłanie "Man Down". Tym bardziej szkoda, że aktor nie znajduje godnych siebie partnerów w kolegach z obsady (Mara, Courtney, a nawet Oldman) oraz reżyserze. Montiel co krok wytraca tempo i sięga po patos rodem z telewizyjnych, "z życia wziętych" wyciskaczy łez.  Do tego dochodzi muzyka Clinta Mansella – monotonna, narzucająca się, przypuszczalnie zmiksowana z obrazem podczas odsłuchu nowej płyty Morbid Angel. Kto przy zdrowych zmysłach zilustrowałby rozmytymi dźwiękami smyczków zmontowaną na krótkim oddechu scenę wymiany ognia z talibami?  Gdyby nie LaBeouf, tytuł tego filmu mógł być dla Montiela proroczy.
1 10
Moja ocena:
5
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones