Recenzja filmu

Templariusze. Miłość i krew (2007)
Peter Flinth
Joakim Nätterqvist
Sofia Helin

Zaliczyć film

Film sprawia wrażenie, jakby był opowiadany przez 5-latka, który obejrzał oryginały i teraz z przejęciem próbuje nam przekazać to, co zapamiętał. Na ekranie rządzi chaos pozbawiony treści.
Czy wyobrażacie sobie "Titanic" skrócony do półtorej godziny? Albo trylogię "Władcy Pierścieni" ściśniętą do jednego dwugodzinnego filmu? Jest wielce prawdopodobne, że na oba pytania odpowiedzieliście przeczącą. Jednak właśnie to czeka na widza, który wybierze się do kina na "Templariusze. Miłość i krew". Taki film nie istnieje. To kinowy odpowiednik szkolnych bryków skierowanych do tych, którzy zamiast przeczytać lekturę (obejrzeć film), chcą jedynie ją zaliczyć i mieć przynajmniej blade pojęcie o tym, o czym ona opowiada. W niespełna dwie godziny w "Templariuszach..." opowiedziana jest 4,5-godzinna epopeja, którą w Skandynawii zaprezentowano w dwóch odsłonach "Arn - Tempelriddaren" i "Arn - Riket vid vägens slut". Rezultat jest łatwy do przewidzenia. Film sprawia wrażenie, jakby był opowiadany przez 5-latka, który obejrzał oryginały i teraz z przejęciem próbuje nam przekazać to, co zapamiętał, przeskakując z tematu na temat, cofając się, skacząc do przodu, a wszystko to bez jakiegokolwiek rozsądnego planu. Na ekranie rządzi chaos pozbawiony treści. Wątki, bohaterowie, przemykający przez ekran, nie sklejają się w jedną całość. Pomysł recenzowania "Templariuszy. Miłość i krew" wydaje mi się dość kuriozalny. Naprawdę nie sposób ocenić reżyserskich umiejętności Petera Flintha, autora oryginalnej dylogii. Trudno również cokolwiek powiedzieć o scenariuszu, skoro został on poszatkowany niczym kapusta do bigosu. Coś więcej można powiedzieć jedynie o montażu. Trzeba przyznać, że twórcom kompilacji udało się skleić historię, która ma ręce i nogi, co prawda powyginane jak u ofiary straszliwej kraksy na autostradzie, ale jednak. Możemy więc co niecoj dowiedzieć się o losach dzielnego rycerza Arna, który za pozamałżeński romans został skazany na 20-letnią pokutę w Ziemi Świętej, a jego ukochana zamknięta została w klasztorze. I to w zasadzie wszystko. A szkoda, bo nawet z tej pokiereszowanej wersji wyziera kilka ciekawych elementów. Interesująco zapowiada się relacja pomiędzy Arnem a Saladynem. Uczynienie z nich obu ludzi honoru, którzy darzą siebie wzajemnie szacunkiem, a być może także przyjaźnią stworzyło potencjalnie bardzo ciekawą dynamikę. Piszę "potencjalną", gdyż w "Templariuszach" ich relacja jest ledwie zarysowana. W pierwszej godzinie straszliwie irytująco wypada postać Cecylii. Kiedy jednak w drugiej godzinie film zaczyna koncentrować się na wewnętrznych wydarzeniach Skandynawii, bohaterka zyskuje na znaczeniu i ekspozycji. Czy podobnie wygląda to w oryginałach? Trudno powiedzieć. Jedyne, co w "Templariuszach" naprawdę mogę pozytywnie ocenić, to sprawność, z jaką połączono wszystkie języki, jakimi posługują się bohaterowie. Szwedzki, angielski, francuski i arabski brzmią naprawdę naturalnie. "Templariusze. Miłość i krew" to 2-godzinna reklama oryginalnej dylogii i nic więcej. Jest męcząca, chaotyczna, ale wzbudza zainteresowanie tym, co twórcy wykonali kręcąc dwa filmy. Dlatego też jeśli macie możliwość obejrzenia ich obu – zróbcie to i zapomnijcie o tym, że powstała ich kompilacja.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Trylogia Jana Guillou pt "Krzyżowcy", na której oparta została historia Arna Magnussona, stała się... czytaj więcej
Zakazana miłość Arna Magnussona, młodego zakonnika,iCecilii Algotsdotter młodej, pięknej dziewczyny,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones