Recenzja filmu

Świat w płomieniach (2013)
Roland Emmerich
Channing Tatum
Jamie Foxx

Rozmiar ma znaczenie

Nie sprawdza się pomysł dowcipnego prezydenta. A zarówno wszelkie sceny interakcji pary bohaterów, jak i większość tekstów humorystycznych wypadają sztucznie, jakby została wymuszona na
Po skromnym (ale jakże znakomitym!) "Anonimusie" Roland Emmerich wraca do "wielkiego" kina. Niestety decyzja ta nie będzie satysfakcjonująca dla większości widzów. Ci, którzy lubią jego katastroficzne widowiska, będą rozczarowani, bo "Świat w płomieniach" nie oferuje totalnej demolki, jakiej należy oczekiwać od reżysera. Z kolei tych, którym podobała się uwaga, z jaką budował psychologiczne portrety w "Anonimusie", nieprzyjemnie zaskoczy płytkość bohaterów.

Choć polski tytuł sugeruje globalną destrukcję, w rzeczywistości większość akcji rozgrywa się w Białym Domu oraz jego okolicach. Siedziba prezydenta USA zostanie zaatakowana przez terrorystów, którymi są sami Amerykanie. Jedyną nadzieją dla głowy państwa i całego narodu jest niedoszły agent służb specjalnych. Ma on zresztą osobiste powody do walki z terrorystami. W Białym Domu przebywa jego córka, z którą nie ma najlepszych relacji od czasu rozwodu. I tak Biały Dom staje się teatrem działań bojowych, gdzie inteligencja jest mniej istotna od mięśni i właściwego obuwia.

Oglądając "Świat w płomieniach", nietrudno zgadnąć, jaki cel przyświecał reżyserowi. Ewidentnie odwołuje się on do kina akcji z lat 80. i 90. opierającego się na parze pozornie niedobranych bohaterów, których dzieli wszystko, a łączy wspólny cel. Jamie Foxx jako otwarty na ludzi prezydent oraz Channing Tatum jako sprawny weteran wojny w Afganistanie mają zapełnić lukę po Eddiem Murphym i Judge'u Reinholdzie czy też po Melu Gibsonie i Dannym Gloverze. Niestety nie bardzo im to wychodzi. Nie sprawdza się pomysł dowcipnego prezydenta. A zarówno wszelkie sceny interakcji pary bohaterów, jak i większość tekstów humorystycznych wypadają sztucznie, jakby została wymuszona na aktorach siłą. I tak naprawdę to nie Foxxa i Tatuma należy za to winić. Oni robią po prostu dobrą minę do złej gry. Nie do końca winę ponosi też reżyser, choć mógł chyba mocniej zaingerować w scenariusz. Wydaje się, że to właśnie autor fabuły, James Vanderbilt, pokpił sprawę. To, co przygotował dla Emmericha, jest ledwie zarysem fabuły, pretekstem do scen akcji i niczym więcej. Niestety w sytuacji, kiedy cała historia jest mocno wtórna, takie elementy jak bohater zaczynają się liczyć. Nie można sobie zatem pozwolić na równie "olewczy" stosunek, jaki zaprezentował Vanderbilt.

Dziury scenariuszowe  Emmerich próbuje wypełnić akcją. I do pewnego stopnia mu się to nawet udaje. Widać, że sekwencjom strzelanin i eksplozji poświęcono sporo czasu i pieniędzy. Jednak cieniem na wysiłkach reżysera kładą się jego poprzednie dokonania. Po tym, jak dał widzom kilka globalnych katastrof, film, w którym nie dokonuje nawet totalnego zniszczenia Białego Domu, musi rozczarowywać. I co z tego, że sekwencje akcji są świetnie zmontowane i dynamiczne? W przypadku Emmericha rozmiar ma pierwszorzędne znaczenie.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Roland Emmerich przez lata wyrobił sobie markę króla kina katastroficznego. W swoich filmach rozwalił już... czytaj więcej
Muszę zacząć od poruszenia pewnej kwestii. Jest nią polskie przetłumaczenie oryginalnego tytułu "White... czytaj więcej
Ach, ten biedny Emmerich, pewnie zesłał na ziemię już wszystkie najgorsze zarazy, jakie tylko można... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones