Recenzja filmu

Barry Seal: Król przemytu (2017)
Doug Liman
Tom Cruise
Domhnall Gleeson

Wszystkie (nie)właściwe posunięcia

Moim skromnym zdaniem "Barry Seal" zostawia daleko w tyle przereklamowany "Gold" dzięki świetnemu zespoleniu wartkiej akcji, nienachalnego humoru i ciekawej konwencji wykorzystującej liczne
Kino biograficzne wyjątkowo dobrze sprawdza się w przypadku barwnych postaci, których życiowe dokonania balansują na granicy prawa, tudzież całkowicie ją przekraczają. Prawdziwe historie o brawurowych przemytnikach czy zdolnych fałszerzach pozwalają widzowi ujrzeć drugą stronę "amerykańskiego snu", tę mroczniejszą i nierzadko kończącą się długą odsiadką w czterech ścianach zakładu penitencjarnego. Biografia niejakiego Barry'ego Seala to niemalże gotowy materiał na film. Podobnie jak i w przypadku bohatera "Blow", prosty mężczyzna powoli wkracza w kokainowy półświatek, który pochłania go bez reszty. Jednak nawet tak frapujący życiorys mógłby nie wystarczyć na przebój kinowy bez elektryzującego aktorstwa i sprawnej reżyserii. Na szczęście dla widza "Barry Seal" oferuje ciekawy występ Toma Cruise'a, dobre tempo narracji i sporo komicznych splotów wydarzeń gwarantujących udany seans.




Barry Seal (Tom Cruise) to doświadczony pilot, który bardziej niż swoje zajęcie kocha tylko uroczą małżonkę, Lucy (Sarah Wright). Pewnego dnia po kolejnym rutynowym locie mężczyzna otrzymuje zaskakującą propozycję współpracy od szychy z CIA, Schafera (Domhnall Gleeson). Seal ma szansę zostać agentem robiącym szpiegowskie zdjęcia w Ameryce Południowej na zlecenie rządu. Barry nie ociąga się z podjęciem nowego wyzwania. Szybko okazuje się, iż pilot ma smykałkę do niebezpiecznych zadań, czym zjednuje sobie sympatię góry. Niestety, głodowa pensja agenta nie wystarcza na wykarmienie powiększającej się rodziny. W akcie desperacji Barry zaczyna szmuglować narkotyki do Stanów Zjednoczonych. Sukces w lukratywnym "biznesie" popycha Seala do kontynuowania działań na obu frontach. Jak z kolei powszechnie wiadomo, gdzie duże pieniądze, tam i ogromne ryzyko...




Osobiście bardzo lubię wszelkie historie, prawdziwe bądź fikcyjne, opowiadające o śmiałkach parających się nielegalnymi interesami. Choćby dlatego podobał mi się "Blow" z Johnnym Deppem, który traktował o wspomnianym zagadnieniu, ukazując drogę od zera do bohatera... i z powrotem. Znacznie mniejsze wrażenie zrobił za to na mnie niedawny "Gold" z rewelacyjnym McConaugheyem. Owszem, ten drugi tytuł pochwalić się mógł nieco odmienną tematyką, aczkolwiek niewiele to pomogło przeciągniętemu obrazowi pozbawionemu bigla. Moim skromnym zdaniem "Barry Seal" zostawia daleko w tyle przereklamowany "Gold" dzięki świetnemu zespoleniu wartkiej akcji, nienachalnego humoru i ciekawej konwencji wykorzystującej liczne komentarze bohatera uwiecznione na wysłużonej taśmie wideo.



Początek fabuły jest mocno standardowy. Ot, znudzony rutyną pilot postanawia wykorzystać szansę przyznaną mu od losu i zasmakować odrobiny ryzyka. Ale jak można łatwo się domyślić, apetyt Seala rośnie w miarę jedzenia, co skłania świeżo upieczonego agenta do wejścia w komitywę z Pablo Escobarem i spółką. Wraz z kolejnymi, coraz śmielszymi wybrykami Barry'ego, historia nabiera niesamowitego rozpędu. Protagonista błyskawicznie rozszerza swą działalność, zatrudniając pomagierów i zarabiając krocie pieniędzy. Zupełnie niczym Belfort z "Wilka z Wall Street", który miał wieczne problemy z nadmiarem gotówki i czyhającymi na niego przedstawicielami władzy. Dynamiczna opowieść o Sealu wyhamowuje dopiero na napisach końcowych, trzymając niezwykle równe tempo przez całą projekcję.




Brak ekranowej nudy to w dużej mierze zasługa tak reżysera jak i scenarzysty. Ten pierwszy, Pan Doug Liman, doskonale radzi sobie w wartkich widowiskach okraszonych niemałym budżetem. Twórca wie jak ubarwić fabułę, dzięki czemu "Barry Seal" obfituje w ciekawe zabiegi stylistyczne i czytelne ujęcia. Pierwszy z brzegu przykład zabawy z konwencją to wyświechtany motyw podróżowania po mapie, który w recenzowanym tytule został potraktowany z przymrużeniem oka. Równie wymownie wypadają sekwencje przelotów, z emocjonującym startem obciążonego do granic możliwości samolotu. Dużą zaletą filmu jest ograniczenie komputerowych sztuczek na rzecz staroszkolnego kręcenia powietrznych sekwencji. Z pewnością dodaje to kolorytu i realizmu wydarzeniom przedstawionym na ekranie. Nie mniejsze zasługi należy przypisać scenarzyście, który tchnął w standardowy skrypt powiew świeżości. Niezliczone przechery protagonisty ze wszelkiej maści stróżami prawa wypadają intrygująco dzięki luzowi żywiołowego pilota i nieodłącznej w gatunku narracji z offu.




"Barry Seal" to zdecydowanie show Toma Cruise'a. Aktor dwoi się i troi, by wypaść wiarygodnie jako początkujący przemytnik mający momentami więcej szczęścia, niż rozumu. Niemłody już artysta chwyta się wszelkich trików, by odjąć sobie paręnaście lat od wyglądu. Rozmierzwione włosy, wieczny uśmiech z pięknym garniturem zębów (do czasu...) i atletyczna sylwetka zdają egzamin na szkolną piątkę z plusem. Co więcej Pan Cruise emanuje godną pochwały energią, która dodała sporo życia i tak charyzmatycznej postaci Seala. Swoją drogą wyraźnie widać, iż aktor ostatnimi czasy coraz śmielej robi sobie żarty z niedawnego wizerunku twardziela-przystojniaka. W "Mumii" amerykański playboy odgrywał nieco fajtłapowatego awanturnika, w opisywanym tytule zaś Cruise wcielił się w wygadanego cwaniaka o niekoniecznie krystalicznym wizerunku.




Dla wielu kinomanów z imponującym stażem "Barry Seal" stanowić będzie na poły odgrzewany, filmowy kotlet. Tym niemniej nawet tak mało wykwintne danie może czule pieścić podniebienie, gdy poda się je w odpowiedniej zasmażce. Druga już współpraca Cruise'a i Limana znów okazała się być strzałem w dziesiątkę. Wysłużona w teorii tematyka zyskała na wartości poprzez zaskakującą płynność narracji, przeplatanie się linii czasowych i zabawne wstawki. Skondensowanie filmu do akceptowalnego czasu trwania sprawiło, iż obraz "Barry Seal" zwyczajnie ogląda się jednym tchem. Od produkcji aż bije zaangażowanie twórców, które przekłada się na jakość przeboju. Najpoważniejszy zarzut wobec dzieła Pana Limana jest jeden – że pokazanego morza gotówki nie da się zabrać ze sobą po seansie do domu...

Ogółem: 7/10

W telegraficznym skrócie: Tom Cruise w kinie a la "Blow" i "Gold"; przeniesienie na srebrne ekrany historii jednego z najśmielszych amerykańskich przemytników zakończone sukcesem; spory budżet filmu znajduje swoje odzwierciedlenie przed kamerą; żywiołowa kreacja Cruise'a, wprawna ręka Limana i dopracowany skrypt pióra Spinelliego wyróżniają tytuł spośród innych mu podobnych; bez rewolucji, ale o monotonii nie ma mowy.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Prawdziwy Barry Seal nie wyglądał jak Tom Cruise. Inna sprawa, że nikt nie wygląda jak Tom Cruise,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones