Przypomnijmy sobie typowy film mówiący o uczuciach i narodzinach związku między dwoma osobami: poznają się, rodzi się uczucie i po licznych perypetiach bohaterowie postanawiają być razem. Co
Przypomnijmy sobie typowy film mówiący o uczuciach i narodzinach związku między dwoma osobami: poznają się, rodzi się uczucie i po licznych perypetiach bohaterowie postanawiają być razem. Co potem: nie wiadomo. Ale możemy się domyślać, że zapewne "żyli długo i szczęśliwie". Tymczasem film "Bliżej" zaczyna się tak, jak większość filmów się kończy. Pokazuje nie tylko początki związku/związków, ale i to, co się wydarzyło potem... Dan (Jude Law) poznaje na ulicy młodziutką Alice. Jak sam przyznaje, chłopak ma dziewczynę i względnie poukładane życie. Pracuje jako "dziennikarz" piszący nekrologi, ale zawsze marzył o karierze pisarza. Natomiast Alice (Natalie Portman) ucieka od swojego dawnego życia i... chłopaka. Na pozór jest krucha i bezbronna. Nieco może więc szokować jej wyznanie, że w Nowym Jorku, skąd właśnie przyjechała, pracowała jako... striptizerka. Mimo licznych różnic widać już od pierwszej chwili, że coś między nimi "zaiskrzyło". Obydwoje patrzą na siebie, jakby wreszcie znaleźli to, czego szukali całe życie. Widz nie ma wątpliwości, że tych dwoje ludzi powinno być razem. I w tym momencie operator przenosi nas w czasie. Minęły 2 lata od ich pierwszego spotkania. Dan napisał swoją wymarzoną książkę. Alice została w Londynie i podjęła pracę kelnerki. Oczywiście są razem. Wszystko wydaje się być w porządku... I może by tak było, gdyby nie fakt, że podczas sesji zdjęciowej Dan poznaje piękną panią fotograf, Annę (Julia Roberts), rozwódkę, oddaną pracy i - jak się początkowo wydaje - niemającą ochoty na ponowny związek (i to w dodatku z zajętym facetem). A mimo to dochodzi między nimi do zbliżenia. I choć był to "tylko" pocałunek, to jednak czujemy, że od tej chwili wszystko się zmieni. Pewna granica została przekroczona. Dan zdradza Alice nie tylko ciałem, ale i duchem. Anna fascynuje go jako kobieta. Właściwie nie wiadomo, dlaczego. Ponieważ jest zupełnie inna, niż Alice? Może patrząc na nią, Dan widzi kobietę, a nie dziewczynkę? Odpowiedzi na to pytanie nie otrzymamy. Do tej miłosnej rozgrywki (a właściwie loterii) dołączy jeszcze Larry (Clive Owen), lekarz, który pewnego dnia prowadzi dość "pikantną" konwersację na sex-czacie z osobą o nicku "Anna", pod którym ukrywa się nie kto inny, tylko Dan. Umawia on Larry'ego i wymyśloną przez siebie "Annę" w miejskim akwarium i przez zwykłą złośliwość losu... Larry rzeczywiście spotyka tam prawdziwą Annę. A ponieważ 2+2=4 możemy się domyślić, jak się to wszystko skończy... Śledząc poczynania bohaterów, dojść można do wniosku, że są one doskonałym zalążkiem do studium, pt. "Jak zranić tego, kogo kocham/kto mnie kocha i zarazem spaprać sobie życie?". Choć magiczne słowo "kocham" wypowiedziane zostaje w tym filmie parokrotnie, tak właściwie nie wiadomo, kto kogo kocha i czy ktoś w ogóle kocha tu kogoś prócz siebie. Chociaż - czy ludzie, którzy kochają siebie samych dążą z tak maniakalną precyzją do zadawania sobie bólu? W tym kontekście tytuł filmu wydaje się raczej ironiczny. Cała czwórka bohaterów jest sobie bliska, gdyż jest z sobą w pewien sposób związana. Łączą ich nierozerwalne więzy miłości (jeśli o czymś takim można tu w ogóle mówić), bliskości, pożądania, ale także - a nawet bardziej - zdrady, bólu i nienawiści. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że obraz ten traktuje o pokoleniu ludzi, którzy nie mogą się odnaleźć. Niby są dorośli, odnoszą sukcesy na polu zawodowym (Dan publikuje książkę, Larry otwiera prywatny gabinet lekarski, Anna organizuje wystawę swoich prac), oni są przystojni, a one piękne, jednak ich związki pełne są desperacji, kłamstw i pozorów - czego wszyscy są w pełni świadomi. Nasi bohaterowie kierują się najgorszymi, najniższymi instynktami. Zachowują się czasami tak, jakby nie istniały żadne granice moralności ani zdrowego rozsądku. Ich ulubionym tematem konwersacji są fizyczne zbliżenia i to właśnie ich brutalnie naturalistyczny opis rani przeważnie stronę zdradzaną, choć chyba w równym stopniu także tą zdradzającą. Jak na ironię, żadnej sceny "łóżkowej" w filmie nie widzimy. Pewnie dlatego, że w myśl starej, dobrej maksymy: słowa ranią równie mocno jak czyny. Jeśli nie bardziej. Postępowanie bohaterów jest tego najlepszym przykładem. Uporczywie starają się poznać prawdę o swoich partnerach, jakby czerpali jakąś perwersyjną satysfakcję ze słuchania o ich postępowaniu. By potem odwdzięczyć się tym samym. Tym, którzy zdradzili - lub komuś zupełnie innemu. To nie ma przecież większego znaczenia. Co ciekawe, poszczególne sceny widzimy zawsze przez pryzmat któregoś z czwórki głównych bohaterów i może dlatego nie potrafilibyśmy przypisać żadnej postaci stuprocentowej winy czy racji. Każdy z nich jest w równym stopniu katem, oprawcą, jak i cierpiącą ofiarą. Należy dodać, iż autorzy filmu pokazują nam tylko wybrane momenty życia tych postaci - ich "wzloty" i "upadki" (choć tych drugich jest zdecydowanie więcej). Nie obserwujemy codziennej egzystencji: porannego przebudzenia, całusa przed wyjściem do pracy, zimowych wieczorów przed kominkiem, widzimy tylko momenty przełomowe - poznanie, zdradę czy rozstanie. Ma to swoje dobre i złe strony. Czy potrafilibyśmy uwierzyć postaciom, które codziennie bez mrugnięcia okiem zapewniają się o wzajemnej miłości, a potem zdradzają? Choć z drugiej strony historie naszych bohaterów nie wydają nam się zbyt prawdziwe. Są jakby pozbawione kontekstu, oderwane od życia. Zamiast miłości, o której się dużo mówi, widzimy zdradę, kłótnię czy nienawiść. W głowie widza rodzą się więc liczne pytania: co oni robili razem przez 3 lata (czy nawet dłużej)? Jak odnosili się do siebie każdego dnia? To trochę tak, jakbyśmy mieli okazję zobaczyć tylko te momenty, kiedy coś się narodziło, a następnie popsuło (czego, np. w naszym życiu sobie tak łatwo nie uświadamiamy). Jedyne czego nie wiemy, to dlaczego tak się stało. Może dlatego, że życie jest nieprzerwanym następstwem różnych zdarzeń, spotkań, na które nie mamy wpływu? Na to pytanie widz musi sam udzielić sobie odpowiedzi. Pewnego rodzaju ramą obejmującą całą historię jest piosenka o bardzo wymownym refrenie "I can't take my eyes off you", która pojawia się na samym początku oraz na końcu filmu. Podkreśla siłę fascynacji oraz mocy uczuć w naszym życiu, ale chce nam także powiedzieć: "No trudno. Stało się. Takie jest życie. Przedstawienie musi trwać". Ostatnie słowa tej piosenki brzmią: "I can't take my mind off you, 'til I find somebody new". Czyli - cykl się zamyka, a wszystko zaczyna się od początku... Ale czy na pewno?