Recenzja filmu

Bunkier (1981)
George Schaefer
Anthony Hopkins
Richard Jordan

Piękne amerykańskie twarze hitlerowców

Pytaniem, które poruszałoby się po najszybszej orbicie, gdyby tylko "Bunkier" George'a Schaefera raczył być filmem bardziej popularnym (dlaczego nie jest?), byłoby: "Jak bardzo Anthony Hopkins
Pytaniem, które poruszałoby się po najszybszej orbicie, gdyby tylko "Bunkier" George'a Schaefera raczył być filmem bardziej popularnym (dlaczego nie jest?), byłoby: "Jak bardzo Anthony Hopkins pasuje do roli Adolfa Hitlera?". Udzielając odpowiedzi od razu: nie pasuje w ogóle, choć z zadaniem poradził sobie akurat najlepiej, jak mógł. Porażka na tej płaszczyźnie filmidła Schaefera jest niezależna od tego wyśmienitego aktora, a przyczyn należy prędzej szukać w jego fizjonomii i reżyserskich założeniach.

Rola Hopkinsa jest tu jednak o tyle ważna, że "Bunkier" to nie lekcja historii. To portret, choć w jeszcze większym stopniu interpretacja, rekonstrukcja. Schaefera nie interesują intrygi hitlerowskich paladynów, starających się jeszcze coś "ugrać" walącym się właśnie teutońskim imperium, na czele z pierwszym maestro knowań i konszachtów Martinem Bormannem. To nie analiza skomplikowanych relacji i powiązań resztek hitlerowskiej komendantury. I być może z takiej, a nie innej konstrukcji filmu drugie skrzypce śmiało nadaje się postaci mniej znanej i atrakcyjnej dla widza – Albertowi Speerowi (przystojny Richard Jordan). Jego słabsza pozycja na tle czołowych baronów, a także pełnione funkcje w hitlerowskim systemie pozwoliły autorom na pewne ugrzecznienie postaci, jako tej, która w myśl klasycznych standardów amerykańskiego kina – będzie pewną przeciwwagą dla niekończącej się w tym wypadku galerii czarnych charakterów.

W parze z amerykańską koncepcją, w którą wpisany zostaje Speer idą kobiety liderów. Przepiękna, zmysłowa, przypominająca Gwyneth Paltrow, Susan Blakely (filmowa Ewa Braun) zatraca trochę wyobrażenie widza o Hitlerze jako osoby aseksualnej i aspołecznej, a sugeruje człowieka o guście wręcz wybornym. Z Hitlerem jest jeszcze ciekawiej, bo Fuhrer to doskonały żartowniś, zapewne taki co by się "wódki z nim można było napić". Nie inaczej jest z żoną Goebbelsa, Magdą (wyśmienita aktorka Piper Laurie), której wyrafinowanie przypomina raczej te z klasycznych hollywoodzkich thrillerów, niż typowej nazistowskiej zimnej frau.

Największym rozczarowaniem okazuje się jednak Goebbels (Cliff Gorman), i na nic usprawiedliwienia, że znalezienie odpowiedniego aktora do tej roli to zadanie praktycznie niewykonalne. Postać Goebbelsa została tu sprowadzona do "wizualnej mroczności": mroczne brwi; mroczne spojrzenie; mroczna postura, rzucająca oczywiście mroczny cień. To klasyczny archetyp czarnego charakteru, niestety zamknięty głównie w koncepcie wizualnym i daleko mu do sfanatyzowanego, cynicznego, inteligentnego kurdupla z perfekcyjnie rozwiniętą umiejętnością wpływania na otoczenie.

Skupiłem się tylko i wyłącznie na obsadzie – zapominając trochę po drodze nawet o sir Anthonym, a przecież to on jest tu najważniejszy. Oddam mu zatem zaległą pochwałę: to świetny aktor i świetna rola. Tylko tu mi nie pasuje. A obsada w przypadku "Bunkra" stanowi najważniejszą podstawę do jego oceny i niestety została słabo rozpisana (dla porównania, rzućcie okiem na "Siedemnaście mgnień wiosny" – mistrzostwo). Z punktu widzenia warsztatowego natomiast, "Bunkier" to w miarę przyzwoita pozycja, której ciężko coś zarzucić. Niestety, film potwierdza tezę, że Amerykanom – którzy ledwo wojnę na kontynencie liznęli – najlepiej wychodzi batalistyka i niesamowite klimaty, które gwarantują w dużej mierze pieniądze. Z odtwórczością u nich niestety nie najlepiej.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones