Recenzja filmu

Bunt L. (2006)
Kiran Kolarov
Hristo Garbov
Dicho Hristov

Bolesna transformacja

W "Buncie L." na darmo by szukać podobieństw do "Psów" i podobnie przenikliwej analizy pierwszych lat wolności..
Ten jest gorszy, ten jest lepszy, ja między nimi, więc czuję się lepiej albo gorzej, to zależy – tak można sobie zanucić, porównując polskie kino z produkcjami z innych krajów dawnego bloku wschodniego. Na przykład nowe filmy rumuńskie mają prawo powodować u nas gorsze samopoczucie, ponieważ Rumunom dużo lepiej wychodzi w kinie rozliczanie się z minionym reżimem. Natomiast jeśli wybierzemy się na bułgarski "Bunt L.", od razu pomyślimy cieplej nawet o nie najlepszych polskich filmach. Naprawdę trudno dociec, co skłoniło polskiego dystrybutora do wprowadzenia na ekrany właśnie tego tytułu, szczególnie że obrazy z Bułgarii nie za często do nas trafiają. "Bunt L." niestety niezbyt chlubnie świadczy o tamtejszej kinematografii. Obraz opowiada historię młodego chłopaka Lorisa. Poznajemy go jako udanego syna i zdolnego studenta. Jednak los bohatera odmienia się po tym, jak postanowił uciec na Zachód: już na statku zostaje złapany, a potem – osadzony w więzieniu. Jego więzienna mordęga składa się z elementów standardowych i równie standardowo pokazanych: bicie, upokarzanie przez strażników i współwięźniów… To sprawia, że nasz bohater nagle z grzecznego blondynka przeistacza się w agresywnego, umorusanego węglem degenerata wylewającego parujące pomyje na innego więźnia. Przemiana ta przebiega mało wiarygodnie. Gdy już reżyserowi wydało się, że wystarczająco pokazał nam bezwzględność systemu, niespodziewanie nadchodzi koniec socjalizmu i wyzwolenie więźniów politycznych. Wówczas Loris rozpoczyna nowy rozdział w swoim życiu: nie, wcale nie wraca przykładnie do nauki i rodziny, lecz zostaje mafijnym kierowcą. W przestępczym procederze obok siebie współdziałają naczelnik z więzienia i jego dawni podopieczni. Loris staje się świadkiem stręczycielstwa, morderstw, mimo to tlą się w nim jeszcze resztki ludzkich uczuć. Tu pojawiła się przed twórcami szansa, by przyjrzeć się głębiej uwarunkowaniom nowego systemu: czy przestępcze reguły głęboko przeniknęły do życia publicznego? Jak transformacja wpłynęła na ludzi? Ale w "Buncie L." na darmo by szukać podobieństw do "Psów" i podobnie przenikliwej analizy pierwszych lat wolności. Niewiele tu odkrywczych refleksji, choć parę ciekawych uwag pojawia się w rozmowach początkujących gangsterów. Jak przytoczona przez jednego z nich anegdotka o wuju, który emigrował do ZSRR i miał dać znać rodzinie, czy warto przyjeżdżać. Jeśli tak – będzie stał na zdjęciu. Jeśli nie – siedział. Wuj przysłał zdjęcie, na którym leży pod pomnikiem Stalina. A jeśli by tak oceniać "Bunt L." jako standardowy film akcji? Pod tym względem niestety też się nie sprawdza. Fabuła nie do końca się tu klei, realizacja jest bardzo przeciętna. Może nie każda mało znana kinematografia warta jest odkrywania na siłę?
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones