Przeciętny film Davida Finchera

Jako że w naszym pięknym kraju nad Wisłą z nadążaniem za światowymi premierami ma się niezbyt dobrze (najbardziej jest to odczuwane podczas Oscarów/Palm), więc przedpremiery są istnym
Jako że w naszym pięknym kraju nad Wisłą z nadążaniem za światowymi premierami ma się niezbyt dobrze (najbardziej jest to odczuwane podczas Oscarów/Palm), więc przedpremiery są istnym błogosławieństwem dla kinomanów. Drożej, bo drożej, jednak bez marudzenia wybrałem się na jedną taką imprezę, na film, który zdobył najwięcej – bo aż 13 – nominacji do tegorocznych Oscarów. Stara Daisy leży na łóżku i lada chwila może umrzeć. Czuwa przy niej Caroline, jej córka. Na życzenie mamy zaczyna czytać jej pamiętnik. Jednak okazuje się, że został on napisany przez zupełnie kogoś innego, tytułowego Benjamina Buttona. Urodził się on w akurat dniu, gdy I wojna światowa się skończyła. Jego matka ginie przy porodzie a ojciec w przypływie gniewu podrzuca go do domu starców. Co zadziwiające, okazuje się tam pasować. Urodził się z ciałem 80-latka, i z każdym dniem młodnieje... Gdy tylko usłyszałem o koncepcji filmu, zacząłem się zastanawiać, jak Fincher (reżyser), Roth (scenarzysta) i spółka wykorzystają to niebanalne zawiązanie akcji. Jak ten fakt wpłynie na życie Benjamina, czy będzie to podejście filozoficzne, czy – czego się strasznie bałem – będzie to Hollywood pełną gębą. No i stało się. Film zawodzi na całej linii. Każdy, kto oczekiwał jakiejkolwiek niezwykłości, będzie zaskoczony najwyżej tym, że jej tutaj... nie ma. Życie Buttona toczy się niemal kropka w kropkę tak, jakby to wymyślił rozgarnięty przedszkolak. Zero zaskoczeń, zero tempa, zero czegokolwiek, czego już się wiele razy nie widziało. Bejamin dorasta, idzie do pracy, na wojnę, spotyka miłość z dawnych lat, zakochuje się na całego, umiera. Można zapytać, „A czego, Garret, oczekiwałeś?”. Bądźmy szczerzy: to nie mogło się udać. Sam kombinowałem przed obejrzeniem filmu, w trakcie i po nim, jak by to rozwinąć. Tego się po prostu nie dało wykorzystać. Roth znalazł się w podobnej sytuacji jak Neil Armstrong, gdy ten postawił najsłynniejszy krok w historii ludzkości i... nic. Wrócił do domu. A jednak ludzie to pamiętają. Tak samo tutaj, usłyszałem opinię ludzi, którzy właśnie w tej przeciętności doszukują się niezwykłości Bóg wie jakiej. Podobno mimo powłoki wszyscy jesteśmy tacy sami (jakie to amerykańskie). Tym ludziom dziękuję. Bo równie dobrze można by spojrzeć z drugiej strony: nikogo z nas nie czeka nic specjalnego, choćbyśmy mieli nie wiadomo jaki talent. Miło, prawda? Ale załóżmy, że nikt niczego nie oczekiwał, wielki początek puścił mimo oczu, ogląda dalej bez absolutnie żadnych oczekiwań, chce po prostu dobrze wykonaną opowieść o przeciętniaku. I co? I znowu zawód. Fincher absolutnie nie nadaje się do opowiadania historii o zwykłym życiu i jego uczestnikach. Nie potrafi zainteresować widza tym, co chociażby Benjamin czuje do Daisy, pozostawia go totalnie obojętnym. No właśnie, emocje. Nie ma ich, lub nikt nie potrafi ich wyrazić. Jedynie w końcówce można się dopatrzyć trochę nachalnie podanych uczuć (wszystko na tacy, przy pełnym zbliżeniu i dramatycznym szepcie w tle). Mogli by to dać do obróbki choćby braciom Dardenne. Oni umieją opowiadać takie historie, z pozoru o niczym, ale jednak zapadające w pamięć. Ale o Oscarach moglibyście wtedy zapomnieć. Historia cierpi z powodu swoich amerykańskich korzeni. Jest poprowadzona za szybko, nie pozwala się skupić, mimo ponad 2,5 godzin projekcji. Obfituje w nawał scen, które nie są nikomu potrzebne, wprowadzają tylko chaos lub odrywają od głównego wątku, np. sceny z udziałem starej Daisy. Gdyby tak wyciąć cały niezwykły motyw filmu - od starca do malca - film byłby taki sam. To nie było przyjemne odkrycie. Ale film nie jest taki do końca zmarnowany. Jedna scena autentycznie mnie rozwaliła: gdzieś poza głównym wątkiem, w tle, telewizja podaje, że Elizabeth Abbott jednak przepłynęła. Wróciła do swych młodzieńczych marzeń i jej się to udało. W tej scenie pokazano cały potencjał, jaki krył się za tytułowym ciekawym przypadkiem - dobrze, że został zachowany chociaż w takiej postaci. I tym optymistycznym akcentem kończę.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Grube miliony wprawiające w ruch machinę reklamową, stado rozszalałych pismaków, prześcigających się w... czytaj więcej
David Fincher serwuje nam doskonały obraz o niezwykłym człowieku, który rodzi się w niecodziennych... czytaj więcej
David Fincher, reżyser znany głównie z szybkich i zaskakujących filmów akcji, jak "Siedem" czy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones