Recenzja filmu

Dracula: A Love Tale (2025)
Luc Besson
Caleb Landry Jones
Christoph Waltz

Wysoki camp z odciśniętym wampirycznym sercem

Luc Besson powraca z własną wizją mitologii Drakuli. "Dracula: A Love Tale" to film, który próbuje odnowić klasyczny horror poprzez neogotycką baśń - choć nie zawsze skutecznie, za to bez
Luc Besson powraca z własną wizją mitologii Drakuli. "Dracula: A Love Tale" to film, który próbuje odnowić klasyczny horror poprzez neogotycką baśń - choć nie zawsze skutecznie, za to bez wątpienia z brawurą i przepychem.

Już od początku widzimy, że to nie mroczny horror, lecz tragiczna opowieść o miłości. Vladimir Drugi (Caleb Landry Jones) traci ukochaną, odrzuca Boga i zostaje wampirem. Czterysta lat później odnajduje jej reinkarnację, co prowadzi do serii przesadnych dramatów, melodramatycznych scen i… sporów o jedzenie oraz poduszki. Estetyka filmu jest imponująca.

Scenografia i kostiumy - z barwnymi zestawieniami: fiolet Draculi, bladoniebieski Mina, bordowa Maria - tworzą spektakularne tło dla wydarzeń. Kameralne ujęcia, teatralne choreografie, barokowa strona i monumentalne wnętrza przypominają operę wizualną.

Muzyka to kolejny atut - Danny Elfman, znany z gorzko-baśniowych klimatów Tima Burtona, serwuje wzruszający, gotycki soundtrack, który idealnie uzupełnia styl Bessona. Caleb Landry Jones jako Dracula to wizualna i emocjonalna atrakcja filmu.

Z makijażem, obcasami i głosem trenowanym przez rumuńskiego coacha, tworzy postać odległą od potwora - raczej zranionego poety, przemienionego w kusiciela. Christoph Waltz jako tajemniczy ksiądz (skojarzenia z van Helsingiem?) dostarcza, humoru i powagi, a Matilda De Angelis jako Maria to z kolei subtelny MVP tej historii. "Dracula: A Love Tale" to film, który deklaruje miłość - i to nie tylko romantyczną, ale i do… chaosu. (Besson) serwuje spektakularną, przerysowaną i absurdalną baletową wersję klasyka.

Czy to mistrzostwo campu? Dla mnie - tak. To odważny, przesadzony, wyzywający hołd legendzie Drakuli. Jeśli szukasz klasycznego horroru - idź za Eggersem i "Nosferatu". Jeżeli natomiast chcesz się zanurzyć w barokowej, surrealnej operze miłosnej, to Besson oddał film dla Ciebie - czasem bezsensownie, ale z dużym wdziękiem.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?