Recenzja filmu

Dusiciel z Bostonu (2023)
Matt Ruskin
Keira Knightley
Carrie Coon

Dajcie potwora na pierwszą stronę

Reżysera interesują nie tylko zbrodnie i domniemani podejrzani, ale cała machina medialna próbująca nadać sens zbrukanej przemocą rzeczywistości. Machina, która goni sensacje, detalicznie je
Dajcie potwora na pierwszą stronę
źródło: materialy promocyjne
Jak słusznie zauważył w swojej "Powieści kryminalnej" Roger Caillois: "Powieść kryminalna przypomina film wyświetlany od końca do początku. (…) Narracja idzie za porządkiem odkrycia. Wychodzi od wydarzenia, które jest końcem, zamknięciem i czyniąc zeń przesłankę, wraca do przyczyn, które wywołały tragedię". Schemat dobrze nam znany i sprawdzony. Skorzystał z niego również Matt Ruskin w swoim najnowszym filmie "Dusiciel z Bostonu". Jednak w swojej wersji osławionej historii o "makabrycznym i metodycznym zbrodniarzu" Ruskin próbuje przedstawić zupełnie nowy punkt widzenia względem swoich poprzedników (zrealizowanego "na gorąco" filmu Richarda Fleischera pod tym samym tytułem z 1968 roku czy gatunkowej produkcji Keitha Walleya z 2006 roku).


To nie morderca, ścigający go detektyw, prokurator czy lekarz psychiatrii są tutaj głównymi pionkami narracyjnej szachownicy. Zasadniczymi bohaterkami filmowej opowieści stały się – zresztą zgodnie ze świadectwami prawdziwej historii – dwie reporterki: Loretta McLaughlin i Jean Cole. To właśnie ich pionierskie, odważne działania doprowadziły do nagłośnienia wstrząsającej sprawy tajemniczych morderstw, które na początku lat 60. miały miejsce w stolicy stanu Massachusetts. 

Ruskina interesują zatem nie tylko zbrodnie i domniemani podejrzani, ale cała machina medialna próbująca nadać sens zbrukanej przemocą rzeczywistości. Machina, która goni sensacje, detalicznie je opisuje, ale też czasami niebezpiecznie nakręca. True crime o seryjnym mordercy kobiet i ścigających go dziennikarkach (do tego żonach i matkach), które próbują tym samym wybić się na zawodową niepodległość we wrogo nastawionym, patriarchalnym społeczeństwie. Schemat dobrze nam obecnie znany, ale czy na pewno w tym przypadku sprawdzony?

Reżyser "Dusiciela z Bostonu" pragnie zmieścić w swojej niespełna dwugodzinnej opowieści naprawdę dużo wątków i to różnej konsystencji. Epicentrum filmu Ruskina jest przede wszystkim redakcja "Record American". Jak przystało na stereotypowe podziały dziennikarki zajmują się tam jedynie kącikiem porad domowo-kulinarnych i modą, a soczyste, pełne napięć śledztwa przypadają w udziale męskiemu gronu reporterów. Z takim stanem rzeczy nie zgadza się Loretta McLaughlin (Keira Knightley), która chciałaby powalczyć o bardziej ambitne zadania, większą redakcyjną sprawczość (podobną do tej, jaką cieszy się jej koleżanka po fachu, bardziej doświadczona i pracująca pod przykrywką Jean Cole). W rodzinie jej męża nie wszyscy akceptują fakt, że kobieta pracuje, przez co nie zawsze jest ona w stanie zająć się sprawami domu w pełnym wymiarze. James (Morgan Spector) zdaje się początkowo wspierać żonę w jej emancypacyjnych dążeniach, ale to wszystko do czasu. Do czasu wywęszenia prawdziwej sensacji. 


To właśnie Loretta pisze jako pierwsza artykuł przybliżający wspólny mianownik i "ornamentalną specyfikę" zbrodni "Zjawy z Bostonu" (tak początkowo nazywano tytułowego "Dusiciela" pozostawiającego na szyi swoich ofiar podwójnie wiązaną kokardę z pończoch). Artykuł będący owocem jej wnikliwego śledztwa i niesamowitej intuicji. To początek nowego rozdziału w życiu zawodowo-prywatnym McLaughlin. I zarazem początek kłopotów narracyjno-scenariuszowych Ruskina.

Historia nowego "Dusiciela z Bostonu" traci klarowność, impet, charakter. Reżyser rozdrabnia się, wyznacza wiele intrygujących tropów, ale żadnego tak naprawdę nie bada w przejmujący sposób. Nie jesteśmy w stanie przejąć się kryzysem rodzinnym państwa McLaughlin, rodzącą się wielką przyjaźnią między Lorettą a Jean Cole (Carrie Coon), osobliwą współpracą między dziennikarką a detektywem Conleyem (Alessandro Nivola), samą zagadką kryminalną, demaskacją potencjalnego serialkillera i losem wielu – starszych i młodszych – brutalnie zamordowanych kobiet. Dzięki zdjęciom Bena Kutchinsa "Dusiciel z Bostonu" może się z pewnością pochwalić działającym na zmysły wizualnym klimatem, ale nie idzie to niestety w parze z samym sposobem opowiadania, który w wielu miejscach jest po prostu nużący i w przeciwieństwie do prawdziwej sprawy osławionego dusiciela – mało ekscytujący. 


To, co Ruskinowi rzeczywiście się udaje, to ukazanie systemowej patologii zarówno wymiaru policyjno-prokuratorskiego jak i samych mediów. Reżyser z powodzeniem ukazuje nieprzystawalność reguł śledczych do wymogów rzeczywistego świata. Zawiłości policyjnego śledztwa postrzegane są nie tyle jako logiczna łamigłówka, ile jako pełna biurokratycznego chaosu konieczność. Konieczność, która ostatecznie musi uspokoić opinię publiczną i znaleźć "jakiegoś sprawcę" (niekoniecznie prawdziwego), który wypełnia portret psychologiczny wykreowany przez media. Tym bardziej warto docenić to, jak została sportretowana przełomowa, skrupulatna, reporterska praca Lorretty i Jean; bohaterek naprawdę solidnie zagranych przez Knightley i Coon.

Każdy film kryminalny jest do pewnego stopnia filmem autotematycznym; filmem o granicach i możliwościach procesu poznania. Nadawania sensu. Trzeba przyznać, że nowy "Dusiciel z Bostonu" dostarcza nam ciekawych postaci i konkluzji, choć po drodze sam reżyser wielokrotnie traci rezon.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones