Jeśli mieliście jakiekolwiek wyobrażenie o tym filmie po materiałach promocyjnych, zapewniam Was, że dokładnie taki jest. Z tą różnicą że prawdopodobnie jest bardziej płytki, niż zakładaliście,
Jeśli mieliście jakiekolwiek wyobrażenie o tym filmie po materiałach promocyjnych, zapewniam Was, że dokładnie taki jest. Z tą różnicą że prawdopodobnie jest bardziej płytki, niż zakładaliście, ale zdjęcia są lepsze, niż moglibyście sobie wyobrazić. Pozostaje jedynie kwestia tego, jak bardzo przeszkadzać Wam będzie to pierwsze, żeby móc bawić się przy tym drugim.
Zacznę od tych zdjęć, bo nie jestem w stanie zwlekać z tym akapitem dłużej. Wow, po prostu wow. Pod względem czysto technicznym jest to bez dwóch zdań najlepiej sportretowany racing w historii kina. Na chwilę obecną nie wyobrażam sobie, żeby można było zrobić to lepiej. Jeśli w jakimkolwiek stopniu planujecie obejrzeć F1, proszę zróbcie to na dużym ekranie.
F1 jest bardzo metodycznie rysowanym od linijki produktem, który konsekutywnie odhacza znane i (nie)lubiane tropy, operując na bezpiecznych rozwiązaniach i konwencji starego Hollywood (przełom lat 80. i 90.). Brad Pitt (w którego rolę wcielił się kierowca wyścigowy Sonny Hayes) jest najbardziej wyluzowanym luzakiem na świecie. Wolnym strzelcem, samotnym wilkiem i największym Hanem wszystkich Solo świata.
Brad w tym filmie jest typem człowieka, który zapytany o to, czy woli na śniadanie kanapki, czy jajecznicę - wyciąga z talii losową kartę, spogląda na nią, uśmiecha się i wychodzi bez słowa. Jego magnetyczna aura przechylenia się na fotelu i wyłożenia nóg na biurko jest tu niezwykle kluczowa. Zaraża nas przez osmozę i tym samym opuszczamy gardę nie zastanawiając się nad tym, że scenariusz pisał kredką syn ciotki reżysera.
Zabawne w tym filmie są postacie kobiece, bo mamy ogólnie sporo szumu wokół tego, że Kate (Kerry Condon) jest w teamie F1 dyrektorem technicznym. Jest to z tego co rozumiem jakaś próba zrobienia tego “go girl”, zważywszy na to, że cały film jest jedną wielką reklamą F1, a tam z tymi kobietami to jest bardzo niski procent i rzekomo próbują to poprawić. Jak zawsze oczywiście kompletnie mija się to z zamierzonym celem i wychodzi totalnie w drugą stronę.
Gdyby miało to działać pro feministycznie, nie powinno być żadnego szumu wokół tego, że kobieta objęła takie stanowisko. Kate jest odpowiednim człowiekiem w odpowiednim miejscu. Samo adresowanie tego, że jest to nietypowa sytuacja, poniekąd sugeruje nam, że nie jest to “normalna kolej rzeczy”. Co oczywiście jak wiemy, jest zupełnie sprzeczne z tym, co tutaj chyba chcieli powiedzieć.
Ponadto jak już wspomniałem film jest mocno osadzony w starym formacie Hollywood, więc ta wstawka zupełnie tutaj nie pasuje. Nie wierzę, że to piszę ale - powinien być w tym przypadku bardziej seksistowski. Gdyby był, nasza postać miałaby jakąś drogę, bo musiałaby zwalczyć ten patriarchat, czy udowodnić wszystkim, że jest w stanie robić to samo co faceci, a nawet lepiej. Tutaj tego nie ma, nikt jej nie wbija na to, wszyscy są raczej ok z tym, więc po co to w ogóle jest w tym filmie?
Ponadto Kate wdaje się w romans (nie zgadniecie z kim), co dodatkowo plasuje ją w dziwnym miejscu w tym wszystkim. Nie jest do końca “typową kobietą”, ale też nie jest pełnoprawnym dyrektorem technicznym (bo szum wokół tego, że jest kobietą), a też jak przychodzi co do czego, to i tak słucha się facetów.
Studiowała całe życie żeby modyfikować bolidy, po czym w jednej scenie dostaje Bradsplaining o tym, że autko powinno być combat, bo combat = man, więc nie wiedziałaby. Pani to autko poprawia i oczywiście wygrywają. Inną kobietą w filmie jest Pani, która upuściła lewarek i katowała się przez cały film, żeby później go nie upuścić i to był jej cały arc postaci. Naprawdę, nie wierzę że to piszę, ale to chyba jedyny film, który zyskałby na tym, gdyby był po prostu festiwalem siusiaków i zabawą w to, kto ma większego bolida.
Typy swoją drogą też nie są o wiele lepiej napisani. Bardem jest tutaj typowym kapitanem z "Top Gun", który gada Maverickowi, że nie możecie łobuzy latać tak niebezpiecznie, tylko po to żeby później być zadowolonym z tego, że latają niebezpiecznie. Postacie zmieniają swoje motywacje i przekonania w kompletnie losowych momentach, które dyktuje im do odhaczenia scenariusz.
Czasami mam też wrażenie, że nie do końca wierzyli w to, że "F1" może być ciekawe. Jest tu bardzo fajna dynamika, gdzie śledzimy losy na torze, ale też poza nim - zasady, technikalia, strategie teamów. Wszystko oczywiście łopatologicznie podane w taki sposób, że nawet specjaliści sobie mówią o rzeczach, które powinni wiedzieć. Niemniej jest to fajne, ale według producentów to za mało i trzeba podkręcać stawki, dodać problemy ze zdrowiem, traumy i karambole.
Tak więc, po tym wszystkim, odpowiem sobie sam na pytanie, które zadałem we wstępie - czy ten scenariusz przeszkadzał mi w tym, że autka robią fajnie wrum? Nie. Zdjęcia + Brad są na tyle potężne, że ostatecznie nie mam wyboru i muszę dać okejkę. Z większości tych fabularnych wybryków można się wręcz pośmiać, więc może i zrobili to słabo, ale zawsze mogło być nudno. Wręcz mogliby pofantazjować nawet bardziej. Nie mówię, żeby poszli full Fast & Furious, ale nad nitro w F1 mógłbym się pochylić.
Ponadto, muszę Was, Panowie, trochę rozczarować, bo za dużo tych bicków Brada na ekranie nie było, a wiem, że na to czekaliście.