Po dwóch pierwszych ekranizacjach książek Rowling postanowiono zmienić reżysera. Opinie o filmie były znakomite - że niby wszystko zmieniono na lepsze, mroczniejsze, że to najlepsza ekranizacja
Po dwóch pierwszych ekranizacjach książek Rowling postanowiono zmienić reżysera. Opinie o filmie były znakomite - że niby wszystko zmieniono na lepsze, mroczniejsze, że to najlepsza ekranizacja przygód Harry'ego Pottera. A ja wręcz przeciwnie - nie zgodzę się z tym. "Harry Potter i Więzień Azkabanu" to trzecia część sagi o tytułowym małym czarodzieju, napisana przez J. K. Rowling. Coraz starszy, już trzynastoletni Harry, zmaga się z nauką w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Jednak tego roku w życiu Harry'ego ma nastąpić przełom. Pojawia się bowiem postać, która całkiem odmienia głównego bohatera - Syriusz Black. Groźny uciekinier czy może kochający przybrany ojciec? Tego dowiecie się sami. Książki zdobyły tak ogromną popularność wśród dzieci i młodzieży i, o dziwo, wielu dorosłych, że postanowiono zacząć kręcić filmy ekranizujące powieści o młodym czarodzieju. Realizacji pierwszych dwóch tomów podjął się pan Columbus, zaś trzeciego - Alfonso Cuarón, który niestety według mnie pogrążył filmową sagę o Harrym Potterze. Chris Columbus kręcił wspaniałe, wierne książce obrazy. Może i były "dla małych dzieci", ale odpowiadały klimatowi pierwszych dwóch tomów. Oddano doskonale wszystkie postacie, wszystko było pięknie. To Columbusowi zawdzięczamy role Daniela Radcliffa, Emmy Watson i Ruperta Grinta. Nie wspominam już o świetnym Robbiem Coltranie, Maggie Smith, Dursleyach, o przeuroczym Alanie Rickmanie, który idealnie wcielił się w swoją rolę, o doskonałej (mimo że epizodycznej) roli Lucjusza Malfoya (Jason Isaacs)... Idealnie, perfekcyjnie wręcz. Ale nie, to jest "be". To, co odpowiada książce, nie jest dobre. Trzeba zmienić reżysera! Więc zmieniono. I stwierdzam przytomnie i obiektywnie, że Alfonso Cuarón nie sprawdził się w tej roli. Nie miał odpowiedniego wyobrażenia co do filmu. Nie mogę mu wybaczyć, że zburzył moją ukochaną część przygód Pottera. Bardzo to przykre, ale mu nie wyszło. Właściwie obraz sam w sobie był dobry, jako adaptacja zaś - fatalny. Po pierwsze - dobór obsady. Przykład - Gary Oldman. Zauważmy, że sam aktor zbliża się wiekiem do pięćdziesiątki, nie jest więc najmłodszy. Zaś postać, którą miał odtwarzać, ma nie więcej niż 34 lata. No trudno, to przecież szczegół. Nie chcę wyrazić się brzydko, ale nie, to nie jest szczegół - bo Syriusz, pomimo 12 lat w Azkabanie, nie wyglądał jak dziad ze śmietnika. I bynajmniej nie wyglądał tak, jak Gary Oldman w filmie Cuaróna. Ostro skrytykuję też rolę Remusa Lupina. No tak, to, po Oldmanie, dobija najbardziej. Niestety, ale Lupin nie wygląda jak Lupin. Aktor, który podjął się zagrania tej postaci, mógłby zagrać najwyżej byle hydraulika, no, może najlepiej pasowałaby mu rola konduktora. Nie wspomnę o Sybilli Trewlaney, nie wspomnę o reszcie, która mi się nie podobała. Jeszcze tylko chwilę poświęcę wilkołakowi... który wyglądał jak Gollum, jedynie powyżej szyi troszeczkę go zmieniono... Pozytywne wrażenie zrobili na mnie dementorzy i Patronus. No i oczywiście gra trzech głównych bohaterów. Tego mogę pogratulować.