Terry Gilliam to reżyser, który nigdy nie bał się eksperymentów i filmowych szaleństw. W "Las Vegas Parano" podjął się ekranizacji kultowej książki Huntera S. Thompsona - ikony dziennikarstwa
Terry Gilliam to reżyser, który nigdy nie bał się eksperymentów i filmowych szaleństw. W "Las Vegas Parano" podjął się ekranizacji kultowej książki Huntera S. Thompsona - ikony dziennikarstwa gonzo. Efektem jest film jedyny w swoim rodzaju: chaotyczny, groteskowy, pełen absurdalnego humoru i psychodelicznych obrazów, które balansują między genialnym wizjonerstwem a kompletnym szaleństwem.
Fabuła w gruncie rzeczy jest prosta, a zarazem drugoplanowa wobec całej otoczki wizualnej i atmosferycznej. Raul Duke Johnny Depp i jego adwokat Dr. Gonzo Benicio del Toro wybierają się do Las Vegas, aby relacjonować wyścigi motocyklowe. Wyposażeni w walizkę pełną narkotyków i alkoholu, szybko tracą jakąkolwiek kontrolę nad celem swojej podróży. Całość zamienia się w ciąg halucynacyjnych epizodów, w których trudno odróżnić rzeczywistość od narkotycznych wizji. I właśnie w tym tkwi istota filmu - to nie historia, lecz doświadczenie, podróż w głąb paranoi, euforii i dekadencji.
Johnny Depp w roli Raula Duke'a jest absolutnie fenomenalny. Aktor całkowicie zanurzył się w postać - jego mimika, gesty, sposób mówienia i ruchy ciała są przerysowane, ale jednocześnie niezwykle autentyczne. To jedna z tych kreacji, w których aktor staje się kimś zupełnie innym, a widz momentami zapomina, że ogląda Deppa.
Benicio del Toro również zachwyca jako Dr. Gonzo - groteskowy, nieprzewidywalny i budzący jednocześnie śmiech oraz niepokój. Ich duet jest sercem filmu i motorem całego tego psychodelicznego spektaklu.
Największą siłą "Las Vegas Parano" jest jednak jego forma. Gilliam stworzył prawdziwy kalejdoskop obrazów - kamera zniekształca perspektywę, kolory pulsują, montaż wprowadza zamęt, a muzyka (od The Rolling Stones po Jefferson Airplane) dopełnia atmosferę narkotycznego tripu. To film, który celowo męczy widza – wywołuje uczucie dezorientacji i klaustrofobii, by możliwie wiernie oddać stan odurzenia bohaterów. Dla jednych będzie to doświadczenie fascynujące, dla innych - nie do zniesienia.
Pod powierzchnią groteski kryje się jednak gorzka refleksja nad upadkiem amerykańskiego snu i rozczarowaniem generacji lat 60. Hunter S. Thompson pisał o końcu pewnej epoki, a Gilliam w swoim filmie oddaje ten ton - dekadencja "Las Vegas Parano" staje się metaforą rozkładu ideałów wolności, buntu i kontrkultury.
Nie jest to kino dla każdego. Ci, którzy oczekują klasycznej narracji, mogą poczuć się zawiedzeni chaosem i brakiem normalnej fabuły. Ale jeśli podejdzie się do filmu jak do intensywnego doświadczenia audiowizualnego i satyrycznego zarazem, można odkryć w nim prawdziwe arcydzieło kina kultowego.
"Las Vegas Parano" to film, który albo się kocha, albo nienawidzi. To nie tyle opowieść, ile podróż w głąb paranoicznej wyobraźni, pełna groteski, absurdu i psychodelii. Dzięki genialnym rolom Deppa i del Toro oraz bezkompromisowej wizji Gilliama, obraz ten stał się klasykiem kina kultowego - szalonym, niepokornym i niezapomnianym.