Recenzja filmu

Nowojorska piękność (1952)
Charles Walters
Fred Astaire
Gale Robbins

I Wanna Be a Dancin' Man!

"Nowojorska piękność" wydaje się piękną bajką. Wszyscy śpiewają i tańczą, a zakochani "chodzą w powietrzu". Historia miała potencjał, ale zamiast skupić się na przemianie Charliego, scenarzysta
Na przełomie lat 40. i 50. Fred Astaire i Vera-Ellen należeli do największych gwiazd wytwórni MGM. Ich pierwszy wspólny film, "Trzy krótkie słowa", nie przyniósł zbyt wielkich dochodów, mimo to wytwórnia zdecydowała się na kolejny obraz z udziałem tej dwójki. Scenariusz powstał na podstawie pierwszego amerykańskiego musicalu wystawianego na West Endzie, a produkcją zajęli się najlepsi specjaliści.

Przełom XIX i XX wieku. Rozleniwiony playboy, Charlie Hill (Fred Astaire), nigdy nie musiał pracować. Od zawsze prowadził hulaszczy tryb życia i pasożytował na ciotce (Marjorie Main). Pewnego dnia poznaje uroczą Angele (Vera-Ellen) udzielającą się w Armii Zbawienia. Aby zdobyć serce dziewczyny postanawia znaleźć sobie uczciwą pracę i zacząć zarabiać...

Przesłodzona i mdła historia nie jest najlepszym rozwiązaniem, jeśli chce się dużo zarobić na filmie. Tylko nieliczne wyjątki (w tym ja) lubują się w takim kinie. "Nowojorska piękność" wydaje się piękną bajką. Wszyscy śpiewają i tańczą, a zakochani "chodzą w powietrzu". Historia miała potencjał, ale zamiast skupić się na przemianie Charliego, scenarzysta postanowił nas uraczyć łzawą i naiwną historyjką miłosną.

Charles Walters w roku 1952 był już dość znanym i uznanym reżyserem. Miał na koncie już takie dzieła jak "Parada wielkanocna", "Przygoda na Broadwayu" czy "Summer StockHarry Warren". Wszystkie z jego dotychczasowych dzieł, mimo banalnych scenariuszy, emanowały energią i chęcią życia. Wszystkie, tylko nie "Nowojorska piękność". Ten musical epatuje tanim sentymentalizmem i graniem na uczuciach.

Muzyką zajęli się Johnny Mercer i Harry Warren. Stworzyli naprawdę wspaniałą ścieżkę dźwiękową, która ratuje ten w sumie dość przeciętny film. To piosenki i choreografia oraz ich wykonanie wznoszą ten film na szczyty artyzmu. Możemy podziwiać tu romantyczny duet "Baby Doll" (Astaire, tańczą Astaire i Ellen), zabawny utwór wykonywany w tramwaju, czyli "Oops" (a, tańczą a i Ellen), piosenkę "Who Wants to be the Bridegroom?" (Astaire) czy piękną balladę "Seeing Believings" (Astaire). Do tego mamy jeszcze solo Ellen "Naughty but Nice" i wspaniały numer rodem z wodewilu, "I Wanna Be a Dancin' Man" (Astaire). Wisienką na torcie jest w tym filmie długa, 8 minutowa sekwencja "Currer & Ives" (Astaire, Ellen). Co ciekawe, jest to ostatni film, w którym Astaire tworzy taneczny duet stepując z partnerką. Kolejne aktorki, które z nim grały (Cyd Charisse, Audrey Hepburn i Leslie Caron) były zawodowymi balerinami i nie potrafiły stepować.

Aktorsko film nie jest zły, choć mogło być lepiej. Wyraziste komediowe kreacje tworzą Marjorie Main i Keenan Wynn jako ciotka i prawnik naszego bohatera. Fred Astaire nie jest zły, choć zatracił gdzieś swoją lekkość i świeżość i gra trochę tak, jakby mu się nie chciało. Zresztą Astaire nie bardzo widzi mi się w roli playboya. Vera-Ellen jest słodka i urocza, ale powiedzmy sobie szczerze, aktorką wybitną to ona nigdy nie była. Gra przyzwoicie, choć nie da się ukryć, że zarówno w przypadku jej, jak i Astaire'a mogło być lepiej.

Film okazał się ogromną klapą finansową i nie pomogły mu ani piękne kostiumy i dekoracje, ani mistrzowsko zatańczone układy taneczne. Widownia chciała czegoś nowego i świeżego, a w tamtym czasie musical był dość konwencjonalnym gatunkiem, wszystkie filmy przygotowywano według jednego, określonego wzorca. Mimo to uwielbiam ten gatunek i uważam, że warto zobaczyć trochę musicali, choćby ze względu na muzykę i taniec.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones