Recenzja filmu

Pięćdziesiąt twarzy Greya (2015)
Sam Taylor-Johnson
Dakota Johnson
Jamie Dornan

W obronie Pana Greya

"Chcąc, nie chcąc, zmuszony jestem wziąć w obronę mieszany z błotem film Sam Taylor-Johnson. Obraz wyreżyserowany przez dotychczas niezbyt rozpoznawalną Brytyjkę zdecydowanie nie jest aż tak
Przeniesienie hitowego bestsellera przepełnionego perwersją i seksem na duże ekrany było tylko kwestią czasu. Książka o tytule "Pięćdziesiąt twarzy Greya" zdobyła liczne grono wielbicielek, co jednak nie przeszkodziło krytykom literackim wypunktować wszelkie słabości opowieści, których to jakoby jest bez liku. Skupmy się jednak na adaptacji poczytnego dzieła na potrzeby dziesiątej muzy, czyli filmu. Jako osobnik płci męskiej, do tego pozbawiony przyjemności obcowania z książką pióra Pani E. L. James, mogłem podejść do kinowego przeboju bez zbędnego bagażu rozdmuchanych oczekiwań. Przyznaję szczerze, mój stosunek do "Pięćdziesięciu twarzy Greya" był z początku pobłażliwy, niemniej z ręką na sercu muszę równie szczerze stwierdzić, iż film padł ofiarą żądnych krwi recenzentów. Naprawdę nie jest aż tak źle... ale zdecydowanie daleko kasowej produkcji do ideału.



Anastasia Steele (Dakota Johnson) to nieśmiała studentka literatury angielskiej, która dzięki niedyspozycji koleżanki ma szansę przeprowadzić wywiad z Christianem Greyem (Jamie Dornan). Młody i przystojny mężczyzna jest nie tylko jednym z najbogatszych kawalerów na całym świecie, ale również i wziętym businessmanem. Tym bardziej dziwi fakt, iż Grey rzadko widywany jest w towarzystwie pięknych dam, których mógłby zapewne mieć bez liku. Tak czy inaczej, spotkanie Anastasii z intrygującym bożyszczem tłumów zostawia w jej pamięci niezbywalny ślad. Dziewczyna jest wprost zauroczona tajemniczym przystojniakiem, jednocześnie nie robiąc sobie nadziei na odzew ze strony księcia z bajki. Okazuje się jednak, iż panna Steele wpadła w oko młodemu Don Juanowi. Grey zaprasza nową sympatię w swoje skromne progi, szczerze wyjawiając drugą, głęboko skrywaną naturę. Christian lubuje się bowiem w erotycznych grach ocierających się niebezpiecznie o fizyczną przemoc. Czy młoda Anastasia zdecyduje się wejść do całkowicie nowego i groźnego świata seksu i pożądania?



W przypadku recenzji filmowej adaptacji "Pięćdziesięciu twarzy Greya" wypadałoby pominąć grę wstępną, przechodząc od razu do konkretów niczym rasowy samiec alfa. Uderzę zatem z grubej rury, prosto między... oczy. Początek produkcji zwiastuje istną tragedię, bynajmniej nie grecką. Tendencyjny i toporny montaż kiczowatych scen stanowiących preludium do wywiadu udzielanego niewinnej Anastasii przez pewnego siebie Greya budzi jedynie uśmiech politowania u doświadczonego kinomana. Rozwój wypadków podczas krótkiej pogawędki także nie napawa optymizmem. Komicznie tandetne dialogi traktowane z pełną powagą śmieszą miast uosabiać rosnącą ekscytację między interlokutorami. Obserwując mizerne próby wzniecenia choćby iskierki namiętności między bohaterami, z niedowierzaniem kiwałem głową... do czasu. Szczerze pisząc, nawet nie zauważyłem kiedy banalna w gruncie rzeczy historia wciągnęła mnie w wir ukazanych wydarzeń. Chociaż jakby się tak głębiej zastanowić, to chyba jednak byłbym w stanie wskazać momenty wzbudzające wzmożoną ciekawość...



Jak przystało na adaptację odważnej erotycznej książki, film również nie szczędzi widoków golizny i stosunków płciowych pomiędzy Greyem i Anastasią. Temperatura w sypialni pary kochanków stopniowo rośnie z pokojowej na gorąc żarzącego się węgła. Wraz z odkrywaniem kolejnych tajemnic enigmatycznego mężczyzny, pannę Steele ogarnia coraz większe przerażenie wymieszane z niepokojącą ekscytacją. Jedna ze scen zbliżenia przypomina kultowe już "9 1/2 tygodnia", gdyż w obu filmach męski protagonista robi słuszny użytek z kostki lodu, zmysłowo prowadząc kubiczny kształt wzdłuż brzucha rozpalonej partnerki. Pan Grey nie ogranicza się jednak do gadgetów kuchennych, nie na darmo wszak w jego tajnym pokoju znajduje się kolekcja rozmaitych przedmiotów służących osiągnięciu szczytowania w najrozmaitszy sposób. Dość napisać, iż wzorem "Nimfomanki" Triera, w ruch pójdzie pędzel z końskiego włosia i inne równie wymyślne zabawki...



Co prawda w późniejszej części filmu występuje trochę ekranowej chemii między bohaterami, jednak pod względem warsztatu aktorskiego Jamie Dornan odstaje od swojej koleżanki po fachu, co również wpływa na wiarygodność relacji między Greyem i Anastasią. Ku memu zdziwieniu, Dakota Johnson zagrała skutecznie nie tylko ciałem, lecz równie udanie wykorzystała pozostałe atuty. Młoda Steele w wykonaniu aktorki wypada niezwykle naturalnie, pozwalając widzowi przyjąć momentami irracjonalne zachowania bohaterki z przymrużeniem oka. Nieco inaczej ma się sprawa z Dornanem, który co prawda może pochwalić się odpowiednio wyrzeźbionym "sześciopakiem" i słusznych rozmiarów mięśniami, jednak jako władczy Grey o wielu twarzach wypada zbyt płasko i jednowymiarowo. Gotów jestem jednak stwierdzić, iż słabo nakreślony charakter Christiana to bardziej wina scenarzystki niźli samego aktora.



Jeśli miałbym wybrać jeden element filmu, który zasługiwałby na jednoznaczną pochwałę, byłaby to z pewnością ścieżka dźwiękowa. Włodarze Hollywood dobrze wiedzieli, iż znane nazwisko widniejące w rubryce "muzyka" jest równie ważne, co i pozostałe składowe tworzące produkcję. Jeżeli zaś za kompozycje budujące klimat historii odpowiada Danny Elfman mający na koncie masę nagród i jeszcze więcej nominacji, to o oprawę muzyczną obrazu nie trzeba się obawiać. Na szczęście uznany i ceniony muzyk nie zaangażował się w przedsięwzięcie jedynie celem zgarnięcia opasłego czeku, co dobitnie słychać podczas całego seansu.



Chcąc, nie chcąc, zmuszony jestem wziąć w obronę mieszany z błotem film Sam Taylor-Johnson. Obraz wyreżyserowany przez dotychczas niezbyt rozpoznawalną Brytyjkę zdecydowanie nie jest aż tak zły, jak wskazywały by opinie na portalach internetowych. Owszem, "Pięćdziesiąt twarzy Greya" to film szablonowy, przereklamowany i tandetny niczym pucułowaty cherubinek na walentynkowych kartkach. Scena podrywu "na helikopter" to zwykłe "jaja", motywy tego typu przewijają się zaś w filmie zbyt często. Trzeba jednak uczciwie przyznać, iż banalna historia ma również i swoje mocniejsze momenty, w dodatku do poważnej całości udało się wpleść humorystyczne wstawki. Co więcej, rzadko można ujrzeć brawurowo eksponowaną nagość na dużym ekranie, zwłaszcza w dobie wszędobylskiej kategorii PG-13. Co prawda dla typowych facetów "Pięćdziesiąt twarzy Greya" będzie niczym ciągnący się pokaz miękkiej pornografii z miałką fabułą, tym niemniej wspomniany tytuł sprawdza się jako film na seans z drugą połówką zaczytaną w dziełach E. L. James. Tragedii nie ma, a kto wie, może po obejrzeniu kontrowersyjnego filmu w głowie znudzonych sobą par wykiełkują nowe, urozmaicające pożycie pomysły?

Ogółem: 5=/10

W telegraficznym skrócie: przeciętna adaptacja głośnej książki nie powali na kolana nikogo; film nie jest tak zły, jak mówią, jednak "Pięćdziesiąt twarzy Greya" od ideału dzielą lata świetlne; jak zwykle udana muzyka Elfmana nieco winduje jakość niezbyt zajmującej produkcji; brawa za odważne sceny, nagana za banalność i trywialność.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"50 twarzy Greya" to jedna z najbardziej wyczekiwanych premier 2015 roku. Zapowiadano gorący i... czytaj więcej
Paliwem napędowym popularności niektórych popkulturowych fenomenów jest ich liczna i głośna grupa tzw.... czytaj więcej
Czy się komuś to podoba, też czy nie powieść E.L. James zasługuje na miano fenomenu. Im więcej osób ją... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones